Dziś to nie PiS potrzebuje Kościoła, ale Kościół potrzebuje PiS-u. A dokładniej: zwycięstwa Andrzeja Dudy w niedzielnych wyborach. By wszystko mogło zostać, jak było. Choćby jeszcze przez chwilę.
Te wybory są kluczowe nie tylko do przyszłości demokracji w Polsce, ale także dla roli Kościoła w demokratycznym państwie prawa. Do dziś było jasne, że w każdych wyborach Kościół rozdawał poniekąd polityczne karty. Prawica szukała w Kościele – przede wszystkim u proboszczów – poparcia, gdyż blatowała narodowy katolicyzm ze swoim nacjonalizmem. Ale także widziała, że – by wygrać wybory – trzeba zaangażować katolickie parafie w kampanie wyborcze. Strona liberalna nie blatowała się z proboszczami, ale żywiła głębokie przekonanie, że z Kościołem nie można zadzierać i że najlepiej zachowywać kontrolowany dystans. To sprawiało, że Kościół pełnił rolę języczka u wagi, co przez ostatnie 30 lat pozwalało mu rządzić w sferze wartości i ducha. Czy w ostatnim czasie coś się zmieniło i te wybory pokazują nam nowe miejsce Kościoła w społecznej rzeczywistości?
Kościół jest dziś w słaby jak nigdy przedtem. I to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że zawiązał jawny sojusz tronu i ołtarza. Ten sojusz Kościoła z PiS odstrasza ludzi od wiary. Kościół jawnie dobrą nowinę zawinił na „dobrą zmianę”. I stało się dokładnie to, przed czym przestrzegał Jarosław Kaczyński na początku lat 90. widząc, jak ZCHN łasi się do Kościoła. Wtedy prezes Kaczyński mówił: „Najkrótsza droga dechrystianizacji Kościoła wiedzie przez ZCHN”. To jednak, co się nie udało ZCHN, udało się PiS-owi. Bo dziś trzeba jasno powiedzieć, że Kościołowi nie zagraża ateizacja, ale PiSyzacja. Co znaczy: „Najkrótsza droga do dechrystianizacji Kościoła wiedzie przez PiS”. I ta sekularyzacja, będąca konsekwencją całkowitego upolitycznienia wiary przez PiS i biskupów, systematycznie się pogłębia. A to czyni Kościół słabym i zdanym na łaskę PiS-u.
Dodatkowo, i to po drugie, Kościół jest wewnętrznie pogrążony w kryzysie. Ten kryzys wiąże się oczywiście z konsekwencjami wywołanymi przez film braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”. Choć może lepiej powiedzieć, że jest to jeden z ostatnich elementów składających się na wieloletnią politykę tuszowania pedofilii w Kościele. Zgoda, że Kościół w pewnym sensie przyzwyczaił nas, że każdy rodzaj oskarżania o ukrywanie nadużyć seksualnych udawało się mu przeczekać, zbagatelizować, zamieść pod dywan, ale dziś sytuacja jest wyjątkowa. Raz, arcybiskup Wojciech Polak, prymas Polski, zaraz po premierze filmu, w którym negatywnym bohaterem jest ordynariusz kaliski bp Edward Janiak, zgłosił jego przypadek do Stolicy Apostolskiej z prośbą o wszczęcie wobec hierarchy postępowania, które może skończyć się nawet usunięciem z urzędu (https://oko.press/po-filmie-sekielskich-abp-polak-zawiadamia-watykan/). Dwa, bp Janiak uznał jednak, że nie ma żadnej sprawy i kilka dni po premierze chciał – jakby nigdy nic się nie stało – udzielać święceń kapłańskich. Rekcja opinii publicznej, oburzenie, sprawiła, że bp Janiak zaniechał tego pomysłu. Najpewniej od tego zamiaru musieli go odwieść inni biskupi. I ostatnia rzecz, pokazująca determinację biskupa Janiaka, by zbudować krąg własnych obrońców. Biskup pomocniczy z Kalisza zwołał spotkanie, na którym przedłożył kapłanom do podpisu list w obronie bp. Edwarda Janiaka. Księża stanowczo odmówili podpisania (https://deon.pl/kosciol/ksieza-z-diecezji-kaliskiej-odmowili-podpisania-listu-w-obronie-bp-janiaka-rada-kaplanska-pokazala-mu-czerwona-kartke,885802?fbclid=IwAR3sccGx05lZWq2GAt-3IO7Un96FaPsdwuv4pYY08FKO7LheMS5mSiG_Gp8). Co więcej: bp Janiak ostatecznie się skompromitował, gdy upojony alkoholem musiał zostać odwieziony do szpitala. Watykan walną pięścią w stół, odwołując hierarchę. To jednak pokazuje, że Kościół jest w głębokim kryzysie i zostaną przy nim tylko ci, którzy dają hierarchom rozgrzeszenie za wszelkie grzechy i przerwany. A do tej grupy zaliczają się też politycy partii władzy.
Po drugie, rząd PiS, jak wiemy, nie tylko odmraża gospodarkę, ale także możliwość kultu religijnego. A więc katolicy będą mogli wrócić do świątyń, by niedzielną mszę celebrować już w swoich parafialnych kościołach. Pytanie, czy wrócą? Część katolików już przeniosła praktykowanie swojego życia religijnego do świata wirtualnego. Zamiast słuchać swojego proboszcza, który wkurza albo upolitycznia kazania, można włączyć sobie w internecie mszę u jezuitów lub dominikanów, gdzie mówi się do wiernych w sposób mądry i sensowny.
Ludzie mogą nabrać przekonania, że taka forma religijności jest komfortowa: sami dostosowują swoje życie religijne do czasu, którym dysponują, do pragnień, które w nich się rodzą. Kościół naprawdę stoi przed nie lada wyzwaniem, by ponownie zapalić kościelne ławy. A brak wiernych w kościołach to nie tylko schłodzenie rodzimej religijności, ale także – co podkreśla wielu proboszczów – mniej pieniędzy z tacy. I ten kryzys nie zniechęcił proboszczów, by w swoich świątyniach uniknąć agitacji na rzecz PiS. Ostatni przykład to sytuacja w parafii w Czermnie w diecezji radomskiej. Tamtejszy proboszcz, ksiądz Jerzy Rozmysłowski, w ramach ogłoszeń parafialnych postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami z wiernymi, mówiąc im wprost: albo głosujesz na Dudę, albo grzeszysz i stawiasz się poza Kościołem (https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/czermno-ksiadz-przestrzegal-przed-glosowaniem-na-rafala-trzaskowskiego/2wqcx57,79cfc278).
Wszystkie te znaki prowadzą do następującej konkluzji. Ludzie, wierni, zwracają Kościołowi bilet. Z Kościołem i biskupami, którzy kryją pedofilów, którzy blatują się władzą nie chcą mieć nic wspólnego. Ale im słabszy Kościół im bardziej pogrążony w kryzysie, to jedyną szansę na utrzymanie swojego status quo, widzi w całkowitym oddaniu się w ręce dobrej zmiany. A zatem: dziś to nie PiS potrzebuje Kościoła, ale Kościół potrzebuje PiS. A dokładniej: zwycięstwa Andrzeja Dudy w niedzielnych wyborach. By wszystko mogło zostać, jak było. Choćby jeszcze przez chwilę.
