Bez Ciebie bowiem [czytelniku – przyp. red.] działalność
pisarska byłaby bezsensowna i bezcelowa,
I dlatego sama przez się stanowi wyraz nadziei,
ponieważ pisanie zakłada istnienie przyszłości,
w której będzie swoboda czytania.
Margaret Atwood, Palące pytania
Koło książki Margaret Atwood trudno przejść obojętnie. Autorka Opowieści podręcznej w zetknięciu z wydarzeniami i lekturami zadaje Palące pytania, na które nie sposób odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Jest to zbiór esejów tworzonych przez nią przez dwie dekady. Składa się z pięciu części zawierających rozważania, nad którymi pochylała się Atwood: polityka, przyszłość, rola pisarza w świecie, kryzys klimatyczny, sytuacja kobiet i inne, składające się na obraz świata malowany przez nią zarówno jasnymi, jak i ciemnymi barwami.
Co będzie dalej?
Pierwsze pytanie ma istotną funkcję i działa tym lepiej, im mniejsza jest szansa na uzyskanie odpowiedzi. Porusza nas poprzez chęć rozwikłania tajemnicy – tutaj Atwood porusza temat wyprawy Johna Franklina (opisany w książce Na zawsze w lodzie) i jej klęski w 1845 roku. Co sprawiło, iż ta katastrofa wzbudziła tyle emocji, domysłów, próby samodzielnej eksploracji (podejmowane przez wielu śmiałków, niekoniecznie badaczy) miejsca, w którym znaleziono zwłoki trojga uczestników ekspedycji – w tym dość dobrze opisane w eseju ciało Torringtona, idealnie zachowane w lodzie? Otóż – tajemnica. Osoby znikające bez śladu, jak zauważa Atwood, nie umierają w ludzkiej świadomości. Błąkają się w archiwach i zakamarkach ludzkich umysłów niczym dusze osób niepochowanych w mitologii greckiej, nie mając wytchnienia i nie dając go bliskim i ciekawskim. Ludzie więc szukają i szukają, i dopasowują kawałki układanki, by uzyskać pełny obraz. Nie ma nawet znaczenia, czy będzie makabryczny czy choćby najbardziej prozaiczny (jak znalezienie przyczyny śmierci marynarzy na długich rejsach – zatrucie ołowiem z puszek z konserw) – byle rozwiązać tajemnicę i dać zaginionym odejść.
„Co będzie dalej?” podnosi też karki zgięte przez reżimy. W zetknięciu z okrucieństwem, które panoszy się coraz bardziej przy absurdach totalitarnych władz w końcu zawsze pada pytanie: „Ile jeszcze?” Przecież po nawet najciemniejszej nocy musi nastać świt. W tym miejscu Atwood daje nadzieję i odczarowuje nieco Orwella jako rozgoryczonego pesymistę – pokazuje jego ogromną nadzieję pokładaną w najsilniejszej broni przeciw uciskowi – prostą, elementarną, ludzką przyzwoitość. Ta przyzwoitość odesłała w przeszłość reżim w Roku 1984 i chore fanaberie fanatyków w Gileadzie z Opowieści Podręcznej. Czytanie dzieła tak dobrej pisarki o tak aktualnym temacie było strasznym przeżyciem, zlewanie się dystopii z niebezpiecznie bliską jej rzeczywistością zatrważa (gdy po lekturze podzieliłam się na pewnym forum informacją, że przez jakiś czas obawiałam się korzystać z wpłatomatu, szybko okazało się, że nie byłam jedyna) – w takiej sytuacji każdy mały symbol sprzeciwu, każdy miły gest ze strony sojusznika czy sojuszniczki, każda małe światełko nadziei może stać się częścią łuny zwiastującej świt.
Sztuka jest naszą naturą
W kolejnej części Atwood rozwodzi się między innymi nad sytuacją pisarza – czy jest agentem politycznym, czy cokolwiek „musi” i jak wygląda jego „obowiązek”. Pokusa uczynienia z pisarzy narzędzi dla polityków i aktualnie dominujących idei, ideologii, jest wprost przez autorkę Opowieści podręcznej wyśmiana. Są oczywiście reporterzy, dziennikarze lub po prostu twórcy, których absorbuje ta tematyka, jasne. Wielu powieściopisarzy i poetów jednak wobec polityki przyjmuje postawę dziecka z „Nagich szat cesarza”: stwierdza ono, że cesarz jest nagi nie przez nieposłuszeństwo lub złe intencje, ale dlatego, że widzi człowieka bez ubrań. A potem jest zdziwione, że dorośli się czepiają. To sprawia, że powieściopisarze często są powodem ataku, a sztuka dla wielu osób radykalnych postrzegana jest jako zagrożenie. Nie bez powodu Atwood twierdzi, że „o tym, jak bliskie wolności jest społeczeństwo, świadczy to, na ile rozmachu pozwala ono ludzkiej wyobraźni i nieskrępowanemu głosowi człowieka”¹.
Dla autorki Opowieści podręcznej ważna jest także relacja sztuki z naturą. Z początku z goryczą opowiada o wielu kaznodziejach, niezwykle chętnych mówić głupim i niepokornym pisarzom, jak mają tworzyć literaturę i narracje o środowisku. Trudno mieć do niej o to pretensje – niech rzuci kamieniem autor, którego reakcje na jego tekst nigdy nie skłoniły do fantazji o T-shircie z napisem w stylu „napisz własną wartościową książkę”. Później jednak…
Rozważa zespolenie sztuki z naturą. Można się dowiedzieć między innymi, że w wymarłym świecie nie będzie pisarzy ani czytelników chętnych poznać ich dzieła. Że sam fakt, iż człowiek dożył dzisiejszego dnia jest skutkiem… opowieści. Widząc kogoś, kto zjadł roślinę, która go zabiła, świadkowie dedukowali jej trujące właściwości i przekazywali tę wiedzę dalej. Odkrycie, że krokodyl szybko biega tylko w linii prostej i skręca w wolniej niż człowiek, i przekazywanie tego faktu w opowieściach także zapewne przyczyniło się do przetrwania wielu jednostek. Opowieści (najlepiej z fabułą, tak je łatwiej zapamiętać) kształtowały świat i świadomość ludzką przez wieki. I tak, od pierwszych historii o tym, jak upolować antylopę i nie umrzeć po spożyciu jagód świat przeszedł do blogów z przepisami i poradników jak walczyć o swoje prawa pracownicze. A ten, kto choć trochę miał do czynienia z SEO, wie, że najwyżej w wyszukiwarkach pozycjonują się dobre opowieści (stąd na wielu stronach zanim dojdzie się do przepisu na ciasto, trzeba przescrollować historię o babci, która niegdyś piekła placki w piecu kaflowym). Wiele jest dyskusji o tym, czym jest dobra opowieść, a czym nie jest. To można rozszerzyć na całe pojęcie sztuki. Według Atwood jedno jest pewne: ani te dyskusje ani sama sztuka nie przetrwają w świecie pozbawionym bioróżnorodności – zieleni, która produkuje tlen i utrzymuje znośną dla człowieka temperaturę, ognia, wody i zwierząt, które kiedyś traktowane jak pobratymcy, obecnie często nie widzą choćby promienia słońca w hodowlach przemysłowych. Co pisarze i artyści mają z tym robić? Ten dylemat pisarka zostawia im do rozstrzygnięcia.
Kto ma być Panem?
Dałam się złapać w pułapkę i zaczęłam szukać w esejach z 2014-2016 roku dokładnej odpowiedzi na zadane pytanie. Jest to dla mnie na tyle intrygujące, że zapomniałam o specyfice Atwood, która choć pokazuje rzeczywistość pod różnymi kątami, w najbardziej palących kwestiach po prostu zmusza do namysłu. Tu zaczyna od lekcji, którą czerpie z rozmowy Humpty’ego Dumpty’ego z tytułową postacią Alicji w Krainie czarów. Po wierszu złożonym z niemal samych neologizmów ten pierwszy dumnie twierdzi: „Gdy ja używam jakiegoś słowa (…) oznacza dokładnie to, co każę mu oznaczać… ni mniej, ni więcej”. Na pytanie Alicji: „czy potrafisz nadawać słowom tak wiele znaczeń?” odpowiada: „Pozostaje pytanie… kto ma być panem… to wszystko”². Kto ma być panem… Prowadzi to do licznych pytań o to, czy język determinuje myśli, czy jakakolwiek myśl bez niego by powstała, czy da się w jednym języku przekazać coś, czego w innym się nie wyrazi… To kolejne zagadnienie, z którym zostawia czytelnika Atwood. Wyraża przy tym wdzięczność dla tłumaczy, w których pracy widzi wiarę w to, że komunikacja jest możliwa. Kto choć raz mierzył się z przekładem lub cierpiał, czytając książkę, w której nie był on najwyższych lotów, zapewne teraz w duchu się do tego dołącza. Ale pytanie pozostaje… Czy ludzie są narzędziami własnego wytworu? Czy zaprogramowali się stworzonym przez siebie kodem setki lat przed wynalezieniem maszyn, które programują obecnie?
Trudno mi było pominąć esej zawierający refleksje autorki na temat Opowieści Podręcznej. Zwłaszcza fragment, w którym autorka odpowiada na dwa pytania o swoje dzieło: 1) Czy jest ono obecnie (w 2015 roku) bardziej aktualne niż w momencie wydania (1985 rok) i 2) czy autorka uważa, że jest to powieść profetyczna.
Na pierwsze z pytań odpowiada twierdząco – akcja książki to mieszanka wydarzeń zaczerpniętych z historii, na przykład wielożeństwo esesmanów i rabowanie polskich dzieci, zbiorowe wieszanie ze średniowiecza, zakaz nauki czytania i pisania dla niewolników… Nawet strój Podręcznej inspirowany był rysunkiem z płynu do czyszczenia, który napawał ją grozą za młodu. Atwood dobrze wiedziała, że wszelkie totalitaryzmy nad wyraz interesują się kobietami, które rodzą, przytacza kilka przypadków z historii związanych z rabowaniem dzieci (gdy potrzebni byli obywatele dla reżimu lub mięso armatnie) lub ich mordowaniem (gdy przez małą ilość zasobów nie było czym ich wykarmić). Jeśli chodzi o odpowiedź na drugie pytanie… Autorka zauważyła roztropnie, że powieść ocenia się jako profetyczną dopiero z perspektywy czasu, gdyż zbyt wiele jest zmiennych, by ocenić to z miejsca. Czy na zakończenie jej lektury można życzyć sobie czegoś innego, niż by historia nie zatoczyła koła?
Czy nie staczamy się po równi pochyłej?
Atwood w jednym z esejów przedstawia nieżyjącą już pisarkę, Ursulę Le Guin, której zadała pytanie nawiązujące do jej eseju – „dokąd odchodzą ci, którzy odchodzą z Omelas?”. Krótki zarys teoretyczny: w eseju Le Guin Omelas to miasto, w którym nie ma niewolników, żołnierzy czy kapłanów, a ludzie są kulturalni i nie brak im intelektu. Ich potrzeby są zaspokojone, choć nie żyją w przepychu. W pewnym wieku poznają jednak cenę tego spokoju – okrutnie traktowane dziecko, zamknięte w lochu.
Tu Atwood (nie tylko w podstępnym pytaniu zadanym koleżance po fachu) zastanawia się, gdzie można znaleźć kraj, którego dobrobyt można zbudować… nie na cierpieniu innych. Ale czy takie coś jest możliwe? Czy da się uzyskać jakieś dobro, które nie będzie tworzone na krzywdzie? Jeśli ktoś myśli „ale mój dobrobyt nikogo nie krzywdzi”, zapewne nie ujrzał jeszcze ceny swoich dóbr. A daleko szukać nie trzeba – mika w kosmetykach w łazience, koltan w telefonach, które nosimy zawsze przy sobie, dzieci w szwalniach w Bangladeszu, których niewolnicza praca pozwala na atrakcyjne rabaty – to nie jest jedno dziecko, ich są tysiące. Są jednak umieszczone daleko od ludzkiego wzroku (dużo dalej niż dziecko w piwnicy w Omelas), który rzadko fatyguje się spojrzeniem głębiej niż na parametry najnowszego smartfona czy cenę bluzki za kilka złotych na promocji w sieciówce.
Pod wpływem tego krótkiego eseju, w dobie internetu chciałabym zadać inne pytania: czy z Omelas da się jeszcze odejść? i co takie budowanie dobrobytu na krzywdzie mówi o kondycji ludzkiej? Czy za jakiś to słowo „nieludzkie” nie będzie wyrazem uznania dla czyjejś postawy?
Myśl i pamięć
W ostatnim z wątków pragnę naprędce uwypuklić ostatnie zagadnienie. Są to uwagi Atwood na temat pandemii (oczywiście w eseju z 2020 roku). W czasie, gdy „Dżuma” przeżywała renesans i znikała z półek, a młoda ja próbowałam ułożyć sobie życie, w którym straciłam niemal wszystkie punkty odniesienia, chciałabym usłyszeć słowa starszej kobiety, wspominającej, że jak za czasów jej młodości ktoś przestawał chodzić do szkoły, nie było wiadomo, czy wróci i patrzącej na tabliczki z napisami chorób na domach objętych kwarantanną. Nie uważam, że zmarnowałam czas lockdownu (studia z filozofii były strzałem w dziesiątkę), ale może byłoby prościej.
Palące pytania są jak kije wtykane w mrowisko – każdy ze swoich esejów Margaret Atwood wbija w umysł czytelnika, zmuszając go do głębokiej refleksji i niejednokrotnie konfrontacji z własnymi przekonaniami. Nie jest to lekka lektura na długie jesienne wieczory – to treści, które zagnieżdżają się w głowie i zostają z osobą czytającą, przypominając o sobie w najmniej spodziewanych momentach. Świecie, dziękuję ci za Margaret Atwood.
____________________
¹ Atwood M., Palące pytania. Eseje aktualne z lat 2004–2021, tłum.: Kłobukowski M., Dobrogoszcz T., Warszawa: Wielka Litera 2022, s. 182.
² Ibidem, s. 285.