Nie bardzo rozumiem dlaczego zamiast programu wyborczego na temat wsi i rolnictwa Jarosław Kaczyński pisze list Donalda Tuska. Gdyby w tym samym internecie opublikował pisowskie recepty na ten temat, byłoby nieco lepiej. To znaczy merytorycznie równie głupio – czego innego oczekiwać od PiS w sprawach gospodarki? – ale przynajmniej Prezes nie naraziłby się na możliwy afront.
Jak by się czuł Jarosław Kaczyński, gdyby Donald Tusk odpisał mu tak, jak pewien przedwojenny poeta odpisał antypatycznemu krytykowi z endeckiej gazety. A odpisał mu co następuje: „Szanowny Panie. Znajduję się właśnie w pewnym ustronnym miejscu i mam przed sobą Pańską recenzję. Za chwilę będę ją miał za sobą…”
Ale sądzę, że o rolnictwie warto rozmawiać. Chociaż nie z PiS-em, ani nie z Janem Pospieszalskim. Bowiem rzeczywiście można niepokoić się o jego przyszłość, chociaż z zupełnie innych powodów niż te, które można znaleźć w nieudanej epistole Kaczyńskiego.
Zacznę o oczywistej tezy, że rolnictwo nigdy nie miało się tak dobrze, jak obecnie. Przy czym przez rolnictwo rozumiem tych rolników, którzy dostarczają produkty rolne na rynek krajowy lub rynki zagraniczne w ilościach pozwalających im utrzymywać się na średnim co najmniej poziomie z produkcji rolnej. Inaczej mówiąc, mam na myśli rolnictwo ekonomiczne, a nie socjalne. Co oznacza, iż moje pozytywne oceny dotyczą mniejszości gospodarstw rolnych – i to mniejszości stosunkowo niewielkiej.
Ale to owa mniejszość wykorzystała wejście do Unii, aby wkroczyć na rynki krajów „starej” Unii z naszą – znacznie mniej dotowaną – produkcją rolną. I okazało się, że właśnie dzięki temu, że rolnicy ekonomiczni (trzymając się tej zdroworozsądkowej nomenklatury) zmuszeni byli od 1989r. konkurować między sobą i z importem produktów rolnych, poprawiali oni swoją konkurencyjność. Efektem tego stanu rzeczy była szybka od 2004r. ekspansja eksportu rolnego na rynki unijne. Mało tego. Nie tylko eksport wzrósł znacznie, ale też zwiększył się jego udział w eksporcie ogółem. Co oznaczało, iż eksport płodów rolnych i żywności przetworzonej rósł szybciej niż eksport ogółem. A działo się to w okresie bardzo szybkiego przecież wzrostu całego polskiego eksportu.
Wzrost eksportu oznaczał wzrost dochodowości gospodarstw rolnych (tych ekonomicznych). Co cieszyło, to także powolny, bo powolny, ale wzrost liczby gospodarstw ekonomicznych, czyli rolników żyjących przede wszystkim z rolnictwa, a nie z „socjalu”.
Niestety, ten trend może ulec zahamowaniu właśnie ze względu na demoralizujący unijny „socjal”, czyli dopłaty dla rolników. Owe dopłaty za sam fakt istnienia i posiadania jakiegoś spłachetka ziemi zniechęca do stania się prawdziwym rolnikiem, czyli gospodarzem żyjącym ze sprzedaży wytwarzanych produktów rolnych. Po co starać się, kiedy jaki-taki poziom życia można osiągnąć bez wysiłku? Nas także dościga, więc, ogólnoeuropejska demoralizacja państwa opiekuńczego.
A swoją drogą, ciekaw jestem jak Prezes godzi to swoje sloganiarstwo nt. suwerenności, niezależności, godności (itd., itp.) z żebraczo-roszczeniową mentalnością (dodajmy dominującą i gdzie indziej!) na temat „należnych” nam cudzych pieniędzy, czyli unijnych dotacji? Ale o tym nie było ani słowa w epistolografii Jarosława Kaczyńskiego…