Znany kasiarz angielski z końca XIXw., złapany po raz kolejny po włamaniu się do kolejnego banku, zapytany został przez (naiwnego niewątpliwie) sędziego, dlaczego tak uporczywie włamuje się do banków. Odpowiedź kasiarza brzmiała: „Bo tam są pieniądze, proszę Wysokiego Sądu!” Ta historyjka przypomniała mnie się ostatnio, gdy nasi rodzimi janosikowie za dychę zaczęli – w ślad za innymi krajami – domagać się nałożenia podatku na banki.
Pominę kontekst międzynarodowy i „numer stulecia”, jaki udał się amerykańskim politykom, którzy skutecznie wmówili masom, że to nie oni, tylko bankierzy są winni kryzysu finansowego. Bankierzy po prostu korzystali z taniego pieniądza i świadomości, że nie będzie restrykcyjnej polityki monetarnej tylko ekspansywna, gdy gospodarka będzie zwalniać. W takich warunkach k a ż d y finansowany projekt inwestycyjny wydawał się opłacalny. Tyle, że sztuczny boom nie mógł trwać wiecznie, a wcześniejsze regulacyjne błędy polityków spotęgowały skalę spadku aktywności (zwłaszcza w mieszkalnictwie).
Ale wracajmy na nasze podwórko. Pierwszy wpadł na janosikowy pomysł PiS, ale PO, zauważywszy, że wszędzie gdzie indziej banki nie cieszą się sympatią (zawiść do tego, kto ma pieniądze, jest stara jak świat!) podchwyciła ten pomysł. A PSL, szukające rozpaczliwie dla siebie miejsca, oświadczyło ustami min. Sawickiego, że należy szukać pieniędzy nie u konsumentów, lecz tam, gdzie one realnie są – czyli w bankach.
Można by rozważania z perspektywy kasiarza na tym zakończyć, gdyby nie lekcja nieznajomości ekonomii, jakiej nam przy okazji udzielają politycy. Otóż nowa szefowa do spraw gospodarki w PiS, której jedynym tytułem do zajmowania się gospodarką kraju jest to, że kiedyś była sołtysem czy wójtem w jakimś miasteczku, stwierdziła to samo, że trzeba opodatkować banki, a nie przerzucać ciężar problemów państwa na barki obywateli.
Oczywiście najlepiej byłoby przerzucić ciężar finansowych problemów na barki np. krasnoludków. Ale, pomijając już fakt, iż barki krasnali są dość wątłe i mogłyby tego ciężaru nie udźwignąć, to trudno tych krasnali wytropić. Nie ma, więc, takich możliwości. Interesująca jest przy tym wiara (bo nie wiedza!) posłanki Szydło i min. Sawickiego, że jeśli zabierze się pieniądze bankom, to one będą funkcjonować dokładnie tak samo i nie obciążą użytkowników banków narzuconymi na nie podatkami.
Doświadczenia z nakładaniem wszelkich podatków spowodowały ukształtowanie się w finansach publicznych pojęcia „przerzucalności” podatku. Oznacza to przesunięcie ciężaru opodatkowania na innego podatnika lub grupę podatników w drodze zmiany cen zasobów ekonomicznych. W odniesieniu do banków ta ogólna definicja sugeruje, że banki albo obniżą stopy oprocentowania depozytów, albo podwyższą stopy oprocentowania kredytów, albo zwiększą jakieś opłaty od przeprowadzanych na rzecz klientów operacji.
Podsumowując, politycy idąc przetartym janosikowym tropem, niewątpliwie wycisną jakieś pieniądze. W końcu, jak twierdził cytowany na wstępie kasiarz, pieniądze w bankach rzeczywiście s ą. Ale jeśli politycy myślą, że uda im się podnieść podatek bankom (które już przecież, jak wszystkie firmy, płacą CIT) bez przeniesienia kosztów tego dodatkowego podatku na tych, którzy z usług banków korzystają, to są w błędzie…