O istnieniu Polski narodowo-katolickiej, ksenofobicznej, antyjudaistycznej i antysemickiej dowiedziałam się dzięki wieloletnim staraniom dyrektora Rydzyka i politycznemu przyzwoleniu nam panującego prezesa Kaczyńskiego. Zalew czarnogrodzkich ksenofobów przeraża siłą i skalą. Do tej pory mieliśmy rozprawę z demokracją liberalną, nadal aktualną awanturę o ustawę antyaborcyjną, rozmontowywanie sądów, upolitycznienie mediów i otwartą szarżę na Trybunał Konstytucyjny – teraz wpadliśmy w grzęzawisko nacjonalizmu i antysemityzmu.
Urodziłam się podczas karnawału Solidarności, czasu lęku pomieszanego z nadzieją. Wkrótce najśmielsze marzenia moich rodziców okazały się małe wobec wielkich wydarzeń, które przyszło nam przeżywać w Wolnej Polsce. Byłam w liceum, kiedy dołączyliśmy do NATO, a na Erasmusie świętowałam nasze przystąpienie do Unii. Niewyobrażalne zmiany, wielkie szczęście, świetlana przyszłość. Polska wolna, liberalna, proeuropejska była dla mnie pewnikiem samym w sobie. Polacy wielkiego formatu reprezentujący nas na świecie stanowili część rzeczywistości, w której wzrastałam. Wielu z nich było żydowskiego pochodzenia, o czym nie wiedziałam, bo w moim domu się o tym nie mówiło. Moi rodzice uważali, że kwestia pochodzenia była prywatną sprawą każdego Polaka. Dorastałam w atmosferze wolnej od ksenofobii, a antysemickie hasła kojarzyłam jedynie z kibolskim półświatkiem.
Stąd tak trudno było mi zrozumieć, jak były możliwe getta ławkowe, szmalcownicy, Jedwabne, pogrom kielecki, marzec ’68. Gdzie ci ludzie, którzy polowali, wydawali za kilogram cukru czy litr wódki, zabijali sami.
Choć skłamałabym twierdząc, że antysemityzmu nie było zupełnie. Na studiach poznałam moją przyjaciółkę. Powiedziałam jej, że dzięki oryginalnej urodzie przypomina posągową Greczynkę. A ona mi na to, że jej babcię za wygląd wysłali do Oświęcimia, a za nią jakaś kobieta na ulicy krzyknęła „Żydówka!”. Historię z babcią mogłam jakoś zrozumieć, biorąc pod uwagę historyczny kontekst. Ale zastanawiałam się, co musi dziać się w mózgu człowieka, który decyduje się krzyknąć takie słowa w kierunku przechodzącej naprzeciwko młodej dziewczyny?! Kosmos!
Kolejny obrazek. Byłam z wizytą u kolegi na studiach. Mieszkał z rodzicami w bloku wybudowanym na terenie getta. Na półce obrazek przedstawiający starego Żyda pochylonego nad jakąś książką. Myślę sobie, pewnie mają żydowskie korzenie. Dopiero mama mi wyjaśniła, że ludzie kupują sobie takie reprodukcje, bo wierzą, że to przyciąga do domu pieniądze. Kolejny kosmos!
O istnieniu Polski narodowo-katolickiej, ksenofobicznej, antyjudaistycznej i antysemickiej dowiedziałam się dzięki wieloletnim staraniom dyrektora Rydzyka i politycznemu przyzwoleniu nam panującego prezesa Kaczyńskiego. Zalew czarnogrodzkich ksenofobów przeraża siłą i skalą. Do tej pory mieliśmy rozprawę z demokracją liberalną, nadal aktualną awanturę o ustawę antyaborcyjną, rozmontowywanie sądów, upolitycznienie mediów i otwartą szarżę na Trybunał Konstytucyjny – teraz wpadliśmy w grzęzawisko nacjonalizmu i antysemityzmu. Żyjemy w kraju, w którym narrację 11 listopada przejął ONR, a w telewizji używa się przedwojennej endeckiej mowy nienawiści skierowanej do Polaków żydowskiego pochodzenia. Nie mam zamiaru powtarzać tu słów, o których istnieniu dowiaduję się pierwszy raz w życiu i już ze mną zostaną jako symbol bólu i hańby.
Dziś wspominamy marzec ’68 z pełną świadomością, że wystąpienia Gomułki były szczytem subtelności w porównaniu z lawiną pomyj, która nie ma dziś końca na forach internetowych. Jest to bodaj najboleśniejsza rocznica w Wolnej Polsce, ponieważ czarno na białym widać nasze niedopatrzenia i zaniedbania; widać, że przegraliśmy.
Polacy, którym w marcu ’68 odebrano obywatelstwo i zmuszono do wyjazdu, dziś przyjeżdżają (lub nie) na obchody i czują satysfakcję, że dobrze zrobili emigrując. Widzą, że tutaj nic się nie zmieniło. Nadal żyjemy w naszym antysemickim piekiełku i niedługo sami w nim zostaniemy, bez Żydów.
Ta rocznica jak żadna daje do myślenia, boli. Na premierze monodramu Jandy „Zapiski z wygnania” czuć emocje, ludzie ukradkiem ocierają łzy. Na koniec, podczas spotkania z aktorką oraz autorką książki Sabiną Baral, ludzie chcą zabierać głos, z gulą w gardle, powstrzymując łzy. To nasza wspólna trauma, to się czuje. Jesteśmy jednym organizmem, tego nie da się rozdzielić. Ze sceny patrzy na nas Sabina Baral – wypędzona kiedy miała zaledwie 20 lat, była wtedy zakochana, wchodziła w dorosłość. Ona także wydaje się poruszona, ale – jak sama przyznaje – czuje ulgę, że w torbie ma bilet powrotny do Stanów. Tam ma rodzinę, tam żyją dzieci. Patrzy na nas, mówiąc: teraz to jest już wasz problem. Ja czekałam… na polski paszport w skrzynce… Na coś. Nie dostałam nic, a dziś dostaję potwierdzenie, że dobrze zrobiłam emigrując. Wytyka, że przespaliśmy okres transformacji, nie ukręciliśmy głowy sprawie, nie wyrwaliśmy jej z korzeniami. Ma rację.
Po ’89 nikt nie podniósł sprawy tych, którzy zostali haniebnie potraktowani i wypędzeni; i – co boli najbardziej – pozbawieni polskiego obywatelstwa. Dziś, w pięćdziesiątą rocznicę tamtych wydarzeń, jestem porażona tym zaniedbaniem. Jest to niewybaczalne zapomnienie, sprawa zdecydowanie wymagająca konkretnych kroków. Ci ludzie już dawno powinni dostać do ręki polskie paszporty; co z nimi zrobią to już ich sprawa, ale obywatelstwo należy im zwrócić.
To jednak nie jedyne zaniedbanie, za które płacimy dziś ogromną cenę. Współwinny obecnej sytuacji obok narodowego katolicyzmu jest także system edukacji, który zawiódł w przedstawieniu największego dramatu, jaki rozegrał się na naszych ziemiach – Holocaustu. To nie jest tylko żydowska historia, to jest nasza historia, nasz dramat. Niemcy zabili miliony Polaków i podjęli próbę eksterminacji tych pochodzenia żydowskiego. W Polsce doszło do ludobójstwa, a nasi obywatele zostali skazani na zagładę. Trauma, która w nas jest i której nie możemy wypierać jako nie naszej, nie związanej z nami, która przydarzyła się obok. Nie możemy uczyć dzieci, że Holocaust to sprawa Żydów. Stosując w naszych podręcznikach do historii podział na Polaków i Żydów i powtarzając tym samym kryteria norymberskie, utrwalamy w naszych głowach podziały sztucznie wprowadzone przez nazistowskiego okupanta. W ten sposób uczymy postrzegać ten problem przez młode pokolenia Polaków. Musimy wyjść z mentalnych gett w naszych głowach, utrwalanych przez lekcje historii.
W kraju, w którym doszło do próby eksterminacji narodu żydowskiego, nie ma miejsca na antysemityzm. Aby to osiągnąć należy egzekwować istniejące prawo, które przewiduje penalizację zachowań i wypowiedzi o tym charakterze, a jeśli to nie wystarczy trzeba zaostrzyć przepisy. W tym temacie nie może być najmniejszych zaniedbań, a państwo musi zbudować bardzo prosty przekaz. Osoba, która decyduje się na takie zachowanie lub wypowiedź, z automatu staje przed wymiarem sprawiedliwości. Pan Ziemkiewicz, Pan Wolski i Pani Ogórek – państwa wypowiedzi czy tweety nie powinny być newsami w mediach, ale materiałem dowodowym przed polskim sądem. W Polsce nie ma miejsca na tolerowanie takiego zjawiska. Legalne działanie organizacji pokroju ONR to deptanie pamięci ofiar Holocaustu i przerażający chichot historii. Formacje tego pokroju powinny zostać rozwiązane, a ich członkowie ściśle kontrolowani przez prokuraturę. Większość z nich to kryminaliści, którzy powinni usłyszeć zarzuty. Ich działalność godzi w wolną Polskę i stanowi zagrożenie dla nas wszystkich.
Przed spotkaniem z Mikołajem Grynbergiem, autorem „Księgi Wyjścia”, w Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi przychodzę przed czasem. Na salę wchodzi mężczyzna i zaczyna rozmowę z pracownikiem przygotowującym mikrofony.
„Bo wie Pan, ile ten Poznański zrobił dla Łodzi, to był wielki Polak!”
„Polak?! On miał na imię Izrael?!”
„Tak, proszę Pana, Polak. Ilu ludziom on pracę dał”.
Na spotkaniu z czytelnikami Mikołaj Grynberg opowiada o ludziach, z którymi robił wywiady. Ludzie słuchają, ale tak jak u Jandy, każdy ma w sobie tyle emocji, myśli, przeżyć, wspomnień, że to nie daje spokoju. Chcą mówić. Jedni wspominają marzec ’68, są w tym zagubieni, nie rozumieją, co się wtedy stało. Inni pytają autora o to, co dzieje się dziś. Grynberg uważa obecną sytuację za przerażającą. Mówi, że coraz więcej młodych decyduje się wyjechać i podkreśla, że w tej sprawie nie dosięgnęliśmy jeszcze dna. Antysemickiej karty położonej na stole tak łatwo nie da się schować, a tym brudem zostaniemy splamieni wszyscy.
W głowie odtwarzam ostatnie obrazy ze spektaklu Jandy – to marsz ONR i kiboli wszelkiej maści, przelewających się głównymi arteriami Warszawy, palących tęczę na Placu Zbawiciela. A jeśli nic nie zmienimy… To co z nami będzie?!