Profesor Kwiek jest dyrektorem Centrum Studiów nad Polityką Publiczną i pracownikiem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W ostatnim numerze czasopisma “The Higher Education in Russia and Beyond” opublikował krótką relację ze swoich badań dotyczących powiązań międzynarodowej współpracy badawczej z efektywnością naukową pracowników akademickich.
Ścisła korelacja między dużą liczbą publikacji danego naukowca a jego aktywną współpracą międzynarodową nie dziwi, gdyż jest to zgodne z trendami ogólnoeuropejskimi i intuicją. Skoro ktoś z zagranicy chce w ogóle z Tobą współpracować, to znaczy, że jesteś dobrym naukowcem, a jak jesteś dobrym naukowcem, to publikujesz. W artykule pojawiają się jednak dane zadziwiające, gdyż okazuje się, że znacząca grupa polskich pracowników naukowych w ogóle nie publikuje wyników swoich badań. Wyłączając wąską grupę badaczy pracującą latami nad swoim opus vitae, chyba można założyć, iż cała reszta po prostu nie pracuje naukowo!
Jestem wielkim miłośnikiem eseju Jerzego Stempowskiego zatytułowanego „O czernieniu papieru” (z tomu „Eseje dla Kassandry”), w którym dowodzi, że nie warto pisać zbyt dużo, a jak już się „wychodzi z milczenia” to tylko po to, by powiedzieć coś naprawdę ważnego. Ale żeby takie szerokie rzesze naukowców latami brało pensje nie mając światu nic ważnego do powiedzenia w swoich specjalizacjach naukowych? Może jednak powinni zmienić zawód i zrobić miejsce młodym, którzy mają coś do powiedzenia tylko nie mają pensji?
Co równie ciekawe, okazuje się, że za 50 procent polskiej „produkcji naukowej ” (czyli publikacji, patentów, wdrożeń itd.) odpowiada zaledwie 10 procent naukowców. To oznacza, że nożyce w polskiej nauce rozwierają się w porównaniu z innymi krajami europejskimi wyjątkowo mocno – wąskiej elicie porządnych naukowców towarzyszy bardzo szeroka grupa outsiderów.
Logika i interes uczelnie wskazywałyby na to, że outsiderzy powinni być eliminowani. Niestety, jak słusznie zauważa prof. Maciej Żylicz, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, systemowe rozwiązania na polskich uczelniach nie dają nadziei na rychłą zmianę tego stanu rzeczy:
Problemem jest to, że nasz system szkolnictwa akademickiego nie daje możliwości rezygnowania z ludzi całkowicie bezproduktywnych. To nie znaczy, że wszyscy muszą prowadzić badania, bo są naukowcy, którzy są wyśmienitymi nauczycielami i przynajmniej w tym są dobrzy. Chodzi o wyeliminowanie osób całkowicie nieprzydatnych, co w przypadku środowiska akademickiego jest niemalże niemożliwe.
Moja „obserwacja uczestnicząca” polskiego życia naukowego potwierdza smutną konkluzję prof. Żylicza. Przyznam jednak, że tak wysoki odsetek osób nic niepublikujących jest dla mnie zaskakujący. Być może po prostu mam szczęście pracować w jednostce naukowej gdzie skala problemu jest statystycznie mniejsza? Jeśli jednak w mojej jest mniejsza, to gdzieś musi być większa, co oznacza, że istnieją w Polsce jednostki, w których większość pracowników pozoruje jedynie pracę naukową.
Jeśli tak jest w istocie, to chyba możemy powiedzieć, że znaczący wzrost nakładów na naukę jest bez sensu. Ta wąska grupa faktycznie pracujących naukowo uczonych już pewnie dużo większej ilości pieniędzy nie będzie w stanie sensownie „przerobić”, bo i tak są obłożeni „grantami” i zobowiązaniami publikacyjnymi. Nie starczy im zwyczajnie czasu.
Narażę się wielu kolegom, ale zadam to pytanie: może zamiast apelować do ministerstwa o zwiększenie nakładów na naukę, powinniśmy najpierw zaapelować o wprowadzenie systemowych mechanizmów szybkiego eliminowania z uczelni blokujących rozwój outsiderów? Wiem, że to zamach na świętą autonomię uczelni, ale czy możemy liczyć na wewnętrzną, oddolną naprawę uniwersytetów, skoro znaczna cześć (może większość) pracowników nauki nie będzie nią zainteresowana?
