Ten, kto ma władzę nad duchem, ma też władzę nad rzeczywistością. Najpierw hegemonia symboliczna, później hegemonia polityczna.
Rewolucja Jarosława Kaczyńskiego, w ramach której przeorał polskie społeczeństwo i państwo, nie zaczęła się wraz przejęciem władzy w roku 2015. Ta rewolucja zaczęła się dużo wcześniej – zaczęła się od meblowania polskiej duszy. Bo każda zmiana poprzedzona jest zmianą, jaka dokonuje się w sferze ducha. Ten, kto ma władzę nad duchem, ma też władzę nad rzeczywistością – społeczną i polityczną. W skrócie: najpierw hegemonia symboliczna, potem hegemonia polityczna. Władza PiS-u miała swoje źródła w tej operacji, jaka została skutecznie przeprowadzona na polskiej duszy. A rozegrała się ona przede wszystkim między dwoma kluczowymi dla Polaków pojęciami: dumą i wstydem.
Ta swoista gra, która toczyła się między dumą i wstydem w polskiej duszy, polegała na wystawieniu na świecznik tego, co w nas najlepsze, i w oczach innych – szczególnie zachodnich obserwatorów – budziło podziw wobec Polaków i Polski: tolerancji, otwartości, kreatywności, pracowitości. Zarazem chowaliśmy pod korcem te cechy, czy też starliśmy się nad nimi pracować, które odsuwały nas od Zachodu, a Zachód od nas: ksenofobię, antysemityzm, pieniactwo, resentyment. Kłopot w tym, że wszystkie te cechy, które były przedmiotem wstydu, nie zostały przez nas przepracowane i odrzucone jako złe. Jako wady, które uniemożliwiają nam rozwój i budowę solidnego państwa oraz przyzwoitego społeczeństwa. Te wady zostały zepchnięte do podświadomości. Wstyd w tym przypadku okazał się bólem. A bolało dlatego, że duża część – szczególnie polskiej prawicy – musiała skrywać te cechy, których chować wcale nie chciała. Ból był tym bardziej nie do zniesienia, im bardziej prawica chciała pokazać swoje naturalne i prawdziwe oblicze.
Kto i w jaki sposób „sprowokował” religijną i nacjonalistyczną prawicę do odsłonięcia jej prawdziwego oblicza? Lista „winnych” jest długa. Zacznijmy od uchodźców zlepionych z najgorszych fantazmatów prawicowej wyobraźni, gdzie uchodźca jest zawsze terrorystą, gwałcicielem, dzikusem zagrażającym naszej tożsamości. Jest to zła Unia Europejska, która domagając się przestrzegania rządów prawa od PiS, ingeruje w naszą swojską tradycję i czyha na naszą suwerenność. A obcym od naszej tradycji – także tej, która ściągała na nas nieszczęścia – wara. Są to Stany Zjednoczone, które przekonują, że jako państwo musimy respektować wolność słowa i niezależność mediów. Na tej liście są oczywiście Niemcy, które krok po kroku kolonizują Polskę, byśmy stali się następnym landem Berlina. Jest to Ukraina, która nie jest dość mocno wdzięczna rządowi PiS za pomoc w początkowej fazie wojny Kijowa z Moskwą. Lista wrogów, których sobie sami stworzyliśmy, jest długa. I niemal każdego dnia pojawia się na niej ktoś nowy.
Jaki mechanizm sprawia, że rząd zjednoczonej prawicy dokonał tak spektakularnej samoizolacji? Dlaczego duma, która jest naturalnym elementem każdej wspólnoty sprawia, że stajemy się podzieleni, słabi i bezradni? Otóż za tymi wszystkimi porażkami, jeśli przyjąć obiektywne kryteria polityczne, stoi resentyment. Jego logika sprawia, że człowiek, który się mu podda, dokonuje gwałtu w świecie wartości, i – mówiąc za Fryderykiem Nietzschem – przewartościowuje wartości. Z własnej nieudolności czyni cnotę.
Istota resentymentu skrywa się w przypowieści o lisie, który miał apetyt na słodkie winogrona. Tyle że winogrona wisiały zbyt wysoko. Lis tak wysoko nie sięga. Aby się jakoś pocieszyć, wmówił sobie, że winogrona są kwaśne. Tych, którzy mówili inaczej, uznał za kłamców. Resentyment polega na odwróceniu – „przewrocie” – porządku wartości. Jak notował wnikliwy badacz świata aksjologicznego, ks. Józef Tischner, wartości wyższe zostają uznane za wartości niższe, a niższe za wyższe. Skąd się to bierze – pytał krakowski filozof. Ano mechanizm ten swe źródło ma w słabości. Lis nie uznaje faktu, że jest mały. Przecież każdy wie, że lisy są duże. Zamiast pogodzić się z rzeczywistością, mści się na świecie wartości i przewraca go do góry nogami. Tyle że mszcząc się na porządku wartości w gruncie rzeczy mści się na ludziach, którzy ten porządek reprezentują.
Co to znaczy w praktyce? Ano premier Mateusz Morawiecki, który nie może znaleźć porozumienia z Komisją Europejską oświadcza, że fundusze i środki z Krajowego Planu Odbudowy, które się Polsce należą, nie są nam potrzebne i damy sobie radę bez nich, choć wiemy, że pieniądze są potrzebne polskiej gospodarce. Rząd PiS, który łamie zasady państwa prawa i nie respektuje wyroków TSUE, ustami swoich polityków głosi, że może trzeba na serio myśleć o wyjściu z Unii Europejskiej. Prezydent Andrzej Duda, który miał szansę zostać adwokatem Ukrainy w Europie i Ameryce, zaprzepaścił tę szansę, bo wybrał antyukraińską narrację w kampanii wyborczej PiS, aby wspierać swoją partię.
Przyglądając się temu, jak prawica przeorała polską duszę, budząc z uśpienia upiory samoizolacji, nacjonalizmu czy pogardy wobec rządów prawa, zakrawa na cud, że opozycji demokratycznej udało się wygrać ostatnie wybory. Ale nasza rzeczywistość pełna jest cudów. Dlatego na koniec chce się odwołać do tekstu Józefa Tischnera, który, jak wiemy, zawsze potrafił polskie sprawy przedstawić adekwatnymi słowami: „Polska jest krainą pełną dziwów. Nie ma na tym świecie takiego grzechu i takiej wady, która nie byłaby również grzechem i wadą Polski; głupota świata ma i u nas swoje gniazda. Polska jest grzesznicą Europy. Ale taka jest tylko powierzchowność Polski. Czujemy bowiem dobrze, że Polska ma również swoją głębię. Z głębi dobywają się niekiedy głosy i czyny zdumiewające: głos Jana Pawła II, ruch Solidarności, męczeństwo ks. Jerzego. W ten sposób daje o sobie znać inna Polska – nie ta przemijająca, lecz wieczna. Bo wieczna Polska istnieje. Co jest rdzeniem wiecznej Polski? Nie wiem, ale chyba wiara – jakaś niezwykła wiara, że to, co wydaje się niemożliwe, jest możliwe, że wbrew nadziei, trzeba uwierzyć nadziei, że w świecie nienawiści miłość ma wartość ogromną. Wiara ta zmienia bieg historii. A może i góry przenosi. Trzeba wciąż mieć na oku te wieczną Polskę z jej wiarą, by nie zwątpić, widząc Polskę z powierzchni”.
Zaryzykuję stwierdzenie, że ta inna, „wieczna Polska” objawiła się znów 15 października. Był to moment, w którym raz kolejny, to, co w nas najlepsze, najszlachetniejsze – wolność, solidarność i odpowiedzialność – przemówiły. I zwyciężyły. Jest teraz wielkim wyzwaniem tą odzyskaną możliwość samostanowienia przekształcić w pracę, która pozwoli nam zbudować sprawnie działające państwo i przyzwoite społeczeństwo. A zatem: do roboty!