„Liberté!”: W rankingu Heritage Foundation Polska zajmuje 71 pozycję (na 179 państw) pod względem poziomu wolności gospodarczej. Oznacza to, że mamy jeszcze przed sobą sporo pracy przy deregulacji. Które obszary polskiej gospodarki są według Pana najbardziej przeregulowane?
Moim zdaniem, cała polska gospodarka jest przeregulowana. Jednakże przy ocenie poziomu regulacji należy używać miar względnych, a nie bezwzględnych. Według raportu OECD z 2003 roku, a propos poziomu przeregulowania gospodarki, zajmowaliśmy ostatnie miejsce spośród państw wchodzących w skład tej organizacji, natomiast w roku 2008 byliśmy trzeci od końca. Należy jednak przyznać, że w skali bezwzględnej od 0 do 6 nasz wskaźnik nie jest taki zły, gdyż wyniósł on odpowiednio 2.95 w 2003 roku i 2.264 w 2008 roku [najlepszy wynik w 2008 roku osiągnęły Stany Zjednoczone – 0.841 – przyp. red.]. No, ale OECD, to klub skutecznych, zamożnych gospodarek, więc nawet z niezłym wskaźnikiem znajdujemy się na końcu
Gdy mówi się o reformowaniu gospodarki należy wyróżnić trzy obszary działania. Pierwszym z nich jest system podatkowy. Mamy w tej kwestii sporo do zrobienia, ale w tej materii postęp wydaje się być relatywnie największy w perspektywie minionych 10 lat. W dalszym ciągu należy jednak obniżać podatki. Drugim obszarem jest deregulacja. Na tym polu jest jeszcze więcej do zrobienia, aczkolwiek jest to o wiele trudniejsze, o czym przekonali się wszyscy reformatorzy zaczynając od rządu Tadeusza Mazowieckiego poprzez rząd Jerzego Buzka i kończąc na ministrze Rostowskim oraz komisji Janusza Palikota.
Trzecim obszarem jest biurokracja, która jest najtrudniejsza do zreformowania. Debiurokratyzacja stanowi poważny problem zarówno w Polsce, jak i na świecie, gdyż w tym wypadku nie wojuje się z opozycją czy związkami zawodowymi tylko ze szczególnym „wrogiem wewnętrznym” – szczególnym, gdyż jest to maszyneria państwa, za pośrednictwem której politycy realizują swoją strategię. Tymczasem, jak tego uczy teoria public choice, biurokracja też ma swoje własne interesy. Dwa typy interesów są najważniejsze. Biurokraci chcą, żeby im się łatwiej rządziło, a łatwiej się rządzi posiadając większą liczbę statystyk czy sprawozdań, czy przeprowadzając większą liczbę kontroli. Mają wtedy (błędne zresztą, jak planiści w komunizmie) poczucie panowania nad sytuacją. Drugi typ interesów to dla niektórych takie regulacje, które otwierają tzw. window of corruption. To znaczy regulacje niejasne, dające duże pole do arbitralnej decyzji urzędnika, czy relacje sprzeczne z innymi aktami prawnymi.
Nieżyjący już prof. Mancur Olson, który niestety nie zdążył otrzymać Nagrody Nobla za teorię logiki działań zbiorowych, kiedyś zwrócił uwagę w dowcipny sposób, że – co do zasady – konsumujemy więcej czegoś, co lubimy natomiast biurokracja jest jedynym dobrem, które konsumujemy mimo, iż go n i e lubimy.
Należy znaleźć odpowiedź na pytanie, w jaki sposób można walczyć z biurokracją? Czy wyrwać kły tygrysowi, to znaczy zmniejszyć zakres regulacji jakiś obszarów po to, żeby nie mogli w nich się szarogęsić biurokraci lub skutecznie dorabiać „na boku”, czy też lepiej tego tygrysa odstrzelić, to znaczy zmniejszyć liczbę biurokratów? Lepiej jest jednak odstrzelić tego tygrysa, ponieważ można założyć, iż tygrysowi, któremu wyrwie się zęby, urosną następne. Czyli tygrysowi odrosną zęby, ale zębom tygrys już raczej nie odrośnie! W związku z tym należy postępować w taki sposób, w jaki planuje postąpić rząd Camerona – Clegga w Wielkiej Brytanii, czyli zmniejszyć o ? zatrudnienie w administracji. Wtedy mniej ludzi będzie mogło sobie kontrolować innych.
Drogą do poprawy sytuacji nie jest zwiększanie liczby nawet i dobrych fachowców, którzy zaoferują obywatelom swą „pomocną dłoń”, jak by tego chciała neoklasyczna teoria niedoskonałości rynków Arthura Pigou. Badania empiryczne minionej dekady-dwóch wskazują na coś dokładnie odwrotnego. Regulacje nie są najczęściej wprowadzane w interesie konsumentów, czy obywateli występujących w innych rolach. Z badań tych wyłania się alternatywna teoria regulacji, jako „pazernej łapy” sięgającej – w różny sposób – do kieszeni obywateli. Im mniej tej pazernej łapy będzie opłacanej z naszych podatków, tym lepiej. Co nie oznacza, iż zwalniając urzędników nie należy jednocześnie upraszczać, czy wręcz eliminować rozmaitych regulacji!
Jednakże nie możemy zapominać o rencie administracyjnej i korzyściach dla partii politycznych płynących z możliwości obsadzania stanowisk w biurokracji. Obawiam się, że to, co najprawdopodobniej uda się Cameronowi i Cleggowi w Wielkiej Brytanii nie wyjdzie na naszym rodzimym podwórku. Sądzę, że bardzo trudno będzie w Polsce odstrzelić tego tygrysa.
Z pewnością ma Pan rację aczkolwiek jest takie stare rosyjskie przysłowie: całej wódki, jaka jest na świecie, wypić się nie da, ale próbować trzeba …
Kryzys strefy euro boleśnie obnażył jej wady. Czy politycy dojdą do wniosku, że prowadzenie wspólnej polityki monetarnej bez stworzenia jednolitej polityki fiskalnej jest nieefektywne?
Kraje Unii Europejskiej nie wydają się być gotowe do stworzenia państwa federalnego. I pewno prędko do tego nie dojdzie. Stany Zjednoczone powstały z 13 angielskojęzycznych kolonii, w których dominowała kultura anglosaska. W związku z tym integracja tych organizmów była stosunkowo łatwa. W Europie ten proces jest o wiele trudniejszy do zrealizowania. Natomiast z pewnością świadomość dyscypliny fiskalnej w wielu krajach członkowskich UE znacznie wzrosła. Takie działania będą podejmowane w przyszłości i dobrze by było, gdybyśmy wsparli Niemcy w tych staraniach. Mamy wiele do zyskania w wyniku zewnętrznej skutecznej presji w kierunku tej dyscypliny.
Innym od początku nierozwiązanym problemem są (nieistniejące) reguły wychodzenia ze strefy euro. Miarą arogancji europejskich legislatorów było to, że przy tworzeniu unii monetarnej wypracowana precyzyjne zasady akcesji, lecz nie ustalono reguł wyjścia kraju ze strefy euro lub wyrzucenia go decyzją wspólną innych członków unii monetarnej.
Europejski Bank Centralny przeprowadził w lipcu tzw. stress-testy. Większość z 91 instytucji finansowych, które zostały im poddane przeszły je pomyślnie, także PKO BP zalicza się do tej grupy. Głównym powodem, dla którego instytucje nie „zdały” testów były niedobory kapitałowe. Czy można, zatem sądzić, że przyjęte kryteria nie były nazbyt łatwe do spełnienia?
W wypadku funkcjonowania banków czy różnego rodzaju funduszy głęboka kieszeń jest bardzo ważna, niemniej jednak moim zdaniem stress testy były rzeczywiście za proste. Prasa ekonomiczna bardzo krytycznie je oceniała, krytykowano poziom stresowania instytucji finansowych. Jeżeli przyjęte kryteria były dość „miękkie”, wtedy mogły one zaciemnić rzeczywistą kondycję sektora finansowego, a to z kolei nie zmniejszyło zbytnio poziomu niepewności wobec losów europejskiego sektora bankowego – i europejskiej waluty.
Chciałbym poruszyć trochę inną kwestię i skrytykować rząd, w którego obronie zazwyczaj staję. Zauważam niezdrową tendencję do renacjonalizacji pod hasłami czegoś, co nazywam „narodowym liberalizmem”. Jeden z moich starszych kolegów powiedział mi kiedyś, że on jest narodowym liberałem. Odpowiedziałem mu: panie profesorze, nie jestem przekonany czy to jest dobra koncepcja. Tak jak narodowy socjalizm nie był krokiem do przodu w stosunku do międzynarodowego socjalizmu tak sądzę, że narodowy liberalizm nie jest też krokiem do przodu dla liberalizmu międzynarodowego. Wszystkie pomysły, żeby tworzyć państwowe koncerny czy grupy kapitałowe, takie jak PKO BP, uważam za grube nieporozumienie. Rzecz jasna jestem jak najbardziej za tym, aby w sposób naturalny, organiczny wyrastały duże firmy polskie i z czasem one będą powstawały, także w sektorze finansowym. Jednakże nie mogą to być firmy p a ń s t w o w e. Nie ma takiego banku państwowego, który prowadziłby odpowiednio twardą politykę wobec ludzi, którzy mianowali jego zarząd.
Najlepszym tego przykładem jest historia, którą mogłem śledzić bezpośrednio, jako analityk jednego z prywatnych banków, które finansowały Stocznię Szczecińską. Okazało się, że urzędnicy stoczniowi fałszowali sprawozdania tak, że bankowcy nie wiedzieli o spadku zamówień o połowę przy jednoczesnym wzroście zarobków pracowników stoczni o połowę, który został wywalczony przez związki zawodowe. Wzięta w kleszcze stocznia oczywiście padła. Banki prywatne zapowiedziały, że zgodzą się na dalsze finansowanie stoczni, ale pod warunkiem powstania konsorcjum z zarządem składającym się z ich przedstawicieli, który będzie działał zgodnie z zasadami rzetelności finansowej. Na takie rozwiązanie nie wyraził zgody rząd Sojuszu Lewicy Demokratycznej, co spowodowało wycofanie się prywatnych inwestorów. Tylko jeden inwestor nie wycofał się, a był nim właśnie państwowy PKO BP, który udzielił kolejnej wielomilionowej pożyczki.
Tak właśnie wygląda szczególny charakter instytucji państwowych z punktu widzenia teorii praw własności. Gdy słyszę jak minister Boni mówi, że komercyjny bank państwowy ma misję publiczną to oczywiście opowiada historie nie z tej ziemi, bo „misja” właśnie wygląda w praktyce, jak to opisałem. Polega ona na tym, żeby robić to, co jest wygodne dla polityków a nie działać zgodnie ze zdrowymi zasadami finansowymi. Trzeba pamiętać, że są to niezdrowe ciągoty, które można zaobserwować nie tylko w sektorze bankowym. Podobnie sprawy się mają w wypadku PZU, czy sektora energetycznego. Nasz rząd tak naprawdę go nie prywatyzuje, bo co to jest oddanie w prywatne ręce 30% udziałów w przedsiębiorstwie? Jeżeli państwo zachowuje znaczne udziały w firmie, to nadal będzie się w niej szarogęsić. Prywatyzacja sektora energetycznego powinna polegać na tym, iż powinniśmy dla każdej z tych firm znaleźć poważnego prywatnego inwestora o znaczącej pozycji na rynku międzynarodowym. Rozmawiałem z finansistą zajmującym się rynkiem energii, który powiedział, że jeżeli duże przedsiębiorstwo typu E.ON, Vattenfall, RWE kupiłoby nasze firmy to wybudowanie czy modernizacja sieci energetycznej, infrastruktury przesyłowej nastąpiłaby szybciej i byłaby mniej kosztowna, bo wielkim i znanym firmom łatwiej znaleźć wykonawców i wynegocjować z nimi lepsze warunki; tak samo koszty kredytów dla takich firm byłyby wyraźnie niższe niż dla jakichś państwowych „szaraczków”.
Z drugiej jednak strony argumentuje się zatrzymanie sektora energetycznego w „szponach” państwa tym, że jest to sektor gospodarczo strategiczny.
Nie ma czegoś takiego jak sektory strategiczne. Kiedyś jeden z polityków stwierdził, ze wszystko można określić tym mianem, np. produkcję pasków do wojskowych spodni. Producent pasków powinien być strategiczną firmą państwową, ponieważ żołnierz, któremu spadają spodnie nie jest w pełnej gotowości bojowej. K a ż d y producent dóbr czy usług może co do zasady być prywatny, co najwyżej sieć przesyłowa, kolejowa czy drogowa mogłaby pozostać w rękach państwa.
A co sądzi Pan o zakusach PKO BP na kupno BZ WBK? Różni fachowcy, z profesorem Balcerowiczem na czele, bardzo krytykują ten pomysł natomiast jego gorącym zwolennikiem jest minister Grad.
Minister nie jest niezależnym fachowcem, lecz politykiem reprezentującym program rządzącej koalicji czy danej partii. Mając do wyboru pana Grada i pana Balcerowicza niewątpliwie uznałbym za słuszny pogląd pana Balcerowicza nawet nie znając meritum sprawy, zupełnie intuicyjnie. Natomiast w tej kwestii sam się wypowiadałem w podobny sposób jak były prezes NBP.
Pomysł zakupienia przez PKO BP BZ WBK trąci mi wspomnianą renacjonalizacją. W wypowiedzi dla jednej ze stacji telewizyjnych powiedziałem, że obserwuje się swoisty urzędowy taniec czarownic pod hasłem: państwu świeczkę i rynkowi ogarek. Niestety takie ciągoty widzę od pewnego czasu wśród wpływowych ludzi związanych z obecnym rządem i uważam, że należy to piętnować, gdyż może bardzo zaszkodzić gospodarce. Sektor państwowy – jak wskazuje teoria i historia – jest ze swej natury jest mniej wydolny. Hasła realizacji „interesu publicznego” z reguły służą partykularnym interesom polityków i biurokracji.
Kiedyś, gdy kapitalizm w Europie jeszcze raczkował, najważniejsza była ciężka praca i oszczędność. Dziś natomiast, co raz więcej ludzi konsumuje, co raz więcej dóbr chcąc przy tym pracować jak najmniej. Istnieje ogromna grupa ludzi, która woli polegać na państwie niż na sobie. Inaczej sprawy się mają w Ameryce Południowej i Azji Południowo – Wschodniej. Jakie to może mieć konsekwencje dla gospodarki globalnej? Czy w najbliższych latach dojdzie to znaczących zmian w rozdziale bogactwa na świecie?
Demokraci w Stanach Zjednoczonych, jak i większość rządów europejskich, powoli doprowadzają do sytuacji, że nie będzie ich stać na obsługę długów państwa na rynkach międzynarodowych. Zachód zadłuża się na poczet przyszłych pokoleń. Barack Obama pokazał także, iż ma dusze majsterkowicza oraz, że nie rozumie, a nawet boi się rynku i inicjatywy przedsiębiorców. Jego administracja woli wszystko regulować z góry i zwiększać wydatki. David Hume powiedział w drugiej połowie XVIII wieku, że jeżeli my nie zniszczymy kredytu udzielanego władzom publicznym, to ten kredyt zniszczy nas. Obawiam się, że zbliżamy się do tego punktu.
Do przesunięć w strukturze w y t w a r z a n e g o na świecie bogactwa i potęgi dojdzie wtedy, jeśli Zachód nie opamięta się i nie zaprzestanie różnych eksperymentów życia na koszt naszych dzieci i wnuków (nie mówiąc już o tej mniejszości, która przyczynia się w największym stopniu do tworzenia bogactwa). Jeżeli nie redukujemy radykalnie pasożytniczych cech charakterystycznych obecnej fazy ewolucji Zachodu, staniemy się takim zastałym, zarośniętym bajorkiem, swoistym skansenem, do którego będą przyjeżdżać bogaci azjatyccy turyści, by oglądać piękne budowle takie jak Wersal czy zamki nad Loarą. Będziemy żyć wspomnieniami i żyć głównie z turystyki. Oczywiście nie stanie się to nagle, ale taka perspektywa jest wielce prawdopodobna…
Z drugiej jednak strony wciąż wierzę w Amerykanów. Proszę zwrócić uwagę, przeciwko czemu protestują Grecy i Hiszpanie – przeciwko uwolnieniu konkurencji na różnych rynkach, prywatyzacji podniesieniu wieku emerytalnego. Protestujący chcą, żeby k t o ś (kto?) im to sfinansował. Mają, więc, ogromny apetyt na c u d z e pieniądze. Połowa Greków i ponad 75% Hiszpanów chce żyć z redystrybucji bogactwa. Natomiast badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazują, że osób, które wykazują tego typu preferencje jest mniej więcej 1/3 społeczeństwa. Lekceważony w Polsce ruch tea party wyraża swój sprzeciw właśnie wobec obciążaniu przyszłych pokoleń podatkami. Jest to ta – jeszcze nie zdemoralizowana – część zachodniej cywilizacji. Uważam, że ciągle jeszcze większe są szanse, że odrodzenie Zachodu przyjdzie właśnie ze Stanów Zjednoczonych.
Rozmawiał Paweł Luty