Przyglądając się skutkom wprowadzonych zmian od samego środka, można dojść do wniosku, że albo nowy system tworzony był przez ludzi całkowicie oderwanych od realiów współczesności, albo jego celem było uformowanie człowieka biernego, który zamiast myśleć i przebudowywać świat, będzie pokornie powtarzał przestarzałe formułki.
Polscy uczniowie stali się największymi ofiarami źle przygotowanej i bezmyślnie wdrożonej reformy systemu edukacyjnego. Przyglądając się skutkom wprowadzonych zmian od samego środka, można dojść do wniosku, że albo nowy system tworzony był przez ludzi całkowicie oderwanych od realiów współczesności, albo jego celem było uformowanie człowieka biernego, który zamiast myśleć i przebudowywać świat, będzie pokornie powtarzał przestarzałe formułki. Jeśli rzeczywiście autorami reformy kierował ów drugi cel, wówczas można odnieść wrażenie, że polska szkoła jest na dobrej drodze, aby udało się go osiągnąć. Dokonuje się proces regularnego i systematycznego ubezwłasnowolniania uczniów poprzez ich zamęczenie – swoista neutralizacja przez pracę.
Neutralizacja przez pracę
Czy wiecie, jak długo pracuje polski uczeń? Otóż uczeń czwartej, piątej czy szóstej klasy szkoły podstawowej ma w tygodniu od 24 do 26 godzin lekcyjnych, nie wliczając 2 godzin tygodniowo religii bądź etyki. Natomiast uczniowie klas siódmych i ósmych mają już od 31 do 34 godzin lekcyjnych, nie licząc znowu religii bądź etyki. Ci, którzy zdecydują się na kształcenie w liceum ogólnokształcącym, spędzą w szkole od 25 do nawet 37 godzin (sic!) tygodniowo. Natomiast potencjalni uczniowie techników – od 30 do 35 godzin tygodniowo. Jeśli dorzucić do tego 2 godziny religii lub etyki, doradztwo zawodowe, wychowanie do życia w rodzinie, ewentualne zajęcia pozalekcyjne, szkolne kluby sportowe czy fakultety przygotowujące do egzaminów maturalnych, wówczas okaże się, że polski uczeń spędza w szkole więcej czasu niż jego rodzic w pracy. Trudno więc nie nazywać procesu edukacyjnego polskich uczniów pracą. Dodać trzeba więcej: jest to ciężka harówka, jakiej większość z nas – szczególnie ci, którzy kształcili się przed wprowadzeniem gimnazjów – nie zna z własnego doświadczenia.
Może i miałoby to sens, gdyby uczeń po przyjściu do domu mógł poświęcić czas na odpoczynek, kontakty towarzyskie, rozwój własnych zainteresowań oraz spędzanie czasu z rodziną. Jednakże niestety tak nie jest. Już bezpośrednio po wdrożeniu przez Annę Zalewską zmian edukacyjnych rodzice nowych klas siódmych sygnalizowali, że ich dzieci – jeśli chcą mieć dobre oceny – spędzać muszą kolejne popołudniowo-wieczorne godziny na odrabianiu lekcji i nauce do kolejnych sprawdzianów. Ta praktyka wraz z nową podstawą programową stała się plagą liceów ogólnokształcących. Licealista ma tygodniowo od 6 do kilkunastu godzin przedmiotów, które realizuje na poziomie rozszerzonym. To wyniki tych egzaminów maturalnych będą dla niego kluczowe w procesie rekrutacji na kierunki studiów. Oprócz nich uczęszcza jednak na 10-15 innych przedmiotów, z których język polski, matematyka i język obcy nowożytny będzie musiał zdawać na maturze. Każdy z tych przedmiotów kończy się oceną, każdy wymaga w miarę regularnego przygotowywania się do lekcji, w ramach każdego odbywają się kartkówki, sprawdziany i prace klasowe. Mówiąc krótko i dobitnie: praca, praca i praca.
Możliwe, że praca rzeczywiście uszlachetnia i uczy odpowiedzialności, jednakże wydaje się, że dzisiejsza młodzież jeszcze będzie miała okazję przekonać się o tym w przyszłości. Nadmiar obowiązków szkolnych ogranicza młodym ludziom możliwości rozwoju własnych talentów i zainteresowań, a jednocześnie naraża na przemęczenie, frustrację i niską samoocenę, co z kolei skutkować może problemami psychicznymi, fobiami i nerwicami. Szkoła oparta na reżimie nieustannej pracy staje się instrumentem zniewolenia i narzędziem opresji w rękach bezlitosnych planistów, którzy – abstrahując od zmieniającej się w sposób dynamiczny rzeczywistości – wymyślili sobie pewien katalog akademickiej wiedzy, od którego przyswojenia uzależnili możliwości dalszego kształcenia polskiej młodzieży. A to wszystko w czasach, kiedy właściwie wszystko znaleźć można w podręcznym smartfonie, posiadającym nieograniczony dostęp do Internetu. Zaprzęgnięcie młodzieży do niemiłosiernej pamięciowej pracy może być jednak celowym zabiegiem twórców podstawy programowej. Przecież nadmiar nauki i przeciążenie nią mogą stać się narzędziem neutralizacji typowej dla młodych ludzi skłonności do buntu, nonkonformizmu i niezgody wobec obowiązującego status quo. Konserwatywni autorzy podstaw programowych najwidoczniej uznali, że uczeń, którego przywiążemy do podręcznika i zniewolimy ilością nauki bądź zadań domowych, stanie się bardziej pokorny i bierny. Nie krytyczne myślenie, ale sprawność w bezmyślnym przyswajaniu wiedzy ma być znakiem rozpoznawczym „dobrze wykształconego” młodego Polaka.
Ubezwłasnowolnienie przez zamęczenie
Jak się okazuje, podstawy programowe napisane przez tzw. ekspertów minister Zalewskiej zawierają treści, które przypominają swoim kształtem wykazy efektów uczenia się popularnych kierunków studiów na najlepszych polskich uniwersytetach. Uczeń, który realizuje biologię na poziomie rozszerzonym, ma przykładowo przedstawić „budowę węglowodanów (uwzględniając wiązania glikozydowe α, β)”, rozróżniać „monosacharydy (glukoza, fruktoza, galaktoza, ryboza, deoksyryboza), disacharydy (sacharoza, laktoza, maltoza), polisacharydy (skrobia, glikogen, celuloza, chityna)”, określać „znaczenie biologiczne węglowodanów, uwzględniając ich właściwości fizyczne i chemiczne”, planować oraz przeprowadzać „doświadczenie wykazujące obecność monosacharydów i polisacharydów w materiale biologicznym”, przedstawiać „budowę białek (uwzględniając wiązania peptydowe)” czy też opisywać „strukturę I-, II-, III- i IV-rzędową białek”. Uczeń realizujący historię na poziomie rozszerzonym przykładowo „wyodrębnia etapy ekspansji Francji i omawia proces tworzenia kolejnych antynapoleońskich koalicji”, „ocenia sytuację wewnętrzną i międzynarodową Francji w dobie Dyrektoriatu”, „charakteryzuje cywilizacje prekolumbijskie”, „charakteryzuje organizację państw i strukturę społeczeństw w cywilizacjach starożytnego Dalekiego Wschodu” czy też „charakteryzuje proces powstawania niepodległych państw w Ameryce Łacińskiej”.
Nie podejmę się oceny konieczności realizacji właśnie takich treści na obu przedmiotach kształcenia – tym bardziej, że przejrzenie podstaw programowych każdego z przedmiotów rozszerzonych w liceum ogólnokształcącym czy technikum skutkowałoby wskazaniem kilkunastu czy kilkudziesięciu zagadnień równie szczegółowych i wymagających niezwykle precyzyjnej wiedzy na poziomie stricte akademickim. Lektura podstaw programowych pisanych przez ekspertów Zalewskiej zdumiewa zupełnie czymś innym: przewagą wymagań opartych na zdobywaniu szczegółowej i niezwykle wysublimowanej wiedzy nad wymaganiami ukierunkowanymi na myślenie, ocenianie, analizowanie i budowanie operatywności zdobytej wiedzy. Okazuje się bowiem, że zawrotne tempo realizacji przez zreformowaną szkołę poszczególnych treści kształcenia, uniemożliwia realne przyswajanie tychże treści, ich ćwiczenie i utrwalanie, a także stosowanie w praktyce. Tym samym niejednokrotnie – żeby nie powiedzieć: zazwyczaj – nowe treści kształcenia zostają przez uczniów zapomniane po ich pozytywnym zaliczeniu na sprawdzianie czy pracy klasowej. Filozofia „zakuj, zdaj, zapomnij” z przytupem wraca do polskiej szkoły, co radykalnie odróżnia nasz system kształcenia od najlepiej zorganizowanych i najskuteczniejszych modeli edukacyjnych, z fińskim czy duńskim na czele.
Wydawać by się mogło, że kształcenie przez powtarzanie i zapamiętywanie stanowi jedynie relikt dawnych czasów, a współczesna oświata ukierunkowywać powinna młodego człowieka na krytyczne myślenie, kreatywność i umiejętne wykorzystywanie nie tylko zdobytej wiedzy, ale przede wszystkim narzędzi i technologii, które oferuje mu współczesność. Autorzy nowego polskiego systemu edukacyjnego wraz z twórcami podstaw programowych zdają się jednak zupełnie nie rozumieć wyzwań, przed jakimi staje współczesna oświata. Zdają się również nie rozumieć wyzwań, przed jakimi staje współczesny człowiek. Możliwe jednak, że doskonale wyzwania te rozumieją i świadomie zdecydowali się na spowolnienie procesów modernizacyjnych, jakie dokonują się wśród młodego pokolenia w społeczeństwach współczesnego Zachodu. Ślęczący nad zadaniami domowymi młodzi ludzie mają niejako skupić swoją uwagę na nadmiarze akademickich treści, które mają za zadanie przyswoić w zawrotnym tempie. Mają wyłączyć myślenie i skupić się na zapamiętywaniu, a umęczeni i przeciążeni – stać się mają bezwolnymi aktorami życia codziennego, którzy nie będą mieli czasu na pławienie się w osiągnięciach współczesności. Przemęczenie może z założenia ma prowadzić do ubezwłasnowolnienia. Uczeń zmęczony nie będzie zadawał pytań, nie będzie kontestował, nie będzie oceniał. Jego zadaniem – praca, nie zaś myślenie!
Scholastyczna reedukacja
Rozmontowanie przez Annę Zalewską oraz rząd Prawa i Sprawiedliwości poprzedniego systemu szkolnictwa dokonało się niemalże z dnia na dzień. Nie wprowadzono okresów przejściowych, podczas których nauczyciele przygotowaliby się do kształcenia w duchu nowych podstaw programowych. Same zaś podstawy programowe przygotowały gremia, których tożsamość pozostawała ukryta, a w proces ich opracowywania nie zostały włączone organizacje pozarządowe, związki zawodowe ani nawet najwybitniejsi specjaliści w określonych dziedzinach. Tak sformułowany model edukacyjny stanowi swoistą formę nowej scholastyki, uprawianej w duchu późnośredniowiecznym. Zadaniem jej ma być bezrozumne przyswajanie encyklopedycznych formułek, wokół których zorganizowany jest cały proces kształcenia. Zupełnie wyeliminowano z tego procesu pobudzanie ucznia do krytycznego myślenia, prowokowanie jego kreatywności i innowacyjności, ćwiczenie w analizie i syntetyzowaniu. Ta swoista scholastyka uformowana została jako antywesternizacyjna reedukacja – jej twórcy świadomie lub podświadomie usiłują spowolnić bądź wręcz zatrzymać mentalne, intelektualne i świadomościowe zmiany, których podmiotem są współcześni młodzi ludzie. Uzupełnienie takiego modelu edukacyjnego mniej lub bardziej subtelnymi wątkami martyrologiczno-nacjonalistycznymi i narodowocentrycznymi stanowić ma całościowy system wychowania dobrego Polaka, którego znakiem orzeł biały, a ojczyzna jego zdobywana krwią i blizną.
Była minister Zalewska wprowadziła te radykalne zmiany systemowe nie tylko bez odpowiedniego ich przygotowania czy konsultacji, ale przede wszystkim wbrew realiom współczesnego świata. Nie tylko nie uda się nimi spowolnić zmian społecznych i świadomościowych, jakie zachodzą nieustannie w polskiej szkole i w polskim społeczeństwie, ale finalnie doprowadzić mogą do obniżenia się konkurencyjności absolwentów polskich szkół i uczelni na europejskich i światowych rynkach pracy. Absolwenci polskich szkół i uczelni będą bowiem gorzej przygotowani do radzenia sobie z wyzwaniami współczesności, mniej skuteczniej niż ich zachodnioeuropejscy rówieśnicy będą potrafili dostosować się do zmieniającej się rzeczywistości społecznej, gospodarczej i technologicznej. Jednocześnie najbardziej pokrzywdzeni będą ci, których rodziców nie stać na wybór niepublicznych szkół czy też na wynajęcie dla swoich pociech prywatnych korepetytorów-guwernantów, którzy oprócz przygotowania do matury, spróbują otworzyć swoim podopiecznym oczy na zmieniający się coraz bardziej gwałtownie świat. Polska szkoła stała się w ostatnich latach narzędziem niespotykanego od czasów komunistycznych ubezwłasnowolnienia młodego człowieka. Władza wraz z podporządkowanymi sobie ekspertami obarczyła polską młodzież absurdalnymi oczekiwaniami, skazała na niewolę przyswajania nadmiarowej wiedzy akademickiej i setki godzin ślęczenia nad pracami domowymi. Trudno uwierzyć, by takie działania stanowiły pomyłkę, przypadek bądź wypadek przy pracy.
