W ostatnich tygodniach w różnych miejscach pojawiły się głosy głębokiego zaniepokojenia, czy wręcz paniki na temat naszego wzrostu gospodarczego. Tak jakby obniżone oczekiwania wzrostu PKB z 3,7-3,8% na ten rok do 3,2-3,3% stanowiło jakąś katastrofę gospodarczą.
Skąd się to bierze? Przyczyn jest parę, ale podejrzewam, iż panika bierze się przede wszystkim z tego, że politycy, analitycy i dziennikarze nie pogodzili się jeszcze z najsilniejszą barierą dla szybkiego wzrostu gospodarczego. To znaczy z semi-stagnacyjnymi tendencjami u naszego głównego partnera gospodarczego, czyli bogatych krajów Europy Zachodniej.
W krajach tych relacja wydatków publicznych do PKB dawno już sięgnęła lub nawet przekroczyła połowę. Takie obciążenie podatników i gospodarki oznacza słabnącą skłonność do pracy, zarabiania, oszczędzania i inwestowania, a to z kolei przekłada się na niskie tempo wzrostu gospodarczego. De facto c o r a z n i ż s z e.
W tych warunkach nasze tempo wzrostu zderza się z pułapem, który określam jako 3%-plus. Zauważmy, że po kryzysie 2008/09 każde kolejne przyspieszenie po paru kwartałach ujawnia brak rosnącego szybciej popytu zagranicznego i wywołuje kroki ograniczające skalę przewidywanej ekspansji ze strony naszych przedsiębiorców i menedżerów. I dynamika gospodarcza spowalnia na kolejne parę kwartałów. Tak było w czasie poprzedniej fali entuzjazmu i optymistycznych prognoz w latach 2011-12 i to samo zjawisko obserwujemy także dziś. Mamy więc swoistą „powtórkę z rozrywki”.
Reasumując, nasza gospodarka, gdy rośnie w obecnym tempie, czyli około 3% rocznie (wstępnie GUS pokazuje, że nieco powyżej!), to znajduje się blisko g ó r n e g o p u ł a p u naszych możliwości w dzisiejszej Europie, a nie stwarza groźbę wpadnięcia w recesję, której doszukują się panikarze. Na taki katastroficzny rozwój sytuacji nie wskazują ani statystyki GUS, które z istoty rzeczy pokazują sytuację sprzed kwartału-dwóch, ani wyniki badań ankietowych, które sygnalizują oceny „na gorąco” i przekazują opinie ankietowanych o najbliższej przyszłości.
Spowolnienie w stosunku do pierwszego półrocza jest niewielkie. Jest ono większe w relacji do optymistycznych prognoz, które nie biorą pod uwagę ograniczeń polskiej gospodarki. Tymczasem nawet w warunkach owych ograniczeń ma ona się całkiem nieźle. Popyt krajowy rośnie w tempie ok. 3%, zatrudnienie nie maleje, płace rosną w tempie 3%-plus, co w warunkach zerowej inflacji oznacza potencjalny wzrost popytu konsumpcyjnego w tej samej skali.
Takich zdrowych i umiarkowanie szybko rosnących gospodarek jak polska mamy niewiele w Europie. Starajmy sie to utrzymać, zamiast zmierzać w kierunku budzących liczne wątpliwości eksperymentów w polityce gospodarczej. Ci, którzy je prowadzą, mają bowiem wyniki zdecydowanie gorsze niż my.
Nie będę powtarzać tego, o czym pisałem parokrotnie, że bardzo niskie bądź zerowe stopy procentowe – czyli darmowy pieniądz – nie tylko nie pomaga gospodarce, ale potrafi jej także zaszkodzić. Im tańszy pieniądz, tym większy udział pożyczkobiorców ryzykantów, stojących już u progu bankructwa, a tym mniejszy poważnych przedsiębiorców, sensownie oceniających możliwości wzrostu przyszłego popytu. Pomóc taka polityka może bardzo niewiele, za to zaszkodzić – wcale niemało.
