Od redakcji: Dobiega końca rok 2017. Czas na podsumowania i próbę nakreślenia przyszłych scenariuszy w polityce krajowej, gospodarce, sferze społecznej i Unii Europejskiej. Zachęcamy do lektury najnowszego tematu Liberté!.
W finałowej scenie „Człowieka z żelaza” Maciek Tomczyk stojąc w miejscu, gdzie zginął jego ojciec przyznaje: „Wygraliśmy, bo udało się to, o co nam chodziło w 68. roku, a wam w 70. I teraz wiem na pewno, że się już nigdy nie damy podzielić, że się nie damy oszukać. Przetrzymamy nawet najgorsze”.
Jest rok 1980. Kończy się pewien etap historii, którego zwieńczeniem będzie upadek komunizmu. Po nim zaś – przynajmniej w teorii – miał nastąpić również koniec podziałów. Słodyczy ówczesnego zwycięstwa towarzyszy świadomość tego, jak wiele jest do zrobienia. Optymistycznie rzecz ujmując miało nie być „nas” i „onych”, „prawomyślnych” i „ideologicznie podejrzanych”, „swoich” i „obcych” etc. Bo przecież był naród, któremu chodziło o to samo. Formowało się społeczeństwo, które dało sobie historyczną szansę. Więcej zdawało się ludzi łączyć niż dzielić. Piękne to było marzenie. Piękny to był mit o zgodzie i wolności, która miała stać się udziałem całego społeczeństwa.
Tyle w teorii i w marzeniach. Jednak ani zaklinanie rzeczywistości, ani myślenie niemal magiczne na dłuższą metę nie działają. W dobie transformacji rzeczy pozornie proste stały się skomplikowane, zaś obietnice okazały się złudne, a może po prostu nazbyt optymistyczne i przedwczesne. I nie chodzi jedynie o to, że choć naród nasz o wolność pięknie walczyć wspólnie potrafi, że odnajdując „sprawę” staje w jednym szeregu, ale zyskawszy ją „święconą wodą na nią pryska”, a później spieszy powierzyć ją w ręce wybrane nazbyt pochopnie. Nieprzygotowane, niedoświadczone, a czasem zwyczajnie zachłanne. Na dodatek owym „rękom” pozostawiono zbyt wiele nierozwiązanych problemów, z którymi poradzić sobie nie umiały.
Jest rok 2017.
Rok 2017 był rokiem podziałów, a raczej momentem, gdy się uwidoczniły. Stały się już nie tylko widzialne, ale słyszalne, doświadczane, otaczające zewsząd ciasnym pierścieniem. Coś, czego świadomość narastała od lat, zyskało na sile i wyraźności, znalazło kanały ujścia i… zaczęło dokonywać dzieła zniszczenia.
Polityczna bieżączka to jedno. To, co stało się między ludźmi, to coś znacznie poważniejszego. Resentyment, podbudowany przez lokalne spory i wojenki, wyliczanki krzywd, urazów, polityczne targi, zwykłą głupotę, zaślepienia i nienawiść na powrót zmienia „swoich” w „obcych”.
Wyliczanka inwektyw może nie nazbyt wyrafinowana, ale stała się paliwem pogłębiających się podziałów. Zatem… Ci co bronią sądów zostali nazwani obrońcami reliktów starego systemu, układów, kolesiostwa, zgnilizny i korupcji. Ci co otwarcie demonstrują euroentuzjazm i poważnie podchodzą do zaleceń Komisji Weneckiej czy unijnych wątpliwości w kwestii praworządności w Polsce, są pachołkami Unii (bądź Rosji) i de facto narodowymi zdrajcami.
Ci co dostrzegając psucie państwa chodzą na demonstracje, to w wersji łagodnej: spacerowicze, zaś w tej ostrej (znów) zdrajcy, komuniści i złodzieje. Protestujący przeciw reformie edukacji – banda lemingów, która nie rozumie wielkiej idei narodowego nauczania (w tle znów „komuniści”, choć znaczna część rodziców dzisiejszych pierwszaków nawet nie powąchała smrodu po poprzednim systemie). Wycinanej puszczy natomiast bronili „terroryści”. A generalnie to wszystko „lewacy”, „ulica i zagranica” etc.
Z drugiej strony mamy natomiast „pisiaków/pisiorów”, „ciemnogród”, „katoli”, „bandę matołów”, „chodzących na pasku TVP”. Też nie jest miło. Bombowe zestawienie, które rozsadza społeczeństwo od środka.
Rok 2017 nie był dla nas dobry, ale też dobrzy nie byliśmy dla siebie nawzajem. Nie był dobry dla żadnej ze stron, niezależnie od tego, która z nich szumnie święci sukcesy, a która nie potrafi odnaleźć się ani w merytorycznym dyskursie, ani nawet w lizaniu własnych ran. Rysa, którą społeczeństwo polskie było naznaczone od dawna (czyżby pęknięcie istniejące w nas od zawsze?) w ostatnich latach pogłębia się coraz bardziej. Tkanina zwana społeczeństwem pełna jest dziur, rozłazi się w rękach, a dobrych, sprawnych „tkaczy” jest u nas jak na lekarstwo.
A zatem… wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi daliśmy się podzielić. Czy na dobre? Co jeszcze mogłoby nam pomóc szukać wspólnych rozwiązań i odpowiedzi? W ostatnim czasie daliśmy podzielić się tak dalece, że już nie tylko „nie lubimy się” wzajemnie w sferze publicznej, ale animozje przynosimy do miejsc pracy, domów, rodzin.
Niektórzy siadając przy świątecznych stołach już nie tylko nie mówili „nie rozmawiamy o polityce”, ale jeszcze bardziej okroili zakres możliwych tematów do koniecznego minimum. By nikogo nie urazić. By nie dać nikomu szansy na wzajemne „nawracanie” na tę czy tamtą opcję. Były domy, rodziny, gdzie podziały stały się tak głębokie, że nie dało się podzielić nawet opłatkiem. Czy to już nie nazbyt wiele? Czy w owym podzieleniu przekroczyliśmy granice, zza których pozwoli nam powrócić dopiero wspólna trauma albo wielka narodowa tragedia?
Stare przysłowie mówi, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Oby zatem w nowym roku stosowne gromy i błyskawice spadły na głowy tych, co z upodobaniem stawiają między nami mury i pogłębiają przepaście. Obyśmy również znaleźli to, co nas łączy. Zanim nie jest za późno.
Magdalena M. Baran – doktor filozofii, historyk idei, publicystka.
Foto Cebolledo za Foter.com / CC BY