Geometryczny przyrost wiedzy, osiągnięć naukowych i zdobyczy technologicznych sprawia, że atmosfera życia w przededniu wielkiego przełomu gęstnieje.
Łódź Design Festival zawsze starał się komentować aktualne trendy w projektowaniu i wdrażaniu produktów. Teraz jednak wpisał się w powszechny trend rozważań na temat tego, co może nas czekać w niedalekiej przyszłości.
Temat tegorocznej (19-27 maja) edycji imprezy – Refleksje – miał dotyczyć trzech głównych obszarów: relacji człowiek – technologia, wartości rzemiosła i pracy rąk ludzkich oraz wyzwań i kierunków rozwoju współczesnej architektury. Ten pierwszy w szczególny sposób odniósł się zarówno do teraźniejszości, jak i przyszłości.
Na koniec 2015 roku Wojciech Orliński pisał w Gazecie Wyborczej:
Wszystko się zmieni, i to jeszcze za naszego życia. Za 20-30 lat nastąpi wielki przełom. Po pierwsze, pojawi się sztuczna inteligencja tak mądra, że przerośnie wszystko, co zrozumiałe dla nas, śmiertelników. Po drugie, nowe technologie sprawią, że wszystkiego wystarczy dla wszystkich. Po trzecie, starość i choroby będą wspomnieniem. Tak przepowiada „teoria osobliwości”.
Czy rzeczywiście zaznamy wielkiego przewartościowania i jakimi będziemy po nim ludźmi (czy wciąż ludźmi)? Tym zagadnieniom w mniejszym lub większym stopniu poświęcone były trzy wystawy ŁDF.
Łódź Design Festival o przyszłości kreatywności
Jako muzyk, autor tekstów i aspirujący grafik w szczególny sposób przyglądam się w ostatnich latach rozwojowi technologicznemu i toczy się we mnie walka postępowca z sentymentalistą. W mojej ocenie z uwagi na powszechną dostępność narzędzi, wartość kreatywności spadła. Programy i aplikacje ułatwiają tworzenie grafik, melodii, opisów. Internet oferuje gotowe pomoce w postaci szablonów, samouczków, kreatorów. Skutkiem jest nadprodukcja treści, często o bardzo wątpliwej jakości. Wartościowe rzeczy toną w zalewającym nas zewsząd morzu przeciętności. Ma to także implikacje dla rynku pracy – sprawia, że powszechne stają się opowieści o pracy kreatywnej za wpis do CV czy o nierealnych czasowo oczekiwaniach klientów, zdumionych, że coś co oni mogą zrobić w 5 minut na komputerze może wymagać więcej umiejętności, zaangażowania i doświadczenia.
Lecz na horyzoncie czai się kolejne zagrożenie. To już nie masy, które zdeprecjonują kreatywność. To bezduszne maszyny. Już teraz potrafią pisać proste piosenki i teksty informacyjne oraz tworzyć grafiki na podstawie wprowadzonych danych. Wyposażyliśmy je w umiejętność uczenia się. Czy to będzie nasz koniec, jako istot kształtujących rzeczywistość?
Czy samouczenie się maszyn zanudzi człowieka?
Te refleksje pojawiały się po obejrzeniu wystawy „Co-creativity with Machines” („Współtwórczość z maszynami”). Bo oto mogliśmy tam zobaczyć film według scenariusza napisanego przez AI. Zagrać na klawiszach z harmonizowanym akompaniamentem dostosowującym się do granych przez nas dźwięków. Tworzyć grafiki wspólnie z komputerem, podpowiadając mu tylko wejściowe dane. Wreszcie obejrzeć „obraz Rembrandta” namalowany przez AI.
Przeczytaj również: Prof. Ryszard Kluszczyński: Człowiek to byt przereklamowany
Samouczenie się maszyn to realne zagrożenie nie tylko dla osób zatrudnionych w produkcji, o czym najczęściej wspomina się przy okazji rozważań na temat przyszłości rynku pracy wobec mechanizacji. To także ogromna konkurencja dla twórców różnych dziedzin uznawanych za artystyczne.
Na razie wciąż jest to „co-creativity” czyli współtwórczość. Maszyna napisała scenariusz – film wyreżyserował już człowiek. Piosenka napisana przez AI nabrała ostatecznego szlifu za sprawą ludzkiego wokalu oraz miksu i masteringu wykonanego przez realnego producenta. Ważny, ideowy tekst lub manifest nie powstanie bez emocjonalnego zaangażowania, właściwego tylko homo sapiens.
Te przesłanki sprzyjają uspokajającemu racjonalizowaniu. Roboty wciąż są niedoskonałe. Pierwsza piosenka napisana przez sztuczną inteligencję brzmiała niczym dziecinna melodia. Grafiki przez nią kreowane były obarczone błędami. Scenariusz filmu jest zbyt absurdalny. Stąd naiwna moim zdaniem wiara, że człowiek pozostanie jądrem kreatywności. Że technologia może być pomocna, stanowić źródło inspiracji i środowisko pracy. Być może wprowadzi do twórczości większe możliwości w zakresie aleatoryki. Ale nie zastąpi twórcy. Piosenki pisane przez boty są jednak coraz lepsze.
Gdzie jest koniec tej drogi? Być może w momencie, gdy maszyna, która nauczy się konstruować inne maszyny, uczące się robić wszystkie rzeczy, które pozostawały domeną ludzkiej kreatywności. To może być największa „osobliwość” – śmierć człowieka z nudów.
Jesteśmy na drodze donikąd
Druga wystawą poświęcona technologiom to „Nothing but Flowers”. Ekspozycja pokazywała, że cyfryzacja zmieniła nasze życie do tego stopnia, że już nie ma od niej odwrotu. Cyberstrefa stała się środowiskiem naszego życia. Tytuł wystawy (pol. „Nic, oprócz kwiatów”) odwoływał się do tytułu piosenki grupy Talking Heads, w której David Byrne śpiewał o powrocie pierwotnego świata naturalnego. Prawdopodobnie byłby on dla współczesnego człowieka nie do zniesienia. Ten sam zespół nagrał również piosenkę „We’re on a Road to Nowhere” – „Jesteśmy na drodze donikąd”. Oba tytuły świetnie się uzupełniają.
Umiejętność przystosowywania się do nowych warunków wciąż leży w naturze człowieka. Czy jednak na styku natury z technologią nie powstał zupełnie nowy świat, w którym ewolucyjne prawa nie mają zastosowania? Czy to, że ekspresja naszej osobowości przenosi się do internetu, a rozrywka do wirtualnej rzeczywistości nie sprawia, że budujemy sobie rezerwat, poza którym nie będziemy umieli żyć?
A to, że będziemy musieli się tego nauczyć, wcale nie są niemożliwe. Wystarczy jeden wielki „blackout”, jedna katastrofa naturalna, by upadły podstawy systemu, któremu całkowicie się poddaliśmy.
Zamknięci w szklanej pułapce
Trzecia wystawa – „The Glass Room Experience” w największym stopniu odnosiła się do współczesności, pokazując skalę zagrożeń, jakie niesie za sobą nasza obecność w sieci. A właściwie fakt, że oddaliśmy naszą anonimowość w ręce korporacji dzielących między siebie internetowe imperium. To swoista umowa społeczna, która stoi u podstaw społeczeństwa sieciowego, szczególna forma „ucieczki od wolności”, która przejawia się w tym, że za standard przyjmujemy opresyjność niektórych narzędzi kontroli w sieci. Gościom festiwalu oczy otwierać miały m.in. księga kilkuset tysięcy wykradzionych haseł, narzędzia do rozpoznawania twarzy i geolokalizacji.
Te niezbyt optymistyczne pofestiwalowe refleksje prowadziłem w tylko jedną stronę, by na koniec wykonać woltę. Jestem ogromnym entuzjastą czasów w jakich żyjemy. Jednak ich złe strony budują świadomość kruchości fundamentów, na których budujemy swoją codzienność. Przekonuję się, że nieuzasadnione poczucie, że historia zaraz się skończy, jest immanentną częścią ludzkiej natury.