Od zakończenia II wojny światowej mamy status pokrzywdzonych, niesprawiedliwie napadniętych, jesteśmy ofiarą, więc to nie do nas tylko do naszych oprawców należał obowiązek skruchy, autorefleksji, zmiany…
Niemcy tą lekcję odrobili, sama mając bezpośredni kontakt z rówieśnikami zza Odry byłam poruszona ich proeuropejską postawą, poczuciem obowiązku wynikającego z bycia częścią wspólnoty europejskiej. My z przeszłością nigdy nie mieliśmy zamiaru się rozliczać. Dlaczego? Ofiary nie muszą. W ten sposób pozwoliliśmy aby prawica publiczną debatę na temat relacji polsko-żydowskich zamiotła pod dywan i uznała za niepotrzebną. Stąd nadal niechętnie dyskutujemy na temat ruchów antysemickich, które dawały o sobie znać w międzywojennej Polsce, nie chcemy rozmawiać o Jedwabnem, a winą za rok ’68 obarczamy „komunistów” (czyli obcych nie mających z nami nic wspólnego).
Nasza hipokryzja sięga dużo dalej. Oto lubujemy się w wydobywaniu z naszej historii „złotych wieków tolerancji” i to się świetnie sprzedaje, okazuje się być dodatkowym magnesem dla przemysłu turystycznego. Moja Łódź, miasto czterech kultur z gwiazdą Dawida wymalowaną na każdym gzymsie. Czy może istnieć większa schizofrenia, śledzik po żydowsku w knajpie i „Ty Żydzie!” na stadionie piłkarskim. My kupując „Spacerownik: Łódź Żydowska” „Wyborczej” pragniemy wierzyć, że było tu tak pięknie i kolorowo, tolerancyjnie i sielankowo. Nie było i tym bardziej nie jest. Przespaliśmy wiek XX i śpimy nadal, nie reagujemy gdy dyskurs przejmują rasiści tłumacząc sobie, że to margines. Dziś ta mniejszość dała o sobie znać i okazało się, że nie jest taka mała. To nie są tylko niewykształceni chuligani chadzający na mecze piłkarskie i robiący zadymy.
Rasizm jest wśród nas. Coraz częściej tłumaczyć się trzeba z tolerancji a nie rasizmu. Przegraliśmy, jeśli dziś publicznie musimy udowadniać, że Arab to też człowiek, że tak samo czuje, że tak samo się boi, że trzeba mu pomóc. To jest nasza wielka porażka. Naszą polską rzeczywistością zawładnął rasizm i nie zdziwię się, jeśli w najbliższych latach zaczniemy przypominać zdominowane przez Orbána i Jobbik Węgry, niż wyznaczać proeuropejskie ścieżki dla naszego regionu.
Ryszard Kapuściński napisał, że „problem rasizmu to problem kultury. Rasistą jest człowiek bezmyślny. Agresywny sekciarz. Cham. Ludziom, którzy uważają się za coś wyższego, niż są i niż na to zasługują, rasizm jest potrzebny jako mechanizm dominacji i samowyniesienia. Jako trampolina, która wyrzuci ich w górę. Ciemny poszukuje jeszcze ciemniejszego, by dowieść, że sam nie jest najciemniejszy. Szuka gorszego, ponieważ chce się pokazać lepszym. Musi kimś gardzić, gdyż to daje mu poczucie wyższości, pozwala zapomnieć, że on sam jest marnością”.
Myślę, że Kapuściński miał rację pisząc, że jest to kwestia kompleksów, chcemy czuć się lepsi. Nie bez powodu, najsilniejsze głosy sprzeciwu wobec syryjskich imigrantów dało się słyszeć wśród londyńskiej Polonii, to oni tak poniżani wreszcie mogą zająć wyższą pozycję „nad ciapatymi”, spojrzeć na kogoś z góry. W Polsce dowartościowanie następuje już w drodze do pracy „Buraku jak jeździsz!” daje się słyszeć w korkach, po wczasach all-inclusive w zamkniętych kurortach powracamy z przeświadczeniem, że „to straszne brudasy”, a o Ukraińcach, którzy szukają tu schronienia mówimy, że to „ruskie”. Młode pokolenie idzie o krok dalej, Korwin-Mikke podszeptuje im, że kobieta nie powinna mieć praw wyborczych. W tym kierunku zmierzamy. Trampolina rasizmu opisana przez Kapuścińskiego wyrzuca nas w górę i jak sam mówi „musimy kimś gardzić, aby zapomnieć, że sami jesteśmy marnością”.