Na rodzinę można spojrzeć dwojako: albo z punktu widzenia jej członków, albo z punktu widzenia jej środowiska społeczno-kulturowego. W tym pierwszym przypadku interesują nas wyłącznie uczucia i oczekiwania ludzi, którzy rodzinę tworzą, natomiast w tym drugim – oczekiwania środowiska wynikające z wzorów kulturowych i zasad religijnych. Indywidualistyczne podejście do rodziny, koncentrujące się na wewnętrznych relacjach jej członków, jest charakterystyczne dla etyki liberalizmu, w której na pierwszym miejscu stawia się autonomię jednostki ludzkiej. W przeciwieństwie do tego, konserwatyści preferują podejście kolektywistyczne, które w tym wypadku nakłada na członków rodziny obowiązek spełniania oczekiwań społeczności, w której rodzina ta się znajduje.
W podejściu indywidualistycznym, czyli liberalnym, rodzinę ocenia się wyłącznie z punktu widzenia dobrostanu jej członków, o którym decyduje charakter relacji między nimi. Rodzina jest dobra, kiedy ludzie w niej dobrze się ze sobą czują, kiedy wzajemnie się o siebie troszczą i gotowi są do daleko idących wyrzeczeń, aby sobie wzajemnie pomagać. W takim wypadku więzią spajającą członków rodziny jest miłość. To ona decyduje, że rodzina spełnia swoje funkcje. Chodzi oczywiście o rodzinę nuklearną, czyli małżonków i ich dzieci, między którymi istnieje silna więź emocjonalna. Rodzina się niszczy, kiedy ta więź słabnie, gdy pojawiają się spory i konflikty, których jej członkowie nie potrafią rozwiązać, kiedy, co gorsza, dochodzi do aktów przemocy i znęcania się jednych członków rodziny nad innymi. Rodzina przestaje wtedy istnieć, bo nie spełnia podstawowych funkcji zapewniających dobrostan jej członków. Bez miłości nie ma rodziny, jest tylko szamocąca się z sobą, albo izolująca się od siebie grupa osób, połączonych formalnym kontraktem, który nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Oczywiście, nie zawsze miłość jest przyczyną założenia rodziny, są przecież małżeństwa z rozsądku i wyrachowania, kiedy liczy się na sukces ekonomiczny, pomoc w karierze czy pozycję w środowisku. Dawniej zdarzało się, że o ślubie dwojga młodych ludzi decydowali ich rodzice, a nie oni sami. Z całą pewnością nie miłość była wówczas brana pod uwagę. Samodzielny wybór małżonka bywał nieraz przyczyną wyklęcia i wydziedziczenia, jeśli ów wybór dotyczył osoby z niższej klasy społecznej lub innego wyznania. Pojęcie mezaliansu, dziś niemal zapomniane, dawniej często bywało w użyciu. W świadomości wielu ludzi miłość niekoniecznie musi być spoiwem życia rodzinnego. Równie dobrze może być nim wygoda, przyzwyczajenie czy zwykłe przywiązanie do wzoru kulturowego, który nakazuje założenie rodziny. Brak miłości zazwyczaj źle wróży przyszłości rodziny, ale bywa, że mimo innych początkowo motywów, miłość w takich związkach również może się pojawić.
Konserwatyści, mający głównie na uwadze funkcje społeczne rodziny, mają inne kryteria jej oceny. Owszem, doceniają znaczenie miłości w życiu rodzinnym, ale w ocenie rodziny na plan pierwszy wysuwają kryteria wynikające bądź z Ewangelii, bądź z obowiązującego prawa, bądź z obu tych źródeł. Najbardziej im bowiem zależy na zachowaniu określonego porządku społecznego, a nie na dobrostanie poszczególnych ludzi. Rodzina jest więc dla nich raczej środkiem aniżeli celem. Tym celem jest bowiem utrwalenie określonych norm i wartości kulturowych oraz wzorów zachowań. Stąd konserwatyści większe znaczenie przywiązują do formalnych postanowień kontraktu małżeńskiego. Kontrakt ten, wynikający z obowiązującego prawa świeckiego lub kościelnego, uważany jest za niezbędny akt założycielski rodziny.
Ten biurokratyczny aspekt, uzależniający prawne uznanie małżeństwa, a zatem i rodziny, od spełnienia wymogów państwa i Kościoła, stoi nierzadko w sprzeczności z potrzebami ludzi, którzy żyją razem i się kochają, ale wymogów tych nie mogą spełnić. Z liberalnego punktu widzenia są oni rodziną jak najbardziej. Ograniczenie pojęcia rodziny jedynie do formalnego związku kobiety i mężczyzny oraz ich dzieci nie wydaje się zasadne. Rodzinami są nie tylko małżeństwa, ale także ludzie żyjący w związkach partnerskich, zarówno hetero, jak i homoseksualnych. Problem polega jednak na tym, że związki nieformalne pozbawione są jakichkolwiek przywilejów i ochrony prawnej. Ludzie w tych związkach nie mają prawa dziedziczenia, uprawnień emerytalnych przysługujących małżeństwom, wzajemnego reprezentowania się w sprawach administracyjnych, dostępu do informacji o stanie zdrowia partnera lub partnerki w instytucjach opieki zdrowotnej czy możliwości adopcji dzieci.
Stawianie wyżej prawnej lub wyznaniowej definicji rodziny niż stanu rzeczywistych relacji między ludźmi jest sprzeczne z humanistyczną wykładnią praw człowieka. Oznacza bowiem nierówne traktowanie ludzi i dyskryminację. Zawarcie formalnego związku małżeńskiego nie zawsze jest możliwe przez ludzi, którzy się kochają. Na przeszkodzie może stać brak rozwodu z poprzedniego małżeństwa lub – w przypadku prawodawstwa polskiego – związek homoseksualny. Na przeszkodzie w zrównaniu praw związków nieformalnych z formalnymi małżeństwami stoi konserwatyzm władz państwowych i kościelnych. Kościół katolicki jest instytucją z natury konserwatywną. Papież Franciszek usiłuje co prawda otworzyć go na nowoczesność, w czym słusznie upatruje szansy na zachowanie jego autorytetu we współczesnym świecie. Ostatnio papież opowiedział się otwarcie za prawnym uregulowaniem związków homoseksualnych. Ortodoksyjny Kościół polski udaje, jak zwykle, że tego nie słyszał i występuje na pierwszej linii walki z środowiskiem LGBT, domagającym się zrównania praw z ludźmi heteronormatywnymi. Populistyczno-konserwatywny rząd Zjednoczonej Prawicy nie dopuszcza myśli, aby mianem rodziny nazywać związki nieformalne. Podobnie jak Kościół, konserwatyści patrzą niechętnie nawet na rodziny rozbite, gdy samotna matka lub ojciec wychowują dzieci. Taki układ też bowiem odbiega od bigoteryjnych wyobrażeń.
Kościół i konserwatywni politycy na pierwszym miejscu stawiają funkcję prokreacyjną rodziny, a nie uczucia jej członków. Nie byłoby z tym problemów, gdyby ograniczało się to do apeli. Jeśli jednak idą za tym ograniczenia prawne, jakim jest zakaz aborcji, to ewidentnie naruszona jest wolność wyboru małżonków dotycząca planowania własnej rodziny. Tłumaczenie, że chodzi o ochronę życia dzieci poczętych, jest nadużyciem. Spór dotyczy bowiem tego, czy – przynajmniej w początkowym okresie ciąży – płód jest już dzieckiem, czyli człowiekiem. Kościół katolicki nie ma co do tego wątpliwości, ale inni, w tym wielu lekarzy, wątpliwości te mają. W takich niejednoznacznych sytuacjach państwo nie może stawać po jednej ze stron, stanowiąc prawo, które drugą stronę sporu światopoglądowego pozbawia autonomii wyboru. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, nakazujący kobietom rodzić dzieci martwe lub umierające, jest bestialstwem popełnionym w imię katolickiej ortodoksji. W państwie świeckim, czego przykładem może być Kanada, kwestie aborcji pozostawione są wyłącznie decyzjom obywateli.
Polscy konserwatyści wraz z Kościołem katolickim bronią zasad patriarchatu i wynikającego z nich modelu relacji między małżonkami oraz między nimi a ich dziećmi. W modelu tym pozycja kobiety jest podrzędna w stosunku do mężczyzny, a relacje z dziećmi oparte są na rygorystycznych wzorach kulturowych i dalece odbiegają od liberalnego postulatu miłości i wyrozumiałości. Z patriarchalnych wzorów kulturowych wynika nakaz przesadnego szacunku i dystansu dzieci w stosunku do rodziców. Rodzicielska miłość jest tu starannie ukryta za fasadą surowych wymagań, oczekiwania absolutnego posłuszeństwa i podporządkowania. Ten dystans między dziećmi a rodzicami, tłumaczony jakoby potrzebą autorytaryzmu i dyscypliny w prawidłowym wychowaniu człowieka, eliminuje bliższe, serdeczne i bardziej partnerskie relacje, w których przejawia się uczucie miłości. Tymczasem relacje te nie tylko dają głęboką satysfakcję zarówno rodzicom, jak i dzieciom, ale przede wszystkim uczą dzieci, czym jest miłość i jak ją przekazywać innym ludziom. Miłość do dzieci polega również na tym, że pozwala się dziecku, zwłaszcza starszemu, na bunt i niezgodę z przekonaniami rodziców. Ten bunt kształtuje indywidualność, która jest ważniejsza niż wyobrażenia rodziców o życiu godziwym. Prawdziwa miłość polega na akceptacji, nawet jeśli towarzyszy jej rozczarowanie. Dzieci wyrastają na ludzi wolnych i niezależnych i trzeba umieć to uszanować. Jeśli się tego nie umie, to nie ma miłości, jest tylko egoizm i fałszywe poczucie słuszności człowieka, który jest wierny sztywnym zasadom.
W imieniu środowiska Zjednoczonej Prawicy wojnę kulturową w obronie patriarchalnych wartości ogłosił Przemysław Czarnek, który rolę kobiety w rodzinie sprowadza do prowadzenia domu i rodzenia dzieci, bo do tego powołał ją Bóg, a robienie karier zawodowych pozostawia wyłącznie mężczyznom. Fizyczne karanie dzieci, ów konserwatysta uważa za przydatne narzędzie wychowawcze. Człowieka z tymi poglądami Kaczyński zrobił ministrem edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego. Uczniowie i studenci, nauczyciele i pracownicy wyższych uczelni, witajcie w piekle ciemnogrodu.
Oparcie rodziny na postulacie miłości, oprócz poszerzenia znaczenia tego pojęcia i odrzucenia zasad patriarchalnych, oznacza jeszcze jeden istotny wyłom w konserwatywnym podejściu do tej podstawowej komórki społecznej. Otóż podważony zostaje wymóg trwałości, jako ważnej, a dla wielu najważniejszej cechy związku rodzinnego. Szczególne znaczenie przywiązuje do tego Kościół, w którym sakrament małżeństwa jest nieusuwalny – „Tego, co Bóg złączył, niech człowiek nie waży się rozłączyć”. Kościelny rozwód możliwy jest tylko w przypadku niemożności realizacji funkcji prokreacyjnej, chociaż zdarza się, że bywa on orzekany także w innych przypadkach, zwłaszcza wtedy, gdy zainteresowani mają bliskie kontakty z hierarchami, czego przykładem może być powtórny ślub kościelny Jacka Kurskiego.
Skoro jednak istotą rodziny jest miłość, to jej brak niszczy rodzinę, czyniąc ją patologiczną. Suche, zimne relacje między rodzicami, nawet jeśli pozbawione są awantur, mają fatalny wpływ na wychowanie dzieci, okaleczając je psychicznie. Co dopiero mówić o sytuacji, gdy rodzice się kłócą i nierzadko dochodzi do rękoczynów. Czy rodzina powinna trwać, gdy rodzice nie dbają o dzieci, mąż bije żonę, albo mąż i żona prowadzą osobne życie i chociaż trwają w związku małżeńskim to nienawidzą się serdecznie? Zdarza się też, że z takich czy innych powodów miłość w związku przemija, choć początkowo łączyła ludzi. W imię czego ci ludzie mają się nadal ze sobą męczyć, a jeśli są dzieci – krzywić ich charaktery, skoro mogą wejść w nowe związki i znów cieszyć się miłością?
Takie podejście do małżeństwa i rodziny jest nie do przyjęcia dla konserwatystów, którzy uważają je za przejaw egoizmu i lekkoduszności. Katoliccy księża nieodmiennie namawiają, aby za wszelką cenę ratować małżeństwo i dbać o integralność rodziny. Zachęcają do heroizmu, najczęściej kobiety, bo zwykle to mąż pije i bije. Powiadają, że trzeba cierpliwie nieść ten krzyż, licząc na to, że małżonek kiedyś się poprawi i wszystko wróci do normy. A jeśli nie wróci? No cóż, nie każdy ma szczęście w życiu, ale sakrament małżeństwa jest święty – tego, co Bóg złączył… To właśnie z tego powodu tak wielkie opory wśród konserwatystów i ludzi Kościoła budzą wszelkie próby przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Jakkolwiek bowiem do tych prób podchodzić, zawsze oznaczają one izolowanie od rodziny osoby stosującej przemoc.
Czy ktoś, kto tak gorliwie nawołuje, aby kontynuować związek, który jest cierpieniem, choćby w części poczuwa się do odpowiedzialności za to? Otóż nie sądzę. Wydaje się, że ci obrońcy trwałości małżeństwa, nie interesują się konkretnymi przypadkami, ale ogólną ideą, której zdecydowali się służyć. Ta idea ich uwzniośla i przesłania widok na przykrą rzeczywistość. Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy motywowani moralnością katolicką decydują się na życie w toksycznym związku. To jest ich wybór, do którego mają prawo. Sprzeciwiam się natomiast tym, którzy moralnie deprecjonują ludzi rezygnujących ze związku pozbawionego miłości.
Na przykładzie stosunku do rodziny widać wyraźnie różnicę między podejściem z punktu widzenia jednostki, jej potrzeb i nadziei, a podejściem ze strony władzy świeckiej i wyznaniowej. To pierwsze wynika z naturalnej potrzeby miłości, natomiast to drugie – z chęci tworzenia i ochrony określonego porządku społecznego. Ludzie nie mogą czuć się szczęśliwi w społeczeństwie, w którym ten porządek utrudniać będzie zaspokojenie tej ich naturalnej potrzeby. Ani państwo, ani Kościół nie mają prawa ingerowania w osobiste wybory człowieka poszukującego miłości.
Zjednoczona Prawica bez przerwy zapewnia, że troska o rodzinę jest dla niej szczególnie ważna. Tę troskę rozumie jednak po swojemu, starając się wyszukiwać wyimaginowanych wrogów w postaci ideologii gender i LGBT, przed którymi polskie rodziny zamierza bronić. Wygląda jednak na to, że rządowi i kościelni konserwatyści bronią rodzinę przed autonomią, narzucając wzorce, które jej członkom ograniczają wolność wyboru partnera, liczby dzieci i sposobu ich wychowania. Konserwatyści bronią religijnych zasad i patriarchalnej tradycji. Rodziny nie mogą bronić ci, którzy do niej nie należą. Rodziny, ale wyłącznie własnej, broni każdy, kto chce ją budować na fundamencie miłości.
Autor zdjęcia: Sandy Millar