Trzy podstawowe władze: miecza – czyli władza króla, rządu lub prezydenta, sakiewki – władza parlamentu oraz władza togi – czyli niezależna od dwóch pierwszych władza wolnych od wszelkiego nacisku sędziów, muszą być od siebie niezależne. Często przecież w demokracji liberalnej zdarza się, że władze miecza i sakwy są w jednych rękach, co stanowić powinno jeszcze mocniejszy argument za niezależnością władzy togi. Rozumieć musi to każdy myślący obywatel i doprawdy pojąć nie mogę, dlaczego tak oczywiste rzeczy tłumaczyć należy z uporem godnym lepszej sprawy od ponad dwóch lat.
Czmychnąć przed Trybunałem
Nie rozumiem też, dlaczego tłumaczyć trzeba niektórym, że to, co PiS i prezydent usiłuje przeforsować, to nic innego jak oczywisty plan zrównania trzech władz i spięcia ich jedną klamrą pod nadzór jednej osoby w państwie. Bez znaczenia jest to, czy będzie tą osobą Zbigniew Ziobro czy Andrzej Duda, bo w dzisiejszej polskiej rzeczywistości tą osobą jest i będzie Jarosław Kaczyński. To chory układ – niezależnie od tego, kto w danej chwili rządzi krajem.
Na temat propozycji prezydenta powiedziano już wiele, także to, że nic się praktycznie nie zmieniło od czasu złożonych wet, poza zwykłą zamianą nazwisk: z Ziobro na Duda. Weta prezydenckie to nic innego jak tylko bitwa o pozycję wewnątrz obozu władzy. W żadnej z tych propozycjach nie ma troski o obywatela – jest tylko zwykła, czysta gra o pozycję własną. Prezydent po prostu powiedział: dość traktowania mnie jak „popychło”.
Oprócz tego prezydent próbuje budować linię obrony w przyszłym procesie o łamanie Konstytucji. I żeby było jasne, mnie nie chodzi o jakąś polityczną zemstę, krew na arenie gladiatorów. Tu idzie wyłącznie o zwykłą, ludzką sprawiedliwość zapisaną w tejże Konstytucji, czyli o równość wszystkich wobec prawa.
Piszę to jako szary obywatel tego państwa, który płacić musi mandat za wykroczenie drogowe lub ponosi karę za nieumyślne nieopłacenie parapodatku w postaci opłaty za parkowanie w strefie ograniczonego postoju w centrum miasta. Dzisiaj ta podstawowa zasada demokracji jest zwykłą ściemą, a objawia się ona najczęściej w słowach wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, który traktuje ją jak swój ulubiony szlagwort. I dla tej zasady napiszę: oddam głos tylko na tę siłę polityczną, która złoży obietnicę wobec narodu, że każdy, kto złamał Konstytucję, zostanie postawiony przed Trybunałem Stanu. To się nam, obywatelom, po prostu należy, choćby po to, abyśmy nie stracili do końca szacunku dla prawa. I szacunku do państwa.
Kto by się Konstytucją przejmował…
Jako się rzekło, obraz, który widzimy po zapoznaniu się z propozycjami prezydenta w sprawie zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym, przywołuje myśl, że projekty owe pisał ktoś, kto z prawem raczej za pan brat nie jest. Dodam od razu, że ja prawnikiem nie jestem, a prawo znam bardziej od strony praktycznej jako przedsiębiorca. Tym się zatem różnimy z panem prezydentem, że on prawnikiem jest z wykształcenia. Marna to pociecha jednak, gdyż rozwiązania przedłożone przez Andrzeja Dudę są przede wszystkim niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Każdy uczeń gimnazjum zaś wie, że najważniejszym dokumentem prawnym w Polsce jest ustawa zasadnicza, jak sama nazwa zresztą mówi. Później w kolejności są ustawy inne, rozporządzenia, uchwały i akty prawne niższej rangi. Skoro zatem tak, to żadna ustawa nie może zmieniać Konstytucji bez ściśle określonego trybu, zapisanego w tym dokumencie.
O propozycjach prezydenta wypowiedzieli się już znacznie mądrzejsi ode mnie, ja tylko, okiem mało znaczącego praktyka, spróbuję dokonać krótkiego podsumowania. Propozycje owe sprowadzają się do paru spraw, a mianowicie: czystki w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, wyboru nowych członków Rady i wyboru nowych sędziów do Sądu Najwyższego przez polityków oraz wprowadzeniu nowych izb Sądu – odwoławczej i dyscyplinarnej.
Ulubionym argumentem obozu władzy usprawiedliwiającym czystki partyjne w Sądzie Najwyższym oraz w KRS jest powoływanie się na zapis w samej ustawie zasadniczej, mówiący o tym, że można przenosić sędziego w stan spoczynku lub do innego sądu w razie zmiany ustroju sądów. Tłumaczenie władzy chwytliwe, ale całkowicie chybione. Dokonywane zmiany absolutnie nie wyczerpują znamion modyfikacji ustrojowych sądów. Posiłkując się słownikiem języka polskiego sprawdzić można, iż ustrój sądów to ogół norm prawnych regulujących funkcjonowanie tychże, a nie tylko malutki ich wycinek. Natomiast bez wątpienia wszystkie te i wcześniejsze posunięcia mają jeden wspólny mianownik, czyli są zmianą ustroju państwa w postaci zamachu na święty trójpodział władz, na co naród zgody obozowi Zjednoczonej Prawicy nie dał, gdyż prawo do zmiany ustroju wymaga większości konstytucyjnej, a nie zwykłej.
Komuch, ale swój
Innym ulubionym argumentem obozu władzy, ostatnio wypowiedzianym także ustami Zofii Romaszewskiej, jest walka z postpeerelowskimi sędziami, którzy ponoć panoszą się w sądach w ilościach wręcz hurtowych. Stąd forsowanie niezgodnych z Konstytucją zmian w postaci ograniczenia wieku, czy wcześniej, prostej wręcz wymiany prezesów i wiceprezesów sądów powszechnych. Jakichkolwiek by nie użyć ekwilibrystycznych argumentów w tej sprawie, nie da się nie zauważyć, że obozowi władzy przeszkadzają sędziowie orzekający w PRL, ale nie przeszkadza już peerelowski prokurator, który namaszczony został przez demiurga tych zmian na wiodącą postać „reform” sądowych. To zresztą pokazuje stosunek Kaczyńskiego do państwa właśnie.
Nie da się także obronić sensownie zmiany polegającej na usuwaniu sędziów z powodu osiągnięcia wieku 65 lat (dziś sędzia może orzekać do lat 70 lub dłużej po złożeniu odpowiednich zaświadczeń lekarskich). Powiedzieliśmy sobie bowiem, że święty trójpodział władz polega na ich równości, a skoro tak, to dlaczego nie wprowadza się ograniczenia wiekowego do lat 65 wśród posłów i senatorów? Czym, przepraszam, różni się praca sędziego od pracy parlamentarzysty? Obie przecież profesje ścisły związek mają z prawem, jedni je tworzą, drudzy mają sprawdzać, czy nie jest łamane.
I na koniec tego wątku jeszcze czysto praktyczny argument, życiowy. Otóż nie przerywa się umówionej wcześniej kadencji czyjejś pracy, chyba że mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. Wyobraźmy sobie, że pracodawca umówił się z nami na określony czas zatrudnienia, na przykład na 5 lat. Mamy to zapisane w kontrakcie. Nasza praca jest do tego istotna z punktu widzenia przedsiębiorstwa, w którym pracujemy i wymaga wdrożenia wielu elementów z zakresu organizacji pracy, a ich efekty widoczne będą za jakiś czas. Ale nagle pracodawca zmienia swój punkt widzenia i według własnego uznania rozwiązuje z nami umowę. Co wtedy zrobimy? Jak się czujemy? My mamy drogę sądową i możemy odwołać się do sądu pracy. Do kogo odwołają się sędziowie? Oni mogą to zrobić jedynie do narodu lub wątpliwego, jak widać, rozsądku polityków.
Jak można zatem wmawiać ludziom fałszywy z gruntu pogląd, że sędziowie należą do jakiejś wyalienowanej kasty, skoro ich los leży wyłącznie w rękach, sarkastycznie mówiąc, innej kasty?
Skarga nadzwyczajna – tak, ale…
Sądownictwo wymaga reformy. Jednak nikt i nic nie jest w stanie mnie przekonać do tego, że niezbędnym początkiem tych zmian ma być ordynarna, partyjna czystka dokonana z pogwałceniem nie tylko najważniejszego aktu prawnego, ale także z naruszeniem świętych w życiu publicznym obyczajów. Nie jest mnie w stanie przekonać nikt do tego, aby trzeci rodzaj władzy wybierany był przez pierwszy lub drugi, gdyż wtedy o żadnej demokracji mowy być nie może. Doprawdy tak ciężko pojąć, że gdy na sali sądowej spotka się prokurator i sędzia, a być może i nawet adwokat z nadania jednej tylko, do tego politycznej, ręki, to los obywatela będzie po prostu przesądzony?
Żeby była sprawa jasna, nie bronię sędziów. Uważam, jak być może większość społeczeństwa, że sędziowie to nie jest krystalicznie czysta grupa zawodowa. Ale tu nie idzie o sanację tej władzy, ile o zwykłe jej przejęcie, na co nie może być zgody w imię zachowania zasad. Po prostu.
Czy wszystkie pomysły prezydenta są niegodne uwagi? Otóż wbrew opiniom większości komentatorów wstawię się za ideą skargi nadzwyczajnej. Przy czym zaznaczę od razu, że nie w formie zaproponowanej przez Dudę i jego urzędników.
Nie potępiam tego pomysłu w czambuł. Uważam, że jakiś rodzaj odwołania od prawomocnego wyroku winien być wprowadzony. Politycy opozycji, co zresztą mam im za złe, muszą zrozumieć, że jest w Polsce niemała grupa osób zwyczajnie pokrzywdzonych przez sądy. Sam do takich osób należę, mając za sobą wszystkie dostępne w polskim prawie środki odwołań, które uważam za zwykłą fikcję i zaraz wyjaśnię dlaczego.
Dziś w procedurze karnej i cywilnej są w istocie cztery narzędzia odwoławcze: skarga kasacyjna, skarga o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia, skarga o wznowienie postępowania oraz skarga do Trybunału Sprawiedliwości UE. Dodatkowo w procedurze karnej jest także prawo do łaski, będące wyłączną kompetencją Prezydenta RP.
Nie wdając się w zawiłości prawne, krótko przedstawię, na czym polega fikcyjność tych narzędzi. Kasacja podlega dwuetapowości rozpoznania. W pierwszym etapie skargę rozpoznaje jeden sędzia na posiedzeniu niejawnym, zaś jego decyzja jest ostateczna. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że jeden sędzia decyduje ostatecznie o losie obywatela w sytuacji, gdy, przykładowo, wyroki obu instancji diametralnie się od siebie różnią. Przy czym sędzia na tymże posiedzeniu w sprawę się nie zagłębia. Jedynie sprawdza, czy skarga jest słuszna z prawnego punktu widzenia. A tu czeka obywatela niemiła niespodzianka, gdyż skarga nie może dotyczyć oceny dowodów dokonanych przez, uwaga, jedynie sąd II instancji, ponieważ narusza to zasadę niezawisłości sądu, a w polskim systemie prawnym II instancja jest tą ostateczną. Czymże jednak jest błędny wyrok, jak nie błędną oceną dowodów i faktów, przy czym uzasadnienie wyroku I instancji w ogóle nie jest brane przez sędziego SN pod uwagę?
Podobnie sprawy mają się w pozostałych skargach odwoławczych – wszystkie one nie mogą ingerować w ocenę dowodów. Tym samym narzędzia te są jedynie prawniczą fikcją, gdyż większość błędnych wyroków polega przecież na błędnej ocenie dokonanej przez sąd, która często z niezawisłością sądu ma niewiele wspólnego.
O skardze do Trybunału Sprawiedliwości wspomnę tylko tyle, że jej fikcją są koszty procesu, bo owszem złożenie samej skargi nie wiąże się z opłatą, ale już prowadzenie sprawy – tak. I są to wydatki niemałe, często dla zwykłego obywatela nie do udźwignięcia, co powoduje, że rzadko kto decyduje się na tę drogę. Pamiętać bowiem trzeba, że przejście do tego etapu sprawy wiąże się przecież z już poniesionymi wydatkami.
Wymiar sprawiedliwości wymaga zatem wprowadzenia rozwiązań umożliwiających złożenie i wnikliwe sprawdzenie skargi nadzwyczajnej w przypadku, gdy wyroki I instancji i II różnią się diametralnie i to w zasadniczych kwestiach. Nie sądzę, aby spraw takich było wiele. Należy oczywiście wykluczyć ze skargi nadzwyczajnej sprawy, w których wyroki obu instancji są jednakowe oraz sprawy motywowane czysto politycznie. Dobrym pomysłem, moim zdaniem, jest też to, aby skargę nadzwyczajną kierowała do SN grupa 20-30 posłów, co byłoby także swoistym pierwszym etapem tej ścieżki prawnej.
Jak reformować? Co zmieniać?
Na reformie sądownictwa można by w ogóle wiele zyskać, gdyby wprowadzić jedną ustawą szereg rozwiązań zmierzających do faktycznego usprawnienia wymiaru sprawiedliwości. Same środowisko sędziów zapewne przyjęłoby te rozwiązania z uznaniem. Oto cały arsenał zmian, jakie można wdrożyć:
– zwiększyć ilość sędziowskich etatów i etatów pomocniczych, czyli dać na to fundusze – ponoć polski budżet jest pod rządami PiS wzorowo prowadzony i ma nadwyżki,
– sędziowie pokoju dla najprostszych spraw (wybierani przez obywateli),
– bezpłatna mediacja przedprocesowa jako obowiązek zanim dojdzie do procesu,
– wprowadzenie większej liczby obowiązkowych, specjalistycznych szkoleń dla asystentów i referendarzy sądowych, aby unikać kompromitujących postanowień typu „kopiuj-wklej”,
– wprowadzenie systemu wynagrodzeń uzależnionego od efektów pracy sędziów, a jako kryterium przyjąć na przykład ilość zamykanych spraw bez apelacji,
– przyznanie prawa zgłaszania kandydatów do KRS grupie 2 tysięcy obywateli, Rzecznikowi Praw Obywatelskich, Naczelnej Radzie Adwokackiej, Krajowej Radzie Radców Prawnych, Krajowej Radzie Prokuratorów przy Prokuratorze Generalnym, radom wydziałów prawa, grupom sędziów (od 10 do 50 w zależności od szczebla sądu),
– obowiązkowe publiczne wysłuchanie wszystkich kandydatów przed wyborami, transmitowane w Internecie,
– zagwarantowanie, iż najbardziej liczni sędziowie sądów rejonowych będą mieli znaczący wpływ na skład Rady (wybiorą 8 członków),
– zmiana z systemu wyborów pośrednich dokonywanych przez zgromadzenie przedstawicieli na bezpośrednie ogólnopolskie wybory dokonywane przez sędziów według zasady 1 sędzia = 1 głos,
– stopniowe zastępowanie wygasających kadencji w Radzie nowymi członkami Rady.
Ostatnie kilka punktów opisanych propozycji pochodzą z projektu przygotowanego przez Stowarzyszenie Sędziów Polskich IUSTITIA, który popierany jest przez opozycję.
Trzeba protestować
Jak widać wiele można było zaproponować obywatelom, aby spełnić ich oczekiwania. Tymczasem populistyczna prawica próbuje ordynarnie i prostacko przejąć pełną kontrolę nad trzecią władzą, co jest zamachem na ustrój państwa – liberalną demokrację, której zręby świat budował setki lat. Rządy jednej władzy nad pozostałymi znamy już z przeszłości i dokładnie wiemy, do czego one prowadzą.
Znów zapalić trzeba świece przed sądami i pałacem prezydenckim. I nie chodzi o obronę sędziów – ci niech się bronią sami – tylko o obronę świętej i nienaruszalnej zasady niezależnych od siebie władz: miecza, sakwy i togi, podstawy demokratycznego ładu.
Tytuł, śródtytuły, lead i skróty od redakcji.
Jacek Liberski – inżynier, przedsiębiorca, publicysta, bloger Liberté!
Foto: Michał Józefaciuk – Senat Rzeczypospolitej Polskiej/Wikipedia, CC BY-SA 3.0 PL.