Nie tak dawno temu Śródmieście zapaskudzone było mazanymi na ścianach hasłami anarchistów tej właśnie treści, czyli „Zjadaj bogatych”. Druga część tytułu, to już komentarz ekonomisty. Zawiść jest złym doradcą, ale nieodmiennie w polityce wiele można zyskać – na krótką metę – proponując, żeby „zapłacili bogaci”.
W jednym z poprzednich przypływów zidiocenia, jakie na Zachodzie zdarzają się co pewien czas, jacyś lewacy rzucili w latach 70. XXw. hasło konfiskaty dochodów powyżej pewnej wysokości (50 tys. funtów). Londyński Economist zrobił wówczas rachunek, o ile w rezultacie wzrosłaby średnia tygodniowa płaca robotnika. Okazało się, że o kilkanaście szylingów (wówczas 20 szylingów składało się na funta).
Socjaliści, populiści i inni nie odrobili nigdy kilku ekonomicznych lekcji. Pierwszej, że bogatych jest znacznie mniej niż biednych, więc „zjadanie bogatych” nie pożywi biednych zanadto. Drugiej, że bogaci m.in. dlatego są bogaci, gdyż umieją obchodzić się z pieniędzmi bardziej kompetentnie niż biedni, więc tego pożywienia na długo nie starczy. Bo albo wyemigrują, albo przeniosą swoje inwestycje do mało efektywnych, ale chronionych przed fiskusem inwestycji, albo zmniejszą swoje zaangażowanie i tworzyć będą mniej bogactwa. W każdy sposób stracą na tym również inni.
W czasie rządów PiS zaatakowani personalnie rzekomi „oligarchowie”, jak np. Jan Kulczyk, wyprowadzili większą część swoich interesów poza Polskę. Rezultat? Do przewidzenia. Pieniądze pana Jana tworzą bogactwo, a więc i miejsca pracy, gdzie indziej; tak samo gdzie indziej płaci on podatki. Myślę, że pomstującemu w 2007r. na „oligarchów” Lechowi Kaczyńskiemu pomnik powinni postawić mieszkańcy tych miejsc, gdzie Jan Kulczyk t e r a z tworzy bogactwo (byle tylko nie chcieli postawić tego pomnika u nas!).
Samozwańczy intelektualny guru lewicy, red. Żakowski, cierpiący – jak inni na lewicy – na wzdęcia „sprawiedliwościowe” (guru prawicy cierpią dla odmiany na wzdęcia „godnościowe”) prowadzi od dłuższego czasu medialną kampanię na rzecz wzrostu podatku PIT. Oczywiście, żeby było sprawiedliwie…
Niestety nie odrobił on najwyraźniej także i trzeciej lekcji dotyczącej opodatkowania bogatych. A jest ona mało optymistyczna dla „sprawiedliwościowców”. Otóż, np. w USA, za każdym razem, gdy podnoszono najwyższą stawkę podatkową, stawka szła w górę, ale dochody od najbogatszych – w dół. I odwrotnie. Po I wojnie światowej w 1925r. stawkę tę obniżono z 73% do 25%. Dochody zamożnych podatników, którzy dlatego są zamożni, że lepiej umieją pomnażać bogactwo, znacznie wzrosły. W efekcie, mimo niższej stawki podatkowej, udział najzamożniejszych (wtedy: zarabiających ponad 50 tys. $) w dochodach fiskusa z podatku PIT zwiększył się z 44% w 1921r. do 78% w 1925r.
Obniżka najwyższej stawki PIT za prezydenta Reagana z 70% do 28% dała podobny efekt: 10% najlepiej zarabiających zwiększyło swój udział w zapłaconym podatku dochodowym z 48% do 57%, a 1% najbogatszych zwiększył swój udział z 17,6% do 27,5%.
Ci „sprawiedliwościowcy”, którzy nie odrobili powyższych lekcji, będą zapewne w swej ekonomicznej ignorancji domagać się wyższych stawek. Ale „sprawiedliwościowcy”, którzy te lekcje odrobili, mają dylemat. Dać upust swoim sprawiedliwościowym obsesjom, opodatkować wyżej bogatych i mieć m n i e j pieniędzy na swój ulubiony „socjal”, czy może pójść po rozum do głowy i podatków bezpośrednich, czyli PIT i CIT (najbardziej szkodliwych ekonomicznie) n i e podwyższać. Należy jednak obawiać się, że przynajmniej niektórzy z wyprawy po rozum do głowy mogą powrócić z niczym…