W czasie ostatnich dwóch lat mieliśmy do czynienia z coraz bardziej wstrząsającymi przykładami terroryzmu państwowego, polegającymi na przekraczaniu uprawnień służb mundurowych. Zasadne wydaje się pytanie, komu te służby służą: państwu czy społeczeństwu, ludziom władzy czy prawu?
Zaczęło się od brutalnego tłumienia protestów ulicznych w ramach Strajku Kobiet, gdzie posunięto się nawet do użycia pałek teleskopowych, aby rozproszyć zgromadzone kobiety, które nie dokonywały żadnych zniszczeń, a jedynie demonstrowały swój sprzeciw wobec klerykalizacji kraju. Potem miały miejsce barbarzyńskie akcje push-backu ze strony wojska, policji i Straży Granicznej na granicy z Białorusią. Żadną wyższą racją nie da się usprawiedliwić bezdusznego wyrzucania z powrotem za granicę kobiet, dzieci i chorych lub krańcowo wyczerpanych mężczyzn, gdzie w zimnym lesie i na bagnach czekała ich śmierć. No i wreszcie , za sprawą już innego państwa, doczekaliśmy się ukraińskiej hekatomby, gdzie rosyjski najeźdźca burzy obiekty cywilne: osiedla mieszkaniowe, szpitale i szkoły; nie godzi się na korytarze humanitarne z oblężonych miast i używa zabronionej prawem międzynarodowym broni w postaci bomb kasetonowych i próżniowych, siejących ogromne spustoszenie wśród ludności cywilnej na dużym obszarze. Rosja – oficjalne państwo i członek ONZ – otwarcie w XXI wieku dopuszcza się ludobójstwa.
Dlaczego te trzy przykłady, z których ten ostatni tak dalece odbiega swoją potwornością i zasięgiem od dwóch poprzednich, umieszczam obok siebie? Otóż robię to dlatego, że nie rozmiar tragedii ma w wypadku tego artykułu znaczenie, ale zachowanie wykonawców rozkazów, które do tych tragedii prowadzą. Zestrzelony przez siły ukraińskie pilot rosyjskiego bombowca tłumaczy, że o tym, iż wyznaczony cel, który otrzymał, jest osiedlem mieszkaniowym, dowiedział się dopiero wtedy, gdy był już nad nim. „Ale co mogłem zrobić, przecież rozkaz to rozkaz, więc bomby zrzuciłem. A teraz proszę o przebaczenie”. W Procesie Norymberskim tłumaczenie się koniecznością wykonania otrzymanego rozkazu nie było brane pod uwagę, ale dotyczyło to tylko najwyższych rangą dowódców i dygnitarzy III Rzeszy. Wykonawców rozkazów na niższych szczeblach nikt już nie rozliczał, chociaż to oni bezpośrednio naciskali na spust zabijając ludność cywilną.
Zasadnicze pytanie zatem brzmi: czy można się pozbyć odpowiedzialności za zbrodnię, jeśli się tylko wykonuje rozkazy przełożonych? „Rozkaz, to rozkaz” – powiedział rosyjski pilot. Ile razy można to usłyszeć z ust policjantów i żołnierzy, którzy bez entuzjazmu, ale posłusznie uczestniczą w pacyfikacji społecznych protestów, także wtedy, gdy ewidentnie łamane są prawa człowieka i w ogóle polskie prawo. Służby siłowe są po to, aby pilnować porządku i chronić mienie oraz uczestników manifestacji. Nie chodzi przy tym o to, że któremuś z funkcjonariuszy mogą puścić nerwy i zareaguje ostrzej niż przewidywał rozkaz. Zgodnie z prawem, funkcjonariusz ten powinien zostać ukarany, co w państwie PiS jeszcze się nie zdarzyło. Nie chodzi również o przypadki sadystycznego wyżywania się z własnej inicjatywy na zatrzymanych osobach przez zdegenerowanych funkcjonariuszy. Chodzi o to, że świadomie wydawane są rozkazy, z inspiracji decydentów na wyższych szczeblach władzy, aby brutalniej traktować uczestników demonstracji, niż na to zasługują z punktu widzenia ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że państwo z powodów politycznych stosuje terror, łamiąc zasady demokracji. Czy w tej sytuacji policjant może taki rozkaz zlekceważyć, jako niezgodny z prawem?
Otóż zapewne większość oficerów wojska czy policji odpowie na to pytanie tak, jak ów rosyjski pilot – „rozkaz, to rozkaz”. Co by to było, gdyby w służbach mundurowych podwładni zastanawiali się nad wykonaniem rozkazu? Przecież z definicji rozkaz tym różni się od zwykłego polecenia służbowego, że musi być wykonany natychmiast, bez jakichkolwiek uwag i wątpliwości kierowanych do przełożonego. W regulaminach jest co prawda klauzula, o której rzadko się wspomina, że w sytuacji, w której podwładny nie widzi sensu lub zgodności z prawem otrzymanego rozkazu, może poprosić przełożonego o wydanie rozkazu na piśmie. Oczywiście, w czasie akcji nie ma możliwości, aby z tej klauzuli skorzystać. Może być ona niekiedy stosowana na wysokich szczeblach dowodzenia.
Wtedy jednak pojawia się kolejne pytanie: czy otrzymanie rozkazu na piśmie zwalnia jego wykonawcę z odpowiedzialności? Czy wtedy, już z czystym sumieniem, może robić wszystko, co mu każą? Gdyby tak do tego podejść, to by oznaczało, że wymagana w służbach mundurowych karność i dyscyplina wyklucza człowieczeństwo. Funkcjonariusz przestaje być człowiekiem, który myśli i dokonuje ocen moralnych, a staje się zwykłym narzędziem, którym dowolnie może posługiwać się jego dowódca. Ślepe posłuszeństwo, którego od swoich podwładnych oczekują autokraci, jest największą wadą człowieka, który wtedy sam rezygnuje z własnej wolności i skazuje się na uprzedmiotowienie. Mniejsza z tym, kiedy rozkaz jest tylko głupi i jego posłuszne wykonanie szkodzi tylko temu, który go wydał. To może być nawet sposób, żeby skłonić autokratę, aby miał zaufanie nie tylko do własnej oceny sytuacji. Gorzej, kiedy wykonanie rozkazu ma wymiar moralny i godzi w którąś z podstawowych norm. Z obowiązku przestrzegania norm moralnych nikt i nic nie może człowieka zwolnić. Kiedy w czasie wojny ginie i ponosi straty ludność cywilna, w wyniku działań, których można było uniknąć, odpowiedzialność ponoszą wszyscy ci, którzy do tych działań doprowadzili, zarówno wydający rozkazy, jak i ich wykonawcy.
Za skutki swoich działań, które prowadzą do krzywdy niewinnych ludzi, każdy, kto się do tego przyczynił, ponosi odpowiedzialność indywidualną. Za niepotrzebną śmierć i zniszczenia, które spowodowały bomby zrzucone z samolotu rosyjskiego pilota, odpowiedzialność ponosi zarówno on, jaki jego dowódca, który wydał mu taki rozkaz, a także wszyscy ci, którzy taki sposób prowadzenia wojny uznali za właściwy.
Skoro wszyscy są tu jednakowo winni, to dlaczego opinia publiczna tę odpowiedzialność różnicuje, obarczając nią w największym stopniu Putina i jego generalicję, a tych niżej w hierarchii jakby mniej, nie mówiąc już o zwykłych żołnierzach, którzy są przecież bezpośrednimi sprawcami zbrodni? Na to pytanie odpowiedzieć jest stosunkowo łatwo i nie chodzi tu tylko o stygmatyzowanie inspiratorów zła. Otóż im niżej w hierarchii, tym większe staje się ryzyko kary za niewykonanie rozkazu. W warunkach wojennych żołnierzowi, który uchyla się od wykonania rozkazu najczęściej grozi śmierć. Żołnierz, któremu kazano strzelać do cywili, znajduje się w sytuacji ekstremalnego dylematu moralnego. Ratując swoje życie, traci swoją wolność, godząc się na popełnienie niechcianej zbrodni. Można go zrozumieć i mu współczuć, ale czy można mu wybaczyć? Rosyjski pilot musi pozostać z tym pytaniem bez odpowiedzi. W przypadku wyborów moralnych nie można uciec od odpowiedzialności, przerzucając ją na innych. Chociaż cena, którą trzeba byłoby zapłacić, aby postępując moralnie, ocalić swoją wolność i człowieczeństwo, bywa niekiedy bardzo wysoka.
Ale przecież nie zawsze wolność i człowieczeństwo są aż tak drogie. Najczęściej cena ta nie jest zbyt wygórowana. Odmowa bicia protestujących kobiet czy legitymowania ludzi za noszenie białych róż podczas miesięcznic smoleńskich, grozi co najwyżej naganą lub wydłużeniem czasu awansu na wyższy stopień. Być może udzielanie pomocy imigrantom zamiast wyrzucania ich za granicę z Białorusią groziłoby czymś więcej, może degradacją, zwolnieniem ze służby, albo nawet więzieniem, zważywszy, że to się działo w warunkach stanu wyjątkowego. Oczywiście, krzywda, którą się tu wyrządza słuchając rozkazów, jest nieporównanie mniejsza od mordowania cywili w czasie wojny. Skoro tak, to i świństwo moralne jest mniejsze, ale zawsze to świństwo. A przecież bywa, że nadmiar gorliwości okazuje się tylko po to, by zyskać aprobatę przełożonych. Najgorszy w tym wszystkim jest ten strach przed konsekwencjami nieposłuszeństwa, opowiedzenia się po właściwej stronie, zaprotestowania przed gwałceniem norm moralnych w imię jakoby wyższych celów; bo mogę przez to stracić pracę, bo mogą się mścić, bo moja rodzina na tym ucierpi. Ale jakie mogą być wyższe cele od stawania w obronie praw człowieka? Najwyższy czas wyzwolić się z komunałów o wierności i służbie ojczyźnie i narodowi, którymi posługuje się władza we własnym interesie, wykorzystując resorty siłowe. Resorty te są niezbędne również w kraju demokratycznym, ale po to, by chronić obywateli, a nie władzę.
Liberalizm w odniesieniu do problemu odpowiedzialności osobistej wyraża się w postawie radykalnej i heroicznej; nie przewiduje bowiem możliwości jej odrzucenia lub choćby ograniczenia. W jednym z wywiadów profesor Leszek Kołakowski opisuje rozmowę dziennikarza z więźniem, który jako żołnierz amerykański dopuścił się w Wietnamie czynu przestępczego, za który odbywa teraz karę. Mimo wyraźnych sugestii dziennikarza, że przestępstwo to można usprawiedliwić jako nie w pełni kontrolowaną reakcję na przeżyte okrucieństwa wojenne, więzień stwierdził, że za to, co się zdarzyło wyłącznie on sam ponosi odpowiedzialność. W przeciwnym razie, gdyby próbował się usprawiedliwiać okolicznościami, pozbawiłby się własnej wolności. „Tacy ludzie, jak ten żołnierz, ocalą świat” – spuentował jego postawę Kołakowski.
Warto rozwinąć tę myśl wybitnego polskiego filozofa. Otóż jedyną obroną przed światem przemocy i zniewolenia jest odwaga i solidarność ludzi przestrzegających uniwersalnych norm moralnych. Odmowa zachowań godzących w te normy przez pojedyncze osoby niczego nie zmieni. Zostaną uznani za zdrajców i wyrzuceni na społeczny margines. Ale kiedy protest przeciwko łamaniu praw człowieka stanie się powszechny w służbach mundurowych, gdzie ludzie nie dadzą sobie wmówić, że są wyższe cele, które to uzasadniają, wówczas tradycyjne podejście, że funkcjonariusz jest ślepym narzędziem władzy, będzie musiało ulec zmianie. Karność i dyscyplina w służbach mundurowych są niezbędne, ale funkcjonariusze muszą mieć prawo do moralnej oceny otrzymywanych rozkazów. Gdzie, jak gdzie, ale w tych zawodach klauzula sumienia powinna mieć zastosowanie. Gdy ma się prawo używać siły i przemocy, trzeba z niego korzystać w sposób, który nie budzi żadnych wątpliwości moralnych. W przeciwnym razie zaciera się różnica między obrońcami prawa, a złoczyńcami, którzy je łamią.
Fot. Hello I’m Nik
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl