Przedstawiciele władz wykonawczych i uchwałodawczych JST padli ofiarą swoistej nagonki, z opowieściami o „sitwach”, „klikach” czy „patologiach” na czele, mających maskować czysto partyjniackie pomysły PiS ograniczenia liczby kadencji włodarzy lub odbierania kompetencji i środków wspólnotom. Nic dziwnego, że samorządowcy poczuli się dotknięci, coraz głośniej domagając się szacunku dla swej pracy, za którą ponoszą pełną odpowiedzialność, a co 4 lata są rozliczani przez wyborców. Widzą zarazem, że muszą zacząć działać w swojej obronie w sposób dużo bardziej widoczny, zdecydowany i jednomyślny. Z tym ostatnim jednak jest już gorzej.
Widać bowiem, jak duży wpływ ma polityka: wśród działaczy JST pojawiają się rozdźwięki w ocenie aktualnej sytuacji kraju, a nawet niewielka część osób opuszcza zbyt „waleczne” – ich zdaniem – szeregi korporacji samorządowych. Mimo stanowczej i rozsądnej postawy sprzeciwu Związku Miast Polskich, Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Samorządowych, Związku Powiatów Polskich, Związku Gmin Wiejskich RP, Związku Województw RP, Unii Metropolii Polskich oraz Unii Miasteczek Polskich, przejawiającej się w obronie niesłusznie oskarżanych Prezydentów Miast, powołaniu Samorządowego Komitetu Protestacyjnego, wspieraniu marszów w terenie czy nawoływań do tłumaczenia społeczeństwu zasad działania samorządów, brakuje jednego spójnego pomysłu na długofalową aktywność. Ba, mnożą się propozycje różnorakich działań, od propagandowych, czyli np. gremialnego wystąpienia przedstawicieli JST z Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego czy przegłosowywania uchwał przeciwko działaniom posła J. Kaczyńskiego i jego partii, poprzez sądowe (pozywanie władz centralnych), aż do ściśle politycznych – powołanie partii samorządowej, stowarzyszenia samorządowców, przyłączania się do list wyborczych innych ugrupowań itp.
Fakt faktem, że korporacje samorządowe reprezentują jedynie część środowiska, ale nawet w tej sytuacji nie są na tyle silne, by we własnym gronie mówić jednym głosem. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że rozdrobnienie działań nie posłuży sprawie – aktualna władza boi się głównie zmasowanej siły w postaci ulicznych protestów. A ponieważ samorządowcy mają świadomość, że nikt w ich sprawie z domu nie wyjdzie, dlatego włączają się do przygotowywanych przez inne środowiska wydarzeń (vide marsz 6 maja w Warszawie).
Co gorsza, liderzy lokalni już zaczynają grać na siebie i publicznie się kłócić. Zupełnie niepotrzebnie. Jasne jest, że samorządowcy nie stanowią monolitu, więc każdy pójdzie trochę w swoją stronę – jedni zasilą szeregi partii politycznych, inni będą budować miejscowe ruchy oddolne, niekoniecznie partyjne, a kolejni postawią na próbę jednoczenia różnych środowisk. Jednak byłoby cenne, gdyby wszyscy, niezależnie od obranej metody i światopoglądu, mieli na uwadze jeden wspólny cel – dalszą decentralizację i usprawnianie funkcjonowania samorządu oraz powstrzymanie niedemokratycznych zmian.
Czy to możliwe? Samorządowcy to łakomy kąsek – ze względu na rozpoznawalność publiczną, realne dokonania, a często po prostu charyzmę – zarówno dla Platformy Obywatelskiej, .Nowoczesnej czy Polskiego Stronnictwa Ludowego, jak i formacji lewicowych, które prześcigają się w deklaracjach prowspólnotowych. Równocześnie włodarzy kuszą ruchy apolityczne czy pojedyncze akcje firmowane przez poszczególnych włodarzy. Pierwsze do boju o samorządowy rząd dusz ruszyło PSL, zakładając Ruch Obrony Polskiej Samorządności, następnie PO zaproponowała otwarcie swych list na działaczy JST, a w jej ślady poszła niedawno Inicjatywa Polska. Z drugiej strony, sami samorządowcy z woj. lubuskiego powołali ugrupowanie Bezpartyjni, zaś ci z pomorskiego i kujawsko-pomorskiego – Komitet Obrony Samorządności oraz Pomorski Komitet Protestacyjny. Do tego w wielu województwach odbywają się kongresy i inne wydarzenia, będące pokłosiem Forum Samorządowego z 16 marca, podczas którego 1600 samorządowców z całej Polski powołało Samorządowy Komitet Protestacyjny.
W dobrej sytuacji są prezydenci dużych miast, którzy, stanowiąc trochę państwo w państwie, śmiało angażują się w protesty przeciwko posunięciom aktualnego obozu rządzącego. Nieco gorzej mają wójtowie czy burmistrzowie, mniej znani opinii publicznej i często bardziej zależni od decyzji władz centralnych. I jedni, i drudzy starają się jednak zaistnieć w szerszym kręgu osób, wprowadzając sprawy samorządu do mainstreamowej opinii publicznej. Należy mieć nadzieję, że wielość działań ze wspólnym mianownikiem przyniesie sukcesy – bo na jedność raczej nie ma co liczyć.
Agata Dąmbska dla Forum Od-nowa
