Wpływ Kościoła katolickiego zaważył bardzo mocno na kulturze znacznej części społeczeństwa polskiego. Dotyczy to zwłaszcza ludzi mniej wykształconych i pochodzących z małych miejscowości. To oni ukształtowani zostali w głównej mierze przez księży katechetów i swoich proboszczy, pełniących rolę miejscowych autorytetów. Tradycyjna hierarchia wartości, na której czele przez wieki znajdował się Kościół ze swoimi wskazaniami, mogła się więc utrwalić i skutecznie bronić przed innymi wpływami kulturowymi. W przeciwieństwie do krajów zachodnioeuropejskich, w Polsce wpływ idei Oświecenia był znacznie słabszy, najpierw za sprawą zacofanego i ociężałego sarmatyzmu, a później z powodu długotrwałych zaborów i czasów komunizmu, gdzie autorytet Kościoła wzmacniała jego postawa oporu wobec władzy. Ten wyznaniowy wpływ kulturowy, choć niewątpliwie słabnie, wciąż jest zasadniczą barierą rozwoju społecznego w Polsce, opartego na zasadach humanizmu i liberalizmu.
Paradoksem jest to, że te obie zasady, tak zaciekle zwalczane przez współczesny polski Kościół katolicki, znajdowały się u podstaw wczesnego chrześcijaństwa, reprezentowanego przez nauczanie i sposób życia Jezusa Chrystusa. Hasła miłości bliźniego, opieki nad słabszymi, skromności i wyrozumiałości zjednywały ludzi i sprzyjały upowszechnieniu się tej religii, mino rozmaitych restrykcji i prześladowań. Hasła te są atrakcyjne i dzisiaj, bo potrzeba życia w pokoju i wspólnocie pomagających sobie ludzi jest ponadczasowa. Ta doczesna potrzeba jest niewątpliwie silniej odczuwana niż wizja zbawienia. Mimo prześladowań i ataków, chrześcijaństwo miało więc coraz więcej wyznawców w pierwszych wiekach naszej ery. Na kpiny i zarzuty, że religia ta nie ma swoich świątyń, ani podobizn bogów, ani szat i naczyń liturgicznych, Orygenes – filozof i teolog chrześcijański z III wieku n.e. – odpowiada: „Naszymi świątyniami są nasze serca, podobiznami Boga – wiara, a szatami i naczyniami liturgicznymi – nasze uczynki”.
Wszystko uległo zmianie w IV wieku n.e. Najpierw cesarz Konstantyn Wielki zrównuje chrześcijaństwo z innymi kultami, a następnie, w tym samym wieku, cesarz Teodozjusz Wielki ustanawia chrześcijaństwo religią panującą w cesarstwie rzymskim. Od tego czasu Kościół chrześcijański, mimo podziału na rozmaite odłamy, nieustannie zwiększa swoje wpływy. Powstają coraz większe i wspanialsze świątynie, coraz bogatsze rezydencje papieży, biskupów i innych dostojników kościelnych, a ornamentyka szat i naczyń liturgicznych nie ma sobie równej w innych religiach. Kościół staje się instytucją władzy, co – mimo konsekwentnego powoływania się na Ewangelię – zmienia zasadniczo jego stosunek do otoczenia. Dobroć i miłość bliźniego obowiązują już tylko w stosunku do własnych członków. Inni są przedmiotem, często brutalnego, nawracania. Z Kościoła pokoju i miłosierdzia staje się Kościołem wojny o wpływy i dominację. W Średniowieczu od XI do XIII wieku organizowane są przez papieży Kościoła katolickiego wyprawy krzyżowe przeciwko muzułmanom, poganom, a także chrześcijańskim heretykom. Udział w tych krucjatach i zabijanie niewiernych otwierać miało drogę do zbawienia. Kościół, nierozerwalnie związany z władzą świecką, staje się instytucją totalitarną, uzurpując sobie prawo do kontroli sumień i poglądów. Wyrazem tego jest powołanie w XIII wieku Świętej Inkwizycji, będącej instytucją śledczo-sądowniczą Kościoła katolickiego, która zajmuje się wyszukiwaniem, nawracaniem i karaniem wszelkich heretyków. Jak podają źródła historyczne, przez kilka wieków działalności tej instytucji kilkaset tysięcy osób zostało skazanych w tym kilkanaście tysięcy na śmierć.
Współczesny Kościół katolicki jest oczywiście daleki od tych radykalnych środków dominacji. W krajach Europy Zachodniej wynika to z kategorycznego rozdziału Kościoła od państwa w sferze realnej, choć w niektórych krajach niekoniecznie w sferze symbolicznej. Jest to skutkiem procesów sekularyzacji i umiejętności przystosowania się Kościoła w tych krajach do nowej sytuacji. W Polsce, w związku z pontyfikatem Jana Pawła II i uzależnieniem od Kościoła wielu środowisk opozycyjnych w czasach PRL-u, po roku 1989 powstało państwo półwyznaniowe, pod zawodnym hasłem przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa. Ta przyjaźń oznaczała szczególne i wyjątkowe przywileje dla Kościoła katolickiego, gwarantowane zawarciem konkordatu. Krucjat przeciwko innowiercom i ateistom nikt nie organizuje, ale dąży się, zwłaszcza w ostatnim czasie, do intensywnej ewangelizacji wspieranej przez państwo. Premier Morawiecki zdradził kiedyś nawet ambicję ewangelizowania całej Europy. Świętą Inkwizycję zlikwidowano w XIX wieku, ale w Polsce heretykom i niewiernym wciąż grozi sankcja prawna za obrażanie uczuć religijnych, czym mogą być jakiekolwiek słowa lub zachowania, które wierzącym nie przypadną do gustu.
O ile kiedyś fundamentalistyczne i represyjne oblicze instytucjonalnego Kościoła katolickiego wynikało z pobudek imperialistycznych, o tyle obecnie wynika ono z lęku przed utratą wpływów i związanych z nimi korzyści. Ten lęk jest uzasadniony postępującą laicyzacją społeczeństwa, do której polski Kościół nie potrafi i nie chce się przystosować. Czy to oznacza, że nauczanie Chrystusa zostało już dawno zapomniane w Kościele? Oczywiście, że nie. Są i zawsze byli księża pamiętający o tych podstawowych wartościach i postępujący zgodnie z nimi. Nie wiem czy jest ich w Polsce dużo, czy mało, ale wiem, że nie oni decydują o obliczu polskiego Kościoła. Ten Kościół nie kieruje się miłością bliźniego i z całą pewnością nie jest ani skromny, ani wyrozumiały. Ten Kościół kieruje się swoim instytucjonalnym interesem, którym jest stan posiadania i wpływ na świecką władzę.
Wynikająca z tych celów agresja i nieustępliwość wykluczają koncyliacyjność i miłosierdzie. Fundamentalistyczne powoływanie się na Ewangelię świadczy o braku chęci i umiejętności interpretowania i dostosowania jej wskazań do współczesnych warunków. W Kościele instytucjonalnym nie ma miejsca na dialog, w którym nikt nie ma monopolu na prawdę. W tym Kościele są tylko nieomylni pasterze i błądzące owieczki; jest tylko jedno dobro, a wszystko, co choć trochę od niego odbiega jest złem, z którym należy walczyć. Ta bezkompromisowa dyktatura „dobra” stała się źródłem zła, jakim jest upowszechnienie w Polsce obskuranckiej kultury społecznej. Jej istotą jest z jednej strony bezkrytyczny stosunek do Kościoła i religii, a z drugiej – nienawiść do wszystkich, którzy do tego Kościoła nie należą lub nie zgadzają się z jego polityką.
Brak krytycyzmu w stosunku do Kościoła i religii jest skutkiem wieloletniej i uporczywej pracy formacyjnej, której celem zawsze było wykorzenienie jakichkolwiek wątpliwości co słuszności prawd wiary. Nie silono się przy tym na racjonalne argumenty, do których poszukiwania nakłaniał kiedyś św. Tomasz z Akwinu. Wybierano środki znacznie prostsze, a zarazem bardziej działające na emocje i wyobraźnię większości ludzi. Epatowano zatem przepychem świątyń, widowiskowością obrzędów, specyficznym językiem i modulacją głosu kapłanów. Wszystko to miało świadczyć o boskiej potędze, którą Kościół reprezentuje. Potędze, która nie może się mylić i której trzeba bezwzględnie zaufać. Opowiadano o licznych cudach, świadczących o boskiej mocy, o cudownych uzdrowieniach i cudownym spełnianiu rozmaitych marzeń, czego doznają ludzie silnej wiary. Z kolei klęski i choroby miały być boskim ostrzeżeniem i karą za grzechy, z których do najcięższych należał grzech zwątpienia w nauki Kościoła.
Na taką właśnie religijność, bezkrytyczną i powierzchowną, karmiącą się mitami i legendami, postawił kardynał Stefan Wyszyński po II wojnie światowej. Zdawał sobie bowiem sprawę, że chcąc dotrzeć i utrwalić wpływ Kościoła katolickiego w szerokich kręgach społecznych, trzeba zaniechać intelektualnych refleksji i skupić się na kształtowaniu nawyków. Takie nawyki przyswaja się w toku licznych obrzędów, adoracji świętych, pielgrzymek i zbiorowych modlitw. To, że takie zdarzenia odbiegają nieraz od przyjętych wzorców i przybierają nowe formy, co nadaje im nieco pogański charakter, nie miało większego znaczenia. Głównym celem było bowiem poszerzanie i utrwalanie wpływu Kościoła katolickiego w polskim społeczeństwie.
Ten czysto emocjonalny i zrutynizowany charakter religijności przyczynił się do rozwoju postaw irracjonalnych. W wielu środowiskach przekaz naukowy nie jest brany pod uwagę, natomiast ludzie fascynują się magią, wróżbiarstwem i rozmaitymi teoriami spiskowymi. Dlatego tak łatwo udało się upowszechnić mit o smoleńskim zamachu, chociaż komisja ekspertów przedstawiła twarde, naukowe dowody na temat przyczyny katastrofy. Z tego samego powodu tak łatwo trafiają ludziom do przekonania pogłoski o szkodliwości szczepień ochronnych czy o celowym wywołaniu pandemii przez takie czy inne ciemne moce. Wielu ludzi usilnie poszukuje śladów Boga na Ziemi, dlatego tak często udaje im się dostrzec obraz Matki Boskiej lub ukrzyżowanego Jezusa na szybie okiennej lub na pniu drzewa. Nigdzie indziej nie cieszą się takim zainteresowaniem rozmaici cudotwórcy i uzdrawiacze, jak w Polsce, gdzie często korzystają z pomieszczeń kościelnych. Nigdzie na świecie nie ma tylu egzorcystów, jak w Polsce, gdzie jest mnóstwo chętnych do pozbycia się diabła ze swojego ciała. Im większy jest wpływ Kościoła, tym bardziej ludzie stają się podatni na magię i deprecjonowanie rozumu.
Kościół katolicki broniąc się przed sekularyzacją, ustawicznie straszy rozmaitymi zagrożeniami, które się z nią wiążą. Wciąż znajduje nowych wrogów chrześcijańskiego świata, przed którymi trzeba się bronić. Tę oblężoną chrześcijańską twierdzę atakują bowiem takie potwory, jak gender, LGBT, eutanazja, ateizm, liberalizm itp. Taki przekaz, okraszany nierzadko epitetami w rodzaju „tęczowej zarazy”, budzi u wierzących lęk i chęć obrony, co przeradza się w nienawiść do zwolenników sekularyzacji. Seansami nienawiści, a nie wyrazem wiary, są przecież pikiety protestujących przed teatrami i kinami, w których grane są obrazoburcze spektakle i filmy, czy przed szpitalami, w których dokonuje się aborcji. Seansem nienawiści, a nie obroną wartości chrześcijańskich, jest oplatanie granic Polski różańcową krucjatą, czy lżenie i bicie uczestników parady równości. Seansami nienawiści są modlitewne konwentykle urządzane przez ojca Rydzyka lub ojców Paulinów w Częstochowie. Zbiorowe modlitwy i czuwania w intencji ojczyzny jakże często są nacjonalistyczną erupcją nienawiści do Niemców, Żydów, Rosjan, muzułmanów i do całej Unii Europejskiej. Im większy jest wpływ Kościoła, tym bardziej popularne stają się postawy ksenofobiczne.
Irracjonalizm i ksenofobia to cechy kultury społecznej, której rozprzestrzenianie się zagraża narodowym interesom, czyniąc z Polski nie liczący się w świecie zaścianek. Kościół władzy w Polsce, chociaż już nie spala czarownic i heretyków na stosie, to jednak nadal szkodzi, wprowadzając do kultury społecznej toksyczne elementy. A przecież Kościół katolicki, jako organizacja pozarządowa o wielkim zasięgu społecznym, ma ogromne możliwości czynienia dobra, co wykorzystuje jedynie w niewielkim stopniu, zajmując się działalnością charytatywną. Gdyby Kościół, zamiast walczyć o władzę i wpływy, siać lęk i nienawiść, skoncentrował się na budzeniu poczucia wspólnoty i wzajemnego wsparcia ludzi w różnych środowiskach lokalnych, byłby niewątpliwie bliższy swoich chrześcijańskich korzeni. Aby tak było, obecny Kościół władzy, wyniosły i arogancki, dbający o swój ziemski majątek i skrywający przestępstwa swoich zwyrodniałych funkcjonariuszy, musiałby przeistoczyć się w Kościół służby ludziom, skromny i bezinteresowny, otwarty na ludzką krzywdę i cierpienie, a nie na społeczną dominację. Tak kiedyś Kościół rozumieli pierwsi chrześcijanie, dla których służba Bogu polegała na służbie ludziom. Warto tu przypomnieć powiedzenie księdza Zieji, współzałożyciela KOR-u, że chrześcijanina poznaje się po czynach, a nie po sakramencie chrztu i deklaracji przynależności.
Naiwnością byłoby sądzić, że Kościół katolicki w Polsce byłby zdolny do dokonania takiej zmiany. Dlatego należy dążyć do tego, aby przyszłe rządy wyzwoliły się wreszcie z wasalnego stosunku do Kościoła i niezrozumiałego lęku przed jego krytyką i niezadowoleniem. Najwyższy czas, żeby relacje między świecką władzą a Kościołem katolickim nie różniły się w niczym od relacji z innymi organizacjami pozarządowymi. Kościół nie może mieć bezpośredniego wpływu na stanowienie prawa i decyzje świeckich władz. Może on mieć, jak inne organizacje społeczne, jedynie wpływ pośredni, przez przekonywanie ludzi do swoich norm i wartości, a nie przez domaganie się prawnych zabezpieczeń ich przestrzegania. Dlatego niezbędne jest zawężenie autonomii Kościoła katolickiego wyłącznie do sfery religijnej. Oznacza to likwidację Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Episkopatu. Władza świecka nie musi uzgadniać swoich decyzji z Kościołem, tak jak nie musi ich uzgadniać ze Stowarzyszeniem Ateistów czy innymi związkami wyznaniowymi. Kościół katolicki musi mieć taką samą pozycję prawną, jak inne związki wyznaniowe. W związku z tym konieczne jest wypowiedzenie konkordatu z Watykanem.
Dopiero po wprowadzeniu tych zmian można będzie liczyć na to, że Kościół katolicki zacznie pełnić w społeczeństwie polskim taką samą rolę, jak w państwach zachodnich. Im szybciej to się stanie, tym będzie lepiej dla Polski.
