W poprzednim odcinku, dotyczącym Mundialu w Rosji, który Polska przegrała, zająłem się teorią: różnymi aspektami tendencyjnego dorabiania ideologii do klęsk, zwłaszcza na planie historycznym, z pewną drobną pomocą elementu politycznego. Teraz, po ostatecznych rozstrzygnięciach i pamiętnym laniu podczas finałowej dekoracji, czas na praktykę. Bez rozdrabniania się w powyższym. Bez parasola ochronnego i innych taryf ulgowych. Bez bicia piany w piwie, przelanym podczas meczów, oglądanych z pozycji kibica. Wreszcie bez udawania (braków) orgazmów eksperta. W 12 punktach, czyli parszywej dwunastce, z uwzględnieniem podstawowego składu i trenera.
1. Absurdalna kontuzja Kamila Glika
Tak, jeden Kamil, to znaczy kamyk może spowodować lawinę. Wystarczyła nieodpowiedzialna przewrotka, tak zwane kozaczenie na treningu. Szczegóły wszyscy znają. Dodam tylko od siebie, że niedługo po informacji o barku Glika pojawiły się kursy buchmacherskie, według których Polska miała zająć co najwyżej trzecie miejsce w grupie. To prawdopodobnie zadziałało. Jak mawiał jeden z legendarnych selekcjonerów, tyle że nie reprezentacji Polski: drużyny piłkarskie zbudowane są ze szkła. Niewiele trzeba, by pękły, a nawet zupełnie się potłukły.
2. Błędy trenera Adama Nawałki
Ten punkt powinien mieć kilkanaście podpunktów, można by się tutaj pokusić o naszkicowanie kilkuwarstwowej mapy nietrafionych decyzji selekcjonera (personalnych i taktycznych) i nierozwiązanych przez niego problemów natury personalnej, charakterologicznej i – tak, tak – wychowawczej.
W pierwszym meczu: wystawienie Thiaga Cionka w ogóle i cofnięcie Arkadiusza Milika do pomocy. W drugim meczu: wystawienie połowy składu, w nieprzećwiczonym ustawieniu 1-3-4-3, tak że nie tylko najsłabszy na boisku Maciej Rybus nie za bardzo wiedział, jak ma grać. (Trzeciego meczu nie ma sensu analizować, zresztą to osobna smutna historia). W obu meczach: postawienie na Wojciecha „wychodzę do każdej piłki” Szczęsnego, który okazał się jednym z najsłabszych bramkarzy turnieju; brak reakcji na wydarzenia na boisku, dziwne zmiany, z kultową już, spóźnioną i niezrozumiałą, czyli Glikiem za, niedysponowanego wtedy od ładnych kilku minut, Michała Pazdana.
Ogólnie: całkowicie nieudane przygotowania, nad czym selekcjoner – jako głównodowodzący – nie zapanował, a czego bardziej szczegółowo dotyczą punkty 3.–5. Dlatego bardzo dobrze, że oddał się do dyspozycji zarządu czy też – jak donoszą życzliwi – tak sprawa została ogłoszona, gdy okazało się, że Nawałka chciałby jeszcze potrenować. Na szczęście już możemy mu życzyć powodzenia gdzie indziej.
3. Przygotowanie fizyczne i motoryczne piłkarzy
W takim tempie nie grają w drugiej i trzecie lidze polskiej, w takim tempie nie biegają amatorzy na podwórkach i skwerach miasteczek w najmniej rozwiniętych pod względem piłkarskim krajach. Tego nie dało się oglądać! Jak to w ogóle możliwe, że zawodnicy, którzy jeszcze wręcz szaleli w pierwszej połowie towarzyskiego meczu z Chile (Litwę tutaj odpuszczam, to nieistotne tło), nagle stanęli i sprawiali wrażenie, jakby wrócili z kilkuletnich robót przymusowych w łagrach lub innych kamieniołomach. To nie był brak woli walki, tylko zwykła, z profesjonalnego punktu widzenia całkowicie nieuzasadniona, niemoc fizyczna (o sportowej za chwilę).
4. Przygotowanie psychologiczne piłkarzy
Polscy sportowcy od niepamiętnych czasów mają problemy z psychiką. Wystarczy prześledzić choćby wyniki siatkarzy, którzy, biorąc pod uwagę ich potencjał jakości gry, powinni cieszyć się sukcesami co najmniej trzy razy częściej, niż się cieszą. Jednak jeśli chodzi o piłkarzy, zwłaszcza kluczowych – do tej pory przeważnie wytrzymywali ważne mecze, zwłaszcza w rozgrywkach klubowych (pomijam nieudaną Ligę Mistrzów Lewandowskiego). Nagle jakby wróciło stare zło i prawie wszyscy z 22 powołanych na MŚ zawodników zawiodło, przegrywając dwa pierwsze mecze w głowach. Coś tutaj zostało pominięte albo coś wystąpiło w nadmiarze. Delikatnie i dyplomatycznie mówiąc, nie kąpiąc – dosłownie i w przenośni – leżącego.
5. Atmosfera na zgrupowaniu i podczas samych finałów
Tak naprawdę niewiele do nas dotarło w tej materii – tylko informacja, że Sławomir Peszko grał 24/7 na pozycji budującego atmosferę. Ale coś ewidentnie – również poza boiskiem – nie grało. A to ktoś mrugnął okiem, a to ktoś się skrzywił. Michał Pazdan po drugim meczu enigmatycznie zapowiedział, że jeszcze przyjdzie czas na omówienie zgrupowań przed mundialem. Kamil Grosiki publicznie nie krył żalu, że nie zagrał od pierwszej minuty w meczu z Kolumbią. Kamil Glik powiedział wprost, że Polacy nie zostali dobrze przygotowani do turnieju.
Tylko trener Nawałka robił dobrą minę do złej gry i opowiadał, z kamienną twarzą, o optymalnym przebiegu treningów i zderzeniu się ze ścianami w postaci Senegalu i Kolumbii. Dyplomatycznie wtórował mu Robert Lewandowski, ale co mógł innego robić? Jedynie mimika twarzy kapitana zdradzała, ile razy musiał ugryźć się w język. Nie wnikam, empatycznie jednak dawało się odczuć ten rodzaj niepokoju, który pojawia się przy nieporozumieniach tudzież konfliktach, niezależnie od motywacji.
A o potencjalnych konfliktach na linii trener – drużyna – kapitan – rezerwowi – podstawowi – rozczarowani – bez formy niech piszą inni poszukiwacze sensacji. Pewnie po latach jakiś nowy Tomasz Jagodziński (pamiętacie kultowe Cwaniaczku, nie podskakuj?) czy Wojciech Kowalczyk (oczywiście Kowal. Prawdziwa historia) opisze kilka pieprznych historii w jakiejś skandalicznej biografii lub autobiografii. Czekamy na sygnał.
6. Forma i braki meczowe piłkarzy
Pozostaje pytanie w kontekście sportowym kluczowe: ilu piłkarzy z kadry Nawałki nie trafiło z formą? I od razu ciśnie się na usta drugie: dlaczego tak wielu? Oraz kolejne: jaki wpływ na formę piłkarzy miały przygotowania do mistrzowskiego turnieju? A także: czy trener Nawałka potrafił ocenić formę poszczególnych piłkarzy? A jeśli tak, to dlaczego wystawiał tych bez formy? Łukasz Piszczek teoretycznie miał zmienników. Nawet Lewandowski również (choć trzymanie takiego piłkarza, nawet w dużo gorszej dyspozycji, ma uzasadnienie sportowe: teoretycznie w każdej chwili może odmienić losy meczu).
Ponadto doszły braki meczowe – odwieczna bolączka nawet najbardziej kultowych kadrowiczów. W ostatnich dwóch latach Jakub Błaszczykowski, Arkadiusz Milik, Grzegorz Krychowiak i Kamil Grosiki albo leczyli długotrwałe kontuzje, albo walczyli o miejsce nie tyle w wyjściowych jedenastkach swoich drużyn, co w ich meczowych kadrach. Oraz braki doświadczenia – widoczne choćby w postawie Jana Bednarka w pierwszym meczu, niestety też kluczowej w przypadku straty drugiej bramki w meczu z Senegalem (i odpuszczę sobie jej wyśmianie, kiedy w późniejszych meczach, licząc wielki finał, zdarzały się równie kompromitujące błędy, zwłaszcza bramkarzy). Czy bezproduktywnym bieganiu Dawida Kownackiego w meczu z Kolumbią.
***
Od czego prawdopodobnie ta porażka nie była zależna?
1. Umiejętności polskich piłkarzy
Truizm, ale po tych mistrzostwach trzeba go powtarzać w nieskończoność: większość zawodników Nawałki gra w dobrych i bardzo dobrych klubach. Nie przez przypadek pełnią tam istotne role, niejednokrotnie będąc liderami formacji, w których grają, a nawet całych drużyn. I znowu: chodzi o co najmniej kilka sezonów z rzędu, więc to nie mogą być przypadki. I to niezależnie od dwóch nieudanych meczów tudzież nowej, niższej wyceny polskich gwiazd. Te umiejętności są, bo takie umiejętności nabywa się i ćwiczy latami – potrzebny jest właściwy człowiek na właściwym miejscu i we właściwym czasie, który potrafiłby je optymalnie wykorzystać. Jerzy Brzęczek nie ma wyjścia i musi być takim człowiekiem. Tym lepszy może mieć start, gdy prawie nikt w niego nie wierzy.
2. Motywacja polskich piłkarzy
Nie uwierzę, że któremukolwiek z reprezentantów nie zależało na osiągnięciu sukcesu w MŚ. Zwłaszcza że dla przeważającej większości z nich, nie tylko z racji wieku, to prawdopodobnie ostatni taki turniej w karierze. Mieli doświadczenie, wygrali i przegrali wiele meczów o stawkę, które rozgrywali na przestrzeni nawet kilku dni. Jednak nawet największa motywacja nie zastąpi rzetelnego przygotowania i ustawienia taktycznego, o czym wcześniej. Jednak nawet największa motywacja nie sprawi, że zwycięstwa wywalczą się same, o czym w szerszym kontekście w poprzednim odcinku.
3. Gra piłkarzy. W reklamach
Polscy piłkarze grają w reklamach nie od dziś, więc zdążyli się do tego rodzaju pozaboiskowych aktywności przyzwyczaić, i od ładnych kilku lat bardzo niewielu z tego powodu gwiazdorzyło, zamiast grać. A już na pewno nie dotyczy to zawodników kluczowych (z uwzględnieniem kontuzji i siedzenia na ławce, o czym wcześniej). Skoro ich wartość marketingowa wzrosła na tyle, że w ogóle propozycje reklamowe otrzymali, mają pełne prawo z nich korzystać. To się rozumie samo przez się i nawet nikogo nie muszę usprawiedliwiać. Zresztą nieudane mistrzostwa przyniosą ulgę tendencyjnym malkontentom: niektórzy reprezentanci bezpowrotnie stracą szansę na marketingową karierę.
4. Robert Lewandowski jako lider
Lewandowski zagrał źle, jak prawie wszyscy reprezentanci. Na ich tle jakoś szczególnie negatywnie się nie wyróżniał. Nie zgadzam się z opiniami przeróżnej maści ekspertów (zwłaszcza niespełnionych zazdrośników, czyli byłych napastników kadry), że kapitan musi więcej, niezależnie od pozycji, na jakiej gra. Środkowy napastnik jest od walki w polu karnym i strzelania bramek, a do tego potrzebuje podań. Na tych MŚ otrzymał jedno – w meczu z Japonią. W dwóch pierwszych wracał po piłkę nawet zbyt często, w drugim próbując się „wyręczyć” Dawidem Kownackim. Niestety, czas tego ostatniego jeszcze nie nadszedł.
Pomijam lansowane przez media konflikty Lewandowskiego, na przykład słynny, z poprzednim kapitanem, Błaszczykowskim. Napastnik wielokrotnie udowodnił, że profesjonalnie podchodzi do obowiązków na boisku, niezależnie od personalnych antypatii. A telenowela z jego transferem? Grzecznie przemilczę brukowe rewelacje. Dziennikarze mają o czym pisać, ale wątpię, by jakikolwiek klasowy piłkarz podchodził do podobnej medialnej papki poważnie. Jeśli będzie transfer, zostanie to odpowiednio ogłoszone. Na razie fake goni fake i nie warto tracić czasu na kolejne Manchestery i Chelsea.
5. Piłkarskie gadżety patriotyczne
Orły, husaria, las skrzydeł i innych atrybutów superbohaterów (oczywiście – narodowych i wyklętych) wynikają z polskiej mentalności. Po prostu lubimy metafory militarne i patriotyczne w kontekście zmagań sportowych na stadionach, zwłaszcza w związku z rywalizacją międzynarodową. I nie jesteśmy w tym osamotnieni. Prawie cały świat tak tańczy śpiewa. Ale nie miejsce tu na dywagacje i dygresje na temat innych reprezentacji. Wystarczyło trochę pooglądać MŚ.
Czy wspomniane zamiłowanie może mieć jakieś przełożenie na rywalizację sportową? Pytanie wydaje się absurdalne. Ale temat podjęło tylu felietonistów – i to podobno poważnych, choć facebookowych – bojkotujących mistrzostwa również z tego, „nacjonalistycznego” powodu, że wolę to podkreślić. Nie, zdecydowanie nie. Gadżet to nie voodoo, a marketing w ten sposób nie gra. Również w reklamach, czyli patrz punkt 3.
6. Pompowanie biało-czerwonego balonika
No właśnie, podobne prężenie mięśni i gołych klat, podobne podkręcanie nastrojów – mocarstwowych i patriotycznych – towarzyszy każdej światowej imprezie sportowej, w której polscy zawodnicy mogą choćby potencjalnie namieszać. Zwłaszcza po wielu chudych latach w piłce nożnej, najważniejszej i najbardziej działającej na wyobraźnię mas grze. I znowu: to nie jest specyfika wyłącznie polska – oryginalne są tu tylko gadżety (punkt 5); nawet duma po porażce i inne formy martyrologii sportowej towarzyszą kibicom i sportowcom wielu reprezentacji w różnych dyscyplinach od niepamiętnych czasów.
W świecie opanowanym przez media społecznościowe taka wszechobecna presja rzadko kiedy jest wyczuwalna przez profesjonalnych sportowców. No chyba, że przybierze radykalną formę nachalno-hejterską lub psychofanowską. Ale przecież przed MŚ takie przypadki, w jakichś mniej standardowym natężeniu, nie występowały. No chyba, że poszczególni reprezentanci – zamiast robić sobie psikusy pod dyktando Sławka Peszki – siedzieli w komórkach i szukali guzów. Tyle powietrza mogę spuścić sam, zanim pęknę z przesytu tematem.
***
I wystarczy. Pomijam aspekty rynkowe oraz konteksty polityczne. Z całym szacunkiem, w pełni świadomy hierarchii wartości. Mam tylko jeden cel: zejść do poziomu normalnej i merytorycznej rozmowy. Gdy wbrew pozorom temat się nie przeterminował. Gdy Jerzy Brzęczek nie śpi po nocach, bo trzyma kredens z dyskami pełnymi materiałów na temat wszystkich polskich piłkarzy, którzy mogą mieć jakiś talent. Nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedzą.
Rzeczywiście: w Rosji nic się nie stało, więc nie ma o co kruszyć (braku) kopii. Powielać się w smutkach i nadironii. Polska reprezentacja w piłce nożnej zagrała zdecydowanie poniżej swoich możliwości i za to należy ją rozliczyć: sportowo, nie – historycznie, politycznie, narodowo czy wręcz „polskościowo”. Bez bicia piany, zazdroszczenia i wypominania zarabianych przez piłkarzy pieniędzy. Zresztą akurat marketingowo reprezentacja rozliczy się sama – taka magia rynkowej wyceny. Ale to nie ma nic wspólnego z brakiem sukcesu polskiej piłki nożnej. Odpuśćmy więc, ciesząc się że tym razem – jak głoszą oczyszczające memy – Rosja oddała Polsce wrak. Wrak reprezentacji.
