W starych ideowych zasobach liberalizmu kryła się zasada, która dziś dla polskiego Kościoła wydaje się tą przysłowiową dobrą radą, której się nie posłuchało – całkowity rozdział Kościoła od państwa.
W XIX wieku sytuacja wyznaniowa w Wielkiej Brytanii weszła w dynamikę o swoiście upolitycznionym tle. W pewnym momencie podziały konfesyjne stały się na tyle czytelne, że dla opisu oficjalnego, państwowego Kościoła anglikańskiego ukuto mało pochlebny termin „partia torysów w trakcie modlitwy”. Politycy drugiego wielkiego stronnictwa politycznego tamtych czasów, czyli wywodzących się od wigów liberałów, tworzyli mozaikę wielowyznaniową, w której anglikanów było raczej niewielu, zaś obok wcale licznych katolików i ludzi niereligijnych dominowali przedstawiciele najróżniejszych innych Kościołów protestanckich, zarówno takich o progresywnym zabarwieniu, jak i ruchów „nonkonformistycznych”, nierzadko niosących ze sobą bardzo dużą dawkę chrześcijańskiej gorliwości, nawet egzaltacji. Torysi chodzili do „Church”, a wigowie do tej czy innej „chapel”.
O polskim Kościele katolickim niemal 200 lat później wiele mówi się w kontekście najróżniejszych kryzysów. Generalnie nadal jest on pełen pewności siebie, gdyż skupia się na wlewających jeszcze otuchę w serca hierarchów porównaniach z sytuacją Kościoła we Francji czy Niemczech, nie zaś na porównaniach ze swoją własną, polską potęgą jeszcze kilkanaście lat temu. Ta perspektywa jest o wiele mniej wygodna, a groza nadchodzącej zmiany związanej z międzypokoleniowym przełomem w polskim modelu religijności nieunikniona. W polskich kościołach grają dziś orkiestry z Titanica.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele i są one bardzo często przywoływane. Zwykle mówi się wtedy o dużo mniej transparentnym i klarownym podejściu polskiego Kościoła do rozliczania sprawców przestępstw seksualnych wśród duchownych, o nieustającym przywiązaniu do „mamony” i (co się z tym wiąże) do czerpania przywilejów rozdawanych przez władze świeckie, o ultrakonserwatywnej postawie wobec zmian w ludzkiej wrażliwości i w rozumieniu samej esencji chrześcijaństwa przez współczesnych ludzi, o arogancji i bucie „książąt” Kościoła, którzy nie potrafią stłamsić w sobie poczucia wyższości nad wszystkimi innymi ludźmi.
W tle niektórych z tych zarzewi kryzysu kołata już aspekt polityczny. Wzajemna sympatia, jaka łączy Kościół z partią PiS, jest wszechobecna, doskonale widoczna i przeżywana publicznie bez żadnych zahamowań. Mimo to jednak nie za często pada pytanie o dalsze skutki dla pozycji Kościoła, który w ten sposób zwyczajnie traci wiernych katolików, którzy PiS nie popierają. Z każdym gwałtownym aktem politycznym, którego dopuszcza się PiS przeciwko państwu prawa, przeciwko europejskiemu wyborowi Polski, przeciwko pokojowi społecznemu, czy przeciwko zwykłej przyzwoitości dyktowanej w VII Przykazaniu, ciosy rykoszetem zadawane są wizerunkowi Kościoła. I to nie tylko w tym sensie, że rośnie liczba Polek i Polaków niemających żadnych złudzeń co do tego, że polscy biskupi są ludźmi o wysokich kwalifikacjach moralnych (to swoją drogą). Z każdym rokiem rośnie liczba wiernych katolików, którzy dochodzą do wniosku, że Kościół hierarchiczny porzucił swoją faktyczną misję i w całości stracił swój moralny charakter, przekształcając się w ogołocony szkielet instytucjonalny, siłą inercji sprawujący jeszcze jakieś wyzute z treści rytuały. Słowem: polski Kościół katolicki stał się „partią PiS przy modlitwie”. Kto PiS nie popiera, czuje się w kościele jak w czeskim filmie.
To się dla Kościoła może skończyć na jeden z dwóch sposobów, bo tutaj tertium ewidentnie non datur. Albo PiS będzie dalej umacniać swoją władzę nad Polską, przekształci swój system w autorytaryzm i stanie się niemożliwy do pokonania w kolejnych wyborach, czyniąc z Kościoła kolejną z partyjnych instytucji, sterujących wycinkiem życia ludzi w takim państwie. Wówczas Kościół będzie się miał dobrze w sensie czysto instytucjonalnym i finansowym, może nawet zwiększy się liczba jego wiernych, gdy rząd zastosuje jakieś prawne przymusy udziału w praktykach religijnych lub gdy dulszczyzna obnoszenia się pobożnością stanie się warunkiem koniecznym dla robienia kariery zawodowej. Taki Kościół będzie jednak całkowicie pusty w religijnym i duchowym sensie. A gdyby reżim pisowski sięgnął po przemoc, to powtórzy koleje losu Kościoła hiszpańskiego z czasów frankistowskich i ściągnie na siebie podobną hańbę współsprawstwa.
Albo, naturalnie, Kościół upadnie wraz z utratą przez PiS władzy w demokratycznych wyborach. Dostanie rachunek od niepisowskiej części społeczeństwa i opłaci go solidarnie z politykami, którym bezgranicznie się powierzył.
Szkoda, że polski Kościół katolicki w swoich relacjach z liberałami nigdy nie wszedł do epoki posoborowej. W Polsce, tak przed 1989, jak i po 1989 roku hierarchowie Kościoła (oprócz wyjątków dających się policzyć na palcach rąk i w większości związanych z dziś już nieżyjącymi dostojnikami) największą niechęcią spośród wszystkich nurtów politycznych obdarzali właśnie liberałów. Tak, wydaje się, że była to większa niechęć niż w przypadku aktualnych, a potem byłych komunistów, z którymi Kościół raz po raz się skutecznie porozumiewał aż do 2005 r.
Tymczasem właśnie w starych ideowych zasobach liberalizmu kryła się zasada, która dziś dla polskiego Kościoła wydaje się tą przysłowiową dobrą radą, której się nie posłuchało – całkowity rozdział Kościoła od państwa. Polscy politycy chyba wszystkich partii zawsze do Kościoła się łasili i z radością byli gotowi spełniać wszystkiego jego zachcianki, bo w tym upatrywali zwiększenia szans na reelekcję. Było jasne, że w polskich realiach to nie oni będą skłonni tę zasadę rozdziału implementować. W Polsce nie było warunków, aby rozdział Kościoła od państwa przeprowadzić od strony państwa. Niech komentarzem samym w sobie będzie to, że najpoważniejszą taką próbę podjął Janusz Palikot około 2009 r… W Polsce realne szanse powodzenia miałby rozdział Kościoła od państwa, gdyby przeprowadzono go od strony Kościoła. Czyli to w praktyce biskupi musieliby stać się akuszerami i strażnikami rozdziału. Tego oczywiście zabrakło, i to dramatycznie. Bo biskupi przez całe dwa pokolenia nie dopatrzyli się śmiertelnego zagrożenia uwiądem Kościoła w związku z utrzymywaniem przezeń politycznych koneksji.
Czy jest już za późno, aby coś z tym zrobić? Być może. Ale to nie jest jednak żaden argument za tym, aby dalej brnąć. Nawet jeśli uwiąd i tak nastąpi, to może uda się uratować choć resztki honoru? Albo – a to chyba niebagatelne – zrekonstruować Kościół jako miejsce realnie uduchowione i na wskroś chrześcijańskie, choćby dla tej garstki, która w nim chce pozostać?
Jak się wydaje, taką właśnie motywacją kierują się inicjatorzy projektu społecznego „Kościół wolny od polityki” – prof. Andrzej Zoll, Anna Maria Rizzo oraz o. Paweł Gużyński. Inicjatywa prowadzi stronę wolnyodpolityki.pl, która jest przewodnikiem po spojrzeniu na kwestię rozdziału państwa od Kościoła ze strony środowisk ludzi wierzących, ale opowiadających się przeciwko obecnemu układowi Kościół-władza polityczna. Szerszym podłożem kampanii był zeszłoroczny Kongres Katoliczek i Katolików, który nakreślił gruntowną reformę Kościoła w postaci 10 postulatów: powołanie niezależnej komisji do zbadania kościelnych archiwów pod kątem nadużyć seksualnych osób duchownych, powołanie rad parafialnych osób świeckich z realnymi prerogatywami kontrolnymi nad proboszczami, otwarcie na udział kobiet wszystkich funkcji i posług niewykluczonych przez doktrynę kościelną, utworzenie diecezjalnych ośrodków szkolenia liderów młodzieży katolickiej, powołanie przy KEP Rzecznika Osób Świeckich, odrzucenie języka nienawiści i inkluzja dla wiernych będących osobami LGBT, unormowanie międzykonfesyjnych małżeństw chrześcijańskich i ich uznawania, odważne podjęcie przez Kościół kwestii pomocy uchodźcom i imigrantom, powstanie zespołów łączących dbałość o środowisko naturalne z wiarą oraz – przede wszystkim – powołanie kościelnego zespołu roboczego dla pełnej implementacji zasady rozdziału Kościoła od państwa.
Inicjatorzy projektu dostrzegają, iż w realiach braku konsekwentnego rozdziału i przenikania się porządków kościelnego i polityczno-państwowego wartości takie jak osobista cześć, wolność sumienia i wyznania, wolność słowa i ekspresji poglądów znajdują się pod ustawiczną presją i nie są w stanie znaleźć dróg pełnej realizacji. Kościół powinien odejść od rozumienia swojej roli wyłącznie jako stróża praw wiernych Kościoła do życia w sposób zgodny z prawami wiary, a przejść do roli stróża osobistych wolności wszystkich ludzi, także niewierzących i niepodążających za Kościołem, a których prawa mogą być ograniczane przez władzę państwową. Innymi słowy: powinien strzec praw ludzi niewierzących przed państwem, zamiast dopingować państwo w tworzeniu przywilejów dla ludzi wierzących.
Globalne społeczeństwo państwowe winno być zawsze ujmowane jako byt odrębny od wspólnoty wiernych i jako takie nie może być podporządkowywane „doktrynom filozoficznym, religijnym lub światopoglądowym traktowanym jako nadrzędne”.
Odrębność państwa i Kościoła wynika z odrębności ich porządków i logik, więc autonomia ich powinna obejmować „odrębność wspólnot, instytucji, celów i środków finansowych”. Zresztą postulaty inicjatywy zorientowane na zwiększenie znaczenia głosu świeckich mają zapewne być rękojmią lepszego egzekwowania owej finansowej odrębności, gdyż – bądźmy szczerzy – środki publiczne kierowane przez polityków do Kościoła niemal nigdy nie trafiają do kieszeni nawet aktywnych, lecz świeckich wiernych. One trafiają do kieszeni wszytych w sutanny.
Wszystkie „grupy społeczne” identyfikujące się z pewnym porządkiem moralnym muszą uwzględniać wielość takich grup i porządków w państwie oraz muszą akceptować wynikający z tego obowiązek neutralności instytucji państwa. Pomimo zadowalających ram prawnych, praktyka funkcjonowania Kościoła w Polsce nie daje zadowalającego obrazu wzajemnych relacji w duchu rozdziału. Relacje te, ze szkodą i dla państwa, i dla Kościoła cierpią wskutek odchodzenia od sztywnej litery procedur na rzecz układów nieformalnych.
Obowiązkiem państwa jest przeto egzekwowanie porządku prawnego zawartego już w konstytucji i pociąganie do odpowiedzialności i urzędników, i duchownych, którzy porządek ten narażają na szwank. W logice Kościoła zaś rangę obowiązku moralnego zyskuje zasada nieużywania zasobów państwa do realizacji celów stricte i wyłącznie religijnych.
Postulaty projektu społecznego „Kościół wolny od polityki” czyta się zatem jak encyklopedię podstawowych postulatów liberalizmu względem miejsca Kościołów i wyznania religijnego w społeczeństwie ludzi wolnych oraz państwie konstytucyjnym. Jeśli inicjatywa ta stałaby się zarzewiem lub ogniwem trwalszego nurtu odnowy polskiego Kościoła katolickiego, to laiccy liberałowie mogą oto bez przeszkód skonstatować, że zyskali sojusznika wewnątrz wspólnoty wiernych. Sojusznika na miarę Kościoła otwartego lat 90.
W tej sytuacji „katolicki” i „pisowski” nie staną się synonimami.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/
