A jeszcze kilka dekad temu nie tego można się było spodziewać. Po obaleniu komunizmu w 1989 roku Polska przeszła szereg bolesnych reform i w niespotykanym tempie zaczęła odrabiać straty do bogatych krajów zachodu w prawie każdym wymiarze. Wielka energia, pracowitość i pomysłowość Polaków zadziwiała i inspirowała. Dołączenie do NATO i UE to kamienie milowe na tej drodze, ale bynajmniej nie jej ukoronowanie. Polska budowała swoją pozycję w strukturach europejskich w sposób przemyślany i z dużą dozą szczęścia. Do znalezienia się w twardym jądrze UE brakowało jej zasadniczo tylko przyjęcie Euro.
Jednak w szczycie potęgi kryją się ziarna upadku. Wejście do UE otwarło dla Polaków zachodnie rynki pracy i klika milionów osób opuściło kraj. Wówczas fakt ten był używany jedynie jako retoryczna pałka na przeciwników politycznych, w istocie bowiem emigracja załatwiała jednocześnie palący problem wysokiego bezrobocia, jednocześnie zapewniając dopływ środków od emigrantów. Z punktu widzenia bieżącej sytuacji gospodarczej było to rozwiązanie idealne. Co więcej na tym etapie zjawisko to miało charakter samowygasający – spadające bezrobocie i rosnące płace sprawiały, ze tempo wyjazdów spadało.
Zaczęło jednak odsłaniać strukturalne problemy Polski: jedno z najmłodszych społeczeństw Europy było także społeczeństwem najszybciej się starzejącym. Wyraźnie widać było wewnętrzną nierównowagę systemu emerytalnego właściwie gwarantującą jego niewypłacalność. Niektóre ekipy polityczne to dostrzegały, co zaowocowało reformą systemu emerytalnego wymuszającą bieżące oszczędności budżetowe, czy podnoszeniem wieku emerytalnego. W powiązaniu z dynamicznym wzrostem PKB wydawało się, że zbliżający się kryzys – jakkolwiek bolesny, będzie możliwy do przetrwania. Kombinacja oszczędności, niższych emerytur, zachęt do dłuższej pracy i nieco tylko wyższych podatków dawały szansę na zbilansowanie systemu zabezpieczeń społecznych.
Jednak bieżące naciski polityczne okazały się zbyt silne. Reforma emerytalna zaczęła być rozmontowywana, zanim jeszcze została dokończona. Z powszechnego systemu wyłączano kolejne grupy zawodowe, w końcu reforma została całkowicie zarzucona, zaś podniesiony wiek emerytalny został szybko obniżony do poprzedniego poziomu – wbrew wszelkim trendom w krajach Europy.
Działania te zbiegły się w czasie z realizacją wielu populistycznych programów socjalnych, z gruntu nieprzemyślanych, za to bardzo kosztownych – ze sztandarowym zasiłkiem 500+ na dzieci. Kraj, który powinien oszczędzać znalazł się w sytuacji kiedy w budżecie pojawiały się rekordowe deficyty. Sytuacja pogarszała się z roku na rok bo strona rządowa używała programów socjalnych jako metody utrzymania popularności w okresie gorącej walki politycznej związanej z monopolizacją i centralizacji władzy w rękach wąskiego kręgu osób zarządzających partią rządzącą. Te autorytarne tendencje przejawiające się walką z władzą sądowniczą i marginalizacją opozycji doprowadziły do pogorszenia wizerunku Polski za granicą i osłabienia jej pozycji międzynarodowej.
Reakcją było wprowadzanie co raz wyższego poziomu uniezależnienia się od gospodarki międzynarodowej – co dla polskiego gospodarki, która opierała się na transakcjach międzynarodowych było kuracją szokową. Jednak prezes partii rządzącej wyraźnie stwierdził, że wdrażanie swojej wizji Polski jest dla niego ważniejsze niż wzrost gospodarczy. I tak słowo stało się ciałem – gospodarka niemal stanęła w miejscu, przy jednoczesnym dalszym wzroście deficytów. Konieczne było nie tylko finansowanie kolejnych programów socjalnych, ale także koncepcji „repolonizacji gospodarki” polegającej zwykle na odkupowaniu dużych firm krajowych – w szczególności banków od międzynarodowych koncernów oraz budowania nowych przedsiębiorstw państwowych zwłaszcza w branży przemysłowej.
W tej sytuacji zadłużenie w stosunku do PKB rosło szybko, co szczególnie dało się odczuć w środowisku ciągłego spadku kursu złotego. Różnego rodzaju zabezpieczenia jak konstytucyjne ograniczenie długu publicznego do poziomu 60% PKB zostały rozmontowane lub zneutralizowane – jak na przykład wyłączenie wydatków na obronność z limitu – i to za wszystkie lata wstecz. Jednak w warunkach stagnacji i rosnących na świecie stóp procentowych ciężar długu stawał się co raz trudniejszy do udźwignięcia. Po raz kolejny zawiodły agencje ratingowe: powoli spadające ratingi w żaden sposób nie przewidziały tego co stanie się później.
Cios przyszedł z zewnątrz. Poważne zawirowanie na rynkach międzynarodowych spowodowały typowe zachowanie inwestorów – czyli ucieczkę z krajów zagrożonych w kierunku bezpiecznych przystani. Polska znalazła się w sytuacji kiedy roczne potrzeby pożyczkowe oscylowały w okolicach 300 mld złotych rocznie – co stanowiło niecałą połowę budżetu, zaś międzynarodowy rynek długu dla krajów o tym ratingu wysechł. Konieczne stało się wstrzymanie spłat bieżących długów – co skutecznie odcięło Polskę od międzynarodowych rynków na kilka kolejnych lat. Jednocześnie budżet z deficytem rzędu 80 mld złotych nagle musiał się zbilansować. Drastyczne cięcia doprowadziły do poważnego kryzysu politycznego i gospodarczego.
Wydawało się, ze w tym momencie potrzebna byłaby postać kalibru Leszka Balcerowicza, autora pierwszego polskiego cudu gospodarczego. Nikt taki jednak się nie pojawił i to z kilku powodów. Po pierwsze zapłatą dla pierwszego reformatora było kilka dekad nienawiści od szerokiej grupy rodaków. Mało to zachęcające jako zapłata za pracę. Po drugie Polska w tym momencie nie była przygotowana na wyrzeczenia. Lata zwiększonych wydatków socjalnych przyzwyczaiły do opiekuńczości państwa i nie było zgodny na krok wstecz. Po trzecie zaś brakowało przewag jakie Polska miała w 1989 roku: dużej liczby młodych ludzi.
Zresztą na tym froncie sytuacja tylko się pogarszała. Kryzys wywołał drugą falę emigracji. Początkowo nie była ona przedmiotem poważnej analizy. Polska przeżywała takie fale w przeszłości i raczej przynosiły one chwilową ulgę, a nie powody do zmartwień. Tym razem jednak było inaczej. W sytuacji praktycznie zerowego bezrobocia nagle okazało się, ze brak jest rąk do pracy i to pomimo kryzysu, zaś środków na ich podniesienie nie ma. Wiele firm upadło, jeszcze więcej wyprowadziło fabryki do tańszych krajów.
W zawiązku z tym będący w tarapatach budżet odnotował znaczące spadki wpływów. Rząd próbował uzyskać środki z prywatyzacji firm ledwie kilka lat wcześniej zrepolonizowanych. Jednak ze względu na stan gospodarki, fatalne perspektywy, kiepskie zarządzanie przez partyjnych nominatów oraz krytyczną sytuację budżetową uzyskiwane kwoty są ułamkiem poniesionych na te inwestycje wydatków. Sytuacja ulegała dalszemu pogorszeniu wśród gorących nastrojów społecznych i podnoszonych zarzutach o zdradę i złodziejstwo.
Do pomocy zostały zaproszone, choć niechętnie, instytucje międzynarodowe. Politycy obawiali się ceny jaką przyjdzie zapłacić za pomoc Banku Światowego i MFW. Przepisywane wtedy drastyczne reformy groziły wybuchami społecznego niezadowolenia, szczególnie, że największą grupą społeczną byli emeryci zależni od wypłat z budżetu. Nie było jednak innego wyjścia bo pieniędzy nie wystarczało nawet na zapewnienie podstawowego poziomu działania instytucji państwowych. Wróciły czasy gdy brakować zaczęło benzyny do radiowozów.
MFW zgodnie z oczekiwaniami wymusił standardowy pakiet reform, jednak skutki pozostały mizerne. Zniesienie programu 500+ nie dało dużych oszczędności bo dzieci w kraju nie pozostało już zbyt wiele, za to dało kolejne bodźce do wyjazdu nielicznym już młodym. Podniesienie wieku emerytalnego też nie na zbyt wiele się zdało bo największe roczniki wyżu demograficznego były już na emeryturze.
Postawiony pod ścianą rząd zaczął wykonywać działania rozpaczliwe. Braki w budżecie zaczęły bić uzupełniane drukiem pieniądza co natychmiast przełożyło się na wysoką inflację, której pomogło ciągłe osłabianie się złotego. Próbując powstrzymać wyjazdy ludzi w wieku produkcyjnym wprowadził wizy wyjazdowe, ale zamieszki, które wybuchły niemal natychmiast zmusiły go do wycofania się z tego pomysłu. Każdy kolejny krok zwiększał chaos i falę ludzi opuszczających kraj. Na zachodzie zaś byli przyjmowani z otwartymi ramionami, wraz z Ukraińcami, którzy przez kilka lat łatali niedobory polskiego rynku pracy. Powstały nawet specjalne programy ułatwiające osiedlanie się Polaków na Zachodzie. Przyjeżdżając z rodziną emigranci mieli właściwie zapewnione na początek miejsce zamieszkania, miejsce pracy oraz kursy językowe. W kraju zostali tylko ci, którzy wyjechać nie mogli.
Spowodowało to obecną katastrofalną sytuację – wpływy budżetowe nie były w stanie pokryć nawet połowy wydatków na emerytury, o innych nie wspominając. A przecież stare społeczeństwo jest bardzo kosztowne w utrzymaniu i nie chodzi tu tylko o emerytury, ale także o służbę zdrowia. Lekarze byli jedną z pierwszych grup zawodowych opuszczających kraj. Sieć placówek skurczyła się drastycznie, a dostęp do lekarzy i leków jest bardzo utrudniony. Wysiłki organizacji takich jak Lekarze Bez Granic to kropla w morzu potrzeb, a śmiertelność seniorów jest bardzo wysoka. Polska to jeden z nielicznych krajów gdzie średni czas życia spada drastycznie. Na problemy ze służbą zdrowia nakłada się niedożywienie.
Aby ograniczać skalę ludzkiego cierpienia najstarsi i najbardziej schorowani ludzie są przesiedlani do zbudowanych na te potrzeby obozów gdzie mają zapewnioną opiekę lekarską i mogą umrzeć z godnością. Tymczasem wielkie połacie kraju pozostają w ogóle niezaludnione. Wsie i miasteczka przejmuje z powrotem w swoje władanie przyroda.
Po tak katastroficznej wizji następuje przeważnie lista dobrych rad mających na celu opisać co trzeba zrobić by do jej ziszczenia nie doprowadzić. Nie tym razem. W mojej ocenie na jakiś wariant opisanego powyżej scenariusza jesteśmy skazani. Może nie tak drastyczny jak pokazany powyżej, ale nawet wersja optymistyczna to wegetacja w biedzie dla większości społeczeństwa. Jarosław Kaczyński po traumie utraty władzy dziś jej nie odda. Skład parlamentu gwarantuje mu większość przez całą kadencję, zaś chęć wygrania kolejnych wyborów da kolejne pomysły na programy podobne do 500+. Plan Morawieckiego zaś wyraźnie wskazuje na zmiany w kierunku gospodarki centralnie planowanej z wiodącą rolą państwowych zakładów. Repolonizacja banków to tylko uwertura. To będą kolejne zmarnowane miliardy: a 500+ i Plan Morawieckiego są finansowane de facto z przyszłych emerytur.
Nawet jeśli za trzy lata opozycja przejmie władzę to przynajmniej połowę kadencji zajmie jej sprzątanie problemów ustrojowych. Nie ma też szans na wycofanie się z kosztownych programów społecznych czy podnoszenie wieku emerytalnego – bo dziś gwarantuje to polityczny niebyt. Koncepcje zataczają tu krąg od wprowadzenia 1000+ (PO) do nieznacznych ograniczeń programu dla najbogatszych (Nowoczesna). Programy socjalne raz wprowadzone w ruch bardzo trudno zatrzymać.
Nie sposób przewidzieć co będzie ostatecznym ciosem dla naszej gospodarki i kiedy on nastąpi – ale można bezpiecznie założyć, że przyjdzie z zewnątrz. Czy będzie to problem natury militarnej z kierunku wschodniego? A może recesja w Chinach? Rozpad strefy euro i UE? Zamrożenie handlu międzynarodowego przez administrację Trumpa? Nie wiem. Ale wstrząsy się pojawiają, zaś my jesteśmy na ich efekty co raz bardziej narażeni. Drugi raz zieloną wyspą nie będziemy, bo poduszki powietrzne, które nas wtedy uratowały już wykorzystaliśmy. Już prędzej staniemy się ofiarą zarażania kryzysem, jako jedno z najsłabszych ogniw łańcucha.
Uspokajające głosy niektórych ekonomistów zaś wyraźnie wskazują na ich ograniczenie do własnych modeli wyprodukowanych w arkuszu kalkulacyjnym gdzie zmiany parametrów dają przewidywalne efekty. Niestety ci sami ekonomiści stają się bezradni kiedy kombinacja zdarzeń powoduje, ze ich model przestaje w ogóle działać – jak choćby w trakcie kryzysu 2008 roku. Nadchodzących problemów (prawie) nikt nie dostrzegał bo modele nie przewidywały możliwości spadku cen nieruchomości. A te jak na złość spadły. Tak samo modele obecnych ekspertów nie przewidują przyspieszającej migracji, zachowującej się jak kula śniegowa, kryzysów finansowych i zmian w międzynarodowym podziale pracy.
Tak samo dzisiaj – możliwości dalszego zadłużania wydają się wysokie – w końcu wiele krajów zadłużonych jest bardziej. Tyle tylko, ze to kraje znacznie bogatsze. Nasz rynek pracy mają ratować imigranci z Ukrainy, trzymać zaś ma ich u nas „pokrewieństwo kulturalne”. Gdyby to było tak istotne Polacy emigrowaliby do Czech a nie do Wielkiej Brytanii – tak nam kulturowo obcej. Dla większości Ukraińców Polska to tylko przystanek pośredni – tym krótszy im gorsze u nas warunki. Ratować ma nas też koszmar luddystów – czyli automatyzacja pracy. Pozostaje jednak obawa, że skoro nie spełnił się już przez 150 lat, to czemu ma się spełnić dziś? A nawet jeśli się spełni to korzyści przyniesie krajom bogatym – bo roboty dużo kosztują. Polski emeryt robota do opieki sobie nie kupi.
Co gorsza obserwowane zjawiska mają charakter destabilizujący, a nie równoważący. Dotychczasowa emigracja miała wygasać wraz ze zmniejszaniem się różnic gospodarczych między Polską a Zachodem. Tymczasem w najbliższej dekadzie czeka nas walka o pracownika. Bogate kraje będą w stanie zapewnić młodym lepsze warunki, zaś im więcej młodych uda im się ściągnąć tym bardziej te warunki będą mogli poprawiać, zaś kraje dostarczyciele młodych będą pod co raz większą presją fiskalną zmuszającą ich do podnoszenia opodatkowania co będzie zachęcać do dalszych wyjazdów. Ciśnienie migracyjne będzie się zwiększać a nie zmniejszać.
Dlatego już dziś widać, ze przegraliśmy. Chwila szaleństwa przy urnie wynikająca ze znudzenia, chęci jakiejkolwiek zmiany i rozleniwienia kosztowała nas wszystko i anulowała ćwierć wieku sukcesów. Jeśli się jest młodym – to nic strasznego. Wystarczy wyszlifować języki obce i zdobyć jak najwięcej kompetencji technicznych. W najgorszym przypadku pojechać na zmywak. Jeśli się jest starszym trzeba liczyć, że dzieci nie zapomną o rodzicu mieszkającym gdzieś daleko w opuszczonym przez boga i ludzi kraju.