Niemiecki pastor Martin Niemöller, osadzony w Dachau w 1942 roku, napisał wiersz będący ostrzeżeniem po wsze czasy:
„Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było”.
Kiedy jakaś grupa społeczna jest w państwie dyskryminowana lub doznaje jakiejś krzywdy, często się słyszy: „To mnie nie dotyczy, to nie moja sprawa”. Wielu ludzi nie widzi powodu, aby angażować się w obronę pokrzywdzonych, jeśli oni sami lub ich bliscy do nich nie należą. Zachowują się tak dlatego, bo albo uważają, że nie należy mieszać się w cudze sprawy, albo sądzą, że i tak nie byliby w stanie im pomóc. Oczywiście chodzi tu tylko o tych, którzy tej krzywdy nie popierają. Niestety, tylko nieliczni próbują aktywnie przeciwdziałać złu. Zdarza się, że ich zapał i umiejętności organizacyjne prowadzą do upowszechnienia buntu przeciwko krzywdzie, jaka spotyka daną grupę czy środowisko. O to upowszechnienie jest tym łatwiej, im poczucie krzywdy staje się udziałem coraz większej grupy społecznej.
Dziwi i smuci zarazem krótkowzroczność tych, którzy uważają, że dopóki sprawa nie dotyczy ich osobiście, nie powinni w nią ingerować. Władza państwowa, która z jakiegoś powodu dzieli społeczeństwo na lepszych i gorszych, ma zwykle nieograniczone powody i chęci, aby tworzyć wciąż nowe podziały, w zależności od swojej oceny sytuacji. Dlatego poza jej wiernymi sojusznikami, nikt nie może być pewny, że nie znajdzie się wśród dyskryminowanych. Podjęcie walki w obronie grupy, do której się nie należy, jest więc w istocie obroną swoich własnych interesów. Demokracja nie spełnia swojej roli, kiedy większość ludzi powiada: „To mi się nie podoba, ale ponieważ mnie nie dotyczy, to nie będę reagować”. Demokracja kuleje wtedy, gdy ludzie interesują się wyłącznie tym, co ich dotyczy bezpośrednio i w tej chwili, przy czym nie zdają sobie sprawy, że za chwilę mogą znaleźć się w zupełnie innej sytuacji.
W okresie rządów Zjednoczonej Prawicy pojawiło się kilka tendencji, które pośrednio lub bezpośrednio prowadzą do wykluczenia lub dyskryminowania niektórych grup społecznych. Można przy tym pominąć, jako emocjonalny zwrot retoryczny bez praktycznego znaczenia, powtarzane przez niektórych przedstawicieli tej władzy, Kościoła katolickiego i narodowców wykluczające stwierdzenie, że Polak to katolik, które odbiera Polakom nie będącym katolikami prawo do polskiej narodowości. Warto natomiast zwrócić uwagę na takie zjawiska, jak: unikanie rozliczenia się z polskim antysemityzmem, prześladowanie sędziów i prokuratorów sprzeciwiających się łamaniu konstytucji, dyskryminowanie środowiska LGBT, pozbawienie kobiet prawa do aborcji, traktowanie ludzi pełniących ważne funkcje w czasie PRL-u, jako niegodnych zaufania, a w szczególności uchylenie praw emerytalnych pracownikom dawnych służb mundurowych.
Antysemickie fobie
Przedwojenny antysemityzm propagowany przez środowiska ONR-u przy cichym poparciu Kościoła i współudział Polaków w eksterminacji Żydów podczas wojny – to wstydliwa spuścizna, która wymaga rozliczenia. W okresie PRL-u spuszczono na nią zasłonę milczenia, a w 1968 roku antysemickie tradycje zostały w haniebny sposób wykorzystane we frakcyjnej walce wewnątrzpartyjnej. Po 1989 roku dość nieśmiało, ale jednak podejmowano próby ekspiacji i wyjaśnienia tej ciemnej karty w najnowszej historii Polski. Ujawnienie mordu w Jedwabnem z 1941 roku, zawarte w książce J.T. Grossa, spowodowało w latach 2000 – 2003 śledztwo IPN-u, które ponad wszelką wątpliwość wykazało winę Polaków. Na rocznicowej uroczystości prezydent Kwaśniewski przeprosił w imieniu narodu polskiego za tę zbrodnię. W 2003 roku utworzono Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, dzięki czemu odkryto i opublikowano wiele nieznanych dotąd szerzej faktów. W 2005 roku otwarto Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, w którym organizowano wiele ciekawych wystaw i wydarzeń.
Niestety, po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy polityka rozliczeń i pojednania została zaniechana. Była ona bowiem sprzeczna z nową polityką historyczną, według której należy ukazywać tylko chlubne karty w historii Polski. Doszło nawet do przyjęcia kompromitującej prawicowy rząd ustawy o IPN, która zakazuje krytyki Polski i Polaków zarówno w publikacjach krajowych, jak i zagranicznych. Minister Zalewska w telewizyjnym wywiadzie nie była więc w stanie wykrztusić, że mordercami Żydów w Jedwabnem byli Polacy.
Na schowaniu głowy w piasek się jednak nie skończyło. Pisowska władza, odżegnująca się oficjalnie od antysemityzmu, bardzo opieszale reaguje na jego publiczne przejawy. Przykładem może być ociąganie się z dochodzeniem w sprawie narodowca Rybaka czy byłego księdza Międlara, a także innych nacjonalistów publicznie siejących nienawiść do Żydów. Jeden z ich czołowych działaczy Artur Zawisza ironicznie wypiera się antysemityzmu twierdząc, że jest on tylko judeosceptyczny. Antysemickie nastroje podsycane są informacjami jakoby światowe organizacje żydowskie naciskały na rząd polski domagając się zwrotu mienia pożydowskiego przejętego po wojnie przez Polaków. Znany prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz nie zawahał się w swoim tekście nazwać Żydów „parchami”, nawiązując do najbardziej haniebnego i pogardliwego określenia przedwojennych nacjonalistów. Jakby dla przeciwwagi Polinu w 2020 roku powołano Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej imienia Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego. Dmowski, słynący ze swojego antysemityzmu, stał się nieformalnym patronem pisowskiej władzy.
Ktoś może powiedzieć, że ten współczesny polski antysemityzm, wyrażający się głównie w tym, że słowo „Żyd” traktowane jest jako epitet, w gruncie rzeczy nie jest niebezpieczny, bo nie prowadzi do jakichkolwiek wykluczeń czy dyskryminacji nielicznych obecnie w Polsce obywateli narodowości żydowskiej. Trzeba jednak być tym obywatelem, aby wiedzieć, co się czuje, widząc w miejscach publicznych obelżywe napisy przypominające, że jest się w tym kraju pogardzanym intruzem. Poza tym z historii wiadomo, jak niewiele potrzeba, aby w ślad za tą niechęcią pojawiła się zarówno dyskryminacja, jak i zbrodnia.
Demontaż wymiaru sprawiedliwości
Demontaż wymiaru sprawiedliwości, prowadzony przez PiS pod nazwą reformy sądownictwa, polega na wymianie sędziów na takich, którzy będą posłuszni władzy wykonawczej, co oznacza przekreślenie zasady trójpodziału władzy i oczywiste złamanie konstytucji. Oficjalnie celem reformy podjętej w 2016 roku było skrócenie czasu załatwiania spraw sądowych. Efekt jest taki, że w 2020 roku czas ich trwania zwiększył się trzykrotnie. Większość sędziów i część prokuratorów zaprotestowała przeciwko tym zmianom, stając w obronie konstytucji. Otrzymali oni wsparcie ze strony Komisji Europejskiej oraz międzynarodowych instytucji i stowarzyszeń prawniczych. Również wyrok TSUE jest jednoznacznie niekorzystny dla polskich władz. Mimo tych zdecydowanych protestów i krytyki, rząd Zjednoczonej Prawicy nie zamierza się ugiąć i stopniowo opanował wszystkie instytucje, wprowadzając do nich swoich ludzi, niekoniecznie w pełni kompetentnych, ale za to posłusznych. W ten sposób „odzyskał” – jak powiada Kaczyński – Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sadownictwa i Sąd Najwyższy. Pozostały jeszcze sądy powszechne, ale w stosunku do niepokornych sędziów i prokuratorów stosowane są jawne szykany i dyskryminacja. Są oni zawieszani w czynnościach, pozbawiani immunitetu, karani dyscyplinarnie przez sąd, który zgodnie z wyrokiem TSUE nie jest sądem, degradowani czy delegowani do jednostek odległych od miejsca ich zamieszkania.
Demontaż wymiaru sprawiedliwości jest podstawowym etapem w drodze do państwa autorytarnego. Stąd upór i bezwzględność w jego realizacji. Zmiany poprzedzone zostały intensywną akcją propagandową mającą na celu skompromitowanie środowiska sędziowskiego, określonego mianem „kasty”. Rząd liczył na to, że większość ludzi mało interesuje się problemami ustrojowymi i jest słabo zorientowana w funkcjonowaniu instytucji wymiaru sprawiedliwości, w związku z czym nie należy się spodziewać większego oporu społecznego przed zamierzonymi zmianami. Niestety, trzeba przyznać, że się nie przeliczył. Oczywista zmiana ustrojowa spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem ze strony środowiska prawniczego, zwłaszcza sędziów, i części inteligencji. W szerokich kręgach społecznych nie wywołała jednak większych emocji, co znalazło wyraz w niezmniejszonym stopniu poparcia dla PiS-u w kolejnych sondażach i wyborach. Niewątpliwie potrzebna jest szeroka akcja uświadamiająca, że niezawisłość sądów dotyczy bezpośrednio lub pośrednio każdego obywatela. Upokarzani i nękani sędziowie walczą w interesie nas wszystkich, a nie tylko w swoim własnym.
Nagonka na środowiska LGBT+
Homoseksualiści i transseksualiści od wieków żyli w społecznym cieniu. Starannie ukrywali swoją odmienność, świadomi powszechnej dezaprobaty wyrażanej epitetami: pedał, lesba, zboczeniec czy dziwak. Ta dezaprobata prowadziła nierzadko do agresji fizycznej, a także wyrażała się w prawie, które za tą odmienność karało, a w niektórych krajach do dzisiaj grozi za nią kara śmierci. Społeczne wykluczenie nie pozwalało ludziom nieheteronormatywnym żyć normalnie. Nie mogli bowiem korzystać z wszystkich praw przysługujących heteronormatywnej większości, takich jak formalne związki partnerskie, małżeństwa i adopcja dzieci.
Kiedy na Zachodzie rozpoczął się proces emancypacji ludzi LGBT, również w Polsce zaczęły coraz częściej pojawiać się przypadki coming outów, a następnie domaganie się dla tego środowiska pełni praw obywatelskich, co w wielu krajach zachodnich stało się faktem. Środowisko LGBT w Polsce zrzuciło z siebie odium wstydu i upokorzenia i rozpoczęło otwartą walkę o swoje prawa. W przestrzeni społecznej zaczęły pojawiać się wydarzenia w postaci parad równości, a także symbole i oświadczenia oswajające opinię publiczną z tą zasadniczą zmianą obyczajowości. Spotkało się to z oporem konserwatywnej części społeczeństwa przyzwyczajonej do stereotypów na temat homoseksualistów i osób zmieniających płeć. Stopniowo jednak ludzie zaczęli się przyzwyczajać do ich jawnej obecności w życiu społecznym. Poza środowiskami skrajnej prawicy, zaczęła dominować opinia o potrzebie tolerancji dla orientacji seksualnych i zrozumienia dla osób odczuwających potrzebę zmiany płci. Coraz więcej ludzi zaczęło też postrzegać potrzebę prawnego uregulowania jednopłciowych związków partnerskich. Nie oznacza to jednak zgody na zawieranie związków małżeńskich, a zwłaszcza na adopcję dzieci. Brak zgody na homoseksualne rodziny ujawnia głęboko zakorzenione przekonanie większości polskiego społeczeństwa o wynaturzeniu ludzi LGBT. Aby możliwa była pełna rehabilitacja tych ludzi i przyznanie im tych samych praw, co ludziom heteronoramtywnym, potrzebne jest uświadomienie sobie, że ich zachowanie i uczucia są tak samo naturalne, jak tych ostatnich. Pod względem tej powszechnej świadomości wciąż jesteśmy w tyle za Zachodem. Przekonanie, że ludziom LGBT pozwala się żyć w społeczeństwie pod warunkiem, że będą siedzieć cicho i nie domagać się równych praw, nie jest żadnym przejawem tolerancji i odrzucenia dyskryminacji. Jest to co najwyżej przejaw pewnego ucywilizowania barbarzyńskich skłonności.
Wielkimi orędownikami odmowy prawa do naturalności ludziom LGBT są Kościół katolicki i rząd Zjednoczonej Prawicy. Podstawą wykluczenia i dyskryminacji tej grupy społecznej stała się koncepcja ideologii gender i ideologii LGBT. Z badań nad społeczno-kulturowymi uwarunkowaniami płci uczyniono ideologię, która ma zachęcać dzieci do zmiany płci. Z kolei z emancypacyjnych dążeń ludzi nieheteronormatywnych uczyniono ideologię, która ma zachęcać do homoseksualizmu i zagrażać w ten sposób tradycyjnej rodzinie. Te oczywiste bzdury, będące wytworem umysłów skrajnych fundamentalistów katolickich, są z całą powagą i konsekwencją głoszone przez funkcjonariuszy Kościoła i władzy państwowej. Środowisko LGBT stało się przedmiotem zmasowanych ataków, jako winne próbie zniszczenia polskiej kultury i tradycji, dokonania moralnej degradacji narodu i jego dechrystianizacji.
Taka oficjalna wykładnia stosunku do LGBT nasiliła w różnych środowiskach brutalne ataki na tych ludzi i pogłębiła ich dyskryminację. Za sprawą Kościoła i pisowskiej władzy, hołubiącej nacjonalistów, zniweczone zostały wysiłki środowisk liberalnych, które zmierzały do uczynienia z Polski kraju bardziej cywilizowanego. Wysiłki te jednak wciąż muszą być kontynuowane, aby przeciwstawiać się obskurantyzmowi i ślepej nienawiści do niewinnych ludzi. Szkoda tylko, że większość z tych, którzy te wysiłki podejmują, musiało wcześniej doznać osobistego wstrząsu, gdy okazało się, że ktoś z ich najbliższych reprezentuję tę „gorszącą” orientację seksualną, a przy tym jest człowiekiem jak najbardziej normalnym.
Piekło kobiet
Znaczna część polskich kobiet nie może się pogodzić z pozbawieniem ich prawa wyboru w sprawie rodzicielstwa. Od początku zmiany ustrojowej w 1989 roku trwał w Polsce spór dotyczący przerywania ciąży. W 1993 roku zawarto tzw. kompromis, dopuszczający aborcję w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, ciąży będącej wynikiem przestępstwa oraz ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Nie był to jednak kompromis między władzą a kobietami, tylko między władzą a Kościołem katolickim. Mimo że prawo wyboru zostało kobietom ograniczone do wyżej podanych przypadków, to i tak kompromis ten stał się solą w oku fundamentalistów katolickich spod znaku Pro-life czy Ordo Iuris, domagających się całkowitego zakazu aborcji. Przyznane kobietom ograniczone prawo do aborcji w praktyce trudno było egzekwować. Presja fundamentalistów na lekarzy i kierownictwa szpitali powodowała, że z prawa tego korzystano niezbyt często. Zastraszeni lekarze zasłaniali się klauzulą sumienia, a szpitale odmawiały z różnych powodów wykonania zabiegu, aby uniknąć kłopotów.
W 2016 roku złożony został w Sejmie projekt ustawy opracowany przez środowiska feministyczne „Ratujmy kobiety”, liberalizujący prawo aborcyjne. W tym samym czasie środowiska fundamentalistyczne złożyły do Sejmu swój projekt ustawy „Stop aborcji”. Odrzucenie projektu kobiet i skierowanie do prac w komisji projektu fundamentalistów, spowodowało masowy protest kobiet pod hasłem „Czarny Poniedziałek / Ogólnopolski Strajk Kobiet”, który odbył się 3 października 2016 roku. W wyniku tego protestu Sejm odrzucił projekt ustawy „Stop aborcji”. Był to jednak chwilowy sukces, który nie oznaczał postępu w zaspokojeniu aspiracji kobiet, a tylko utrzymywał status quo. Fundamentalistyczne organizacje wniknęły głęboko w struktury władzy Zjednoczonej Prawicy i nie zaprzestały walki o całkowity zakaz aborcji. W październiku 2020 roku Trybunał Konstytucyjny swoim wyrokiem wprowadził zakaz aborcji z powodu uszkodzenia płodu, co wiele kobiet skazuje na cierpienie i heroizm. Reakcja struktur Ogólnopolskiego Strajku Kobiet była natychmiastowa i spowodowała powszechny bunt, do którego przyłączyli się także inni przeciwnicy aktualnej władzy.
Strajk Kobiet jest w istocie walką o zasadniczą zmianę w traktowaniu kobiet w społeczeństwie. Chodzi o przejście z patriarchalnego przekonania o jej obowiązku rodzenia dzieci i zajmowania się domem do traktowania jej jako osoby wyzwolonej, mającej pełną swobodę w kierowaniu swoim życiem. Po uzyskaniu przed stu laty praw wyborczych, po wyzwoleniu się z roli podporządkowanej mężowi gospodyni domowej i akceptacji jej prawa do robienia kariery zawodowej, przyszedł wreszcie czas na prawo decydowania o własnym ciele.
Czyszczenie „peerelowskich złogów”
Cezura roku 1989, związana ze zmianą ustrojową, zachęcała do dezawuowania wszystkiego, co było przeżytkiem PRL-u. Niekiedy krytyka poprzedniego ustroju przybierała wymiar karykaturalny, co u ludzi młodych, nie znających realiów tamtego okresu, mogło rodzić przekonanie, że żyło się wówczas w kraju nie tylko zniewolonym i ubogim, ale też cywilizacyjnie bardzo zacofanym. Nie potwierdzały tego co prawda umiejętności ludzi, którzy wykształcenie i doświadczenie zawodowe zdobywali w tamtym czasie, ale w społeczeństwie stopniowo narastał brak zaufania do kompetencji ludzi z peerelowską przeszłością. Tym bardziej, że prawica nie ustawała w dążeniach lustracyjnych, demaskowaniu agentów i współpracowników służb PRL. Szykanowanie ludzi podejrzeniami o taką współpracę i wysuwanie niesłusznych często oskarżeń, stało się orężem w walce politycznej. Politycy PiS-u wszystkich, którzy zajmowali ważne stanowiska w instytucjach państwowych PRL, zwykli dla uproszczenia uważać za popleczników komunistycznej władzy. Posłużono się tym narzędziem w celu uzasadnienia potrzeby wymiany sędziów w wymiarze sprawiedliwości. Wyjątek zrobiono tylko dla tych, którzy się dobrze przysłużyli PiS-owi, jak sędzia Kryże czy prokurator Piotrowicz. Od ludzi władzy często można było usłyszeć narzekania na „peerelowskie złogi” w mediach, nauce czy kulturze.
W grudniu 2016 roku Sejm przyjął haniebną ustawę dezubekizacyjną, w której zastosowano odpowiedzialność zbiorową, która jest niedopuszczalna w cywilizowanym państwie. Zastosowano ją wobec tysięcy dawnych pracowników służb mundurowych podległych Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Pozbawiając ich dotychczasowych uprawnień emerytalnych i pozostawiając im tylko najniższą emeryturę, złamano również drugą istotną zasadę, że prawo nie może działać wstecz. Sankcje te dotyczyły wszystkich pracowników dawnego MSW, bez względu na staż pracy, zajmowane stanowisko i brak zarzutów łamania prawa. Jest to rażący przykład dyskryminacji i naruszenia praw człowieka w imię dokonania zemsty na poprzednim ustroju.
Powód do dyskryminacji za życie człowieka w niewłaściwym ustroju już niedługo przestanie być aktualny, bo zabraknie ludzi, których dorosłe życie sięga czasów PRL-u. Nie wolno jednak zapomnieć ohydnych metod niszczenia ludzi za pomocą gry teczkami w IPN, insynuacji i fałszywych oskarżeń. Nie wolno również zapomnieć podłości władzy, która stosując odpowiedzialność zbiorową, karze ludzi niewinnych, a w niektórych wypadkach nawet zasłużonych w służbie dla III RP, pod hasłem, a jakże, przywracania sprawiedliwości. Takie działania mogą się bowiem powtórzyć w każdym czasie, a ci, którzy po takie metody sięgną, z pewnością też odwoływać się będą do potrzeby sprawiedliwości.
Obywatelska powinność
Reagowanie ludzi na krzywdy, które ich bezpośrednio nie dotyczą, jest cechą społeczeństwa obywatelskiego. Solidarność i troska o dobrostan wszystkich obywateli jest najlepszą miarą patriotyzmu. W Polsce, głównie ze względu na autorytarne rządy, nigdy nie było odpowiednich warunków do ukształtowania się społeczeństwa obywatelskiego. Wyłomem był karnawał „Solidarności” w latach 1980 – 1981, szybko stłumiony w stanie wojennym. Po 1989 roku wreszcie powstały warunki do tworzenia rozmaitych organizacji pozarządowych, aktywizujących ludzi do różnych działań prospołecznych, co zaowocowało wspomnianymi wcześniej zmianami postaw w stosunku do grup represjonowanych. Niestety, postęp w kierunku myślenia obywatelskiego jest wciąż niewielki, głównie za sprawą mocno utrwalonych stereotypów wychowawczych i edukacyjnych. Wciąż dominuje bowiem przekonanie – wyniesione z okresu zaborów – że patriotyzm wyrażać się powinien w uwielbieniu symboli i wyrażaniu czci bohaterom wojennym. Ciągła adoracja bitwy pod Grunwaldem i pamięć o krwi przez przodków naszych przelanej, miała być probierzem patriotyzmu. Problemy społeczne, wewnętrzne konflikty, wykluczenia i dyskryminacje, to tematy nie znajdujące uznania w pedagogice społecznej. W związku z tym – w przeciwieństwie do krajów zachodnich – w Polsce utrwaliło się coś, co w swoim czasie prof. Stefan Nowak określił mianem „próżni socjologicznej”. Polega ona na tym, że Polacy identyfikują się ze swoją rodziną i wąskim kręgiem przyjaciół i znajomych, a ponadto z wpojonymi im abstrakcyjnymi chimerami typu: Bóg, honor, ojczyzna. Między zamknięciem się w kręgu swoich prywatnych spraw, a deklarowaniem miłości do ojczyzny, nie ma już nic godnego do zaangażowania się.
Otóż każda władza autorytarna uparcie dąży do takiej próżni socjologicznej, czyli braku społeczeństwa obywatelskiego. Aktywność społeczna obywateli, wykraczająca poza ich osobiste interesy, nie jest mile widziana, wystarczy prymitywny patriotyzm i zajmowanie się swoimi sprawami. W takich warunkach autorytaryzm może bowiem rozkwitać bez przeszkód.
Autor zdjęcia: Toa Heftiba
