Zastanawia, jak to możliwe, że państwo zbudowane na dziedzictwie Solidarności, tak szybko zobojętniało na hasła i wartości, jeszcze tak niedawno niesione na sztandarach. Nawet jeśli nadchodzące wybory wygra opozycja, to pozostanie w dalszym ciągu kwestia, jak tym razem zabezpieczyć skutecznie państwo przed powrotem autorytaryzmu skoro doświadczenie komunizmu okazało się niewystarczające.
Nie ulega wątpliwości, że PiS twardo dąży do całkowitego przejęcia władzy. Partia rządząca nie stara się już nawet stwarzać pozorów, że liczy się z prawem czy jakimikolwiek zasadami. Co gorsza, wydaje się, że nawet nie musi. Polska zmierza w trybie ekspresowym w stronę rządów autorytarnych na modłę reżimu Łukaszenki. Dewastowane jest sądownictwo, rząd nie ustaje w wysiłkach zmierzających do przejmowania mediów i ograniczania dostępu do informacji, a społeczeństwo praktycznie nie reaguje. Nie ma masowych protestów w obronie niezawisłości sądów i wolności słowa. PiS wygrał kolejne już po 2015 roku wybory, a nominat partii rządzącej został prezydentem na drugą kadencję. Zastanawia, jak to możliwe, że państwo zbudowane na dziedzictwie Solidarności, tak szybko zobojętniało na hasła i wartości, jeszcze tak niedawno niesione na sztandarach. Nawet jeśli nadchodzące wybory wygra opozycja, to pozostanie w dalszym ciągu kwestia, jak tym razem zabezpieczyć skutecznie państwo przed powrotem autorytaryzmu skoro doświadczenie komunizmu okazało się niewystarczające.
Polityka jako hobby
Zasadniczym błędem po 1989 roku było potraktowanie wolności jako czegoś, co zostało raz wywalczone i dozgonnie zapewnione. Młodych, dorastających po upadku komunizmu, wychowywano w duchu, że ich dziadkowie, a potem rodzice walczyli z autorytaryzmem, żeby oni nie musieli się już o takie rzeczy martwić. Cały system edukacji był podporządkowany wizji, że w wolnej Polsce zainteresowanie polityką to już tylko i wyłącznie hobby. Wprawdzie program przewidywał zajęcia z wiedzy o społeczeństwie, ale przedmiotowi temu nie nadano odpowiedniej rangi. Jako przykład można podać chociażby rozporządzenie MEN z 23 grudnia 2008 r., według którego wiedza o społeczeństwie jako przedmiot obligatoryjny kończyła się po pierwszej klasie szkoły ponadgimnazjalnej. Dalszy rozwój wiedzy w tej dziedzinie przysługiwał tylko uczniom klas o rozszerzonym profilu z tego przedmiotu. Dla porównania, w tym samym czasie przedmioty takie jak biologia, fizyka czy geografia kończyły się po drugiej klasie, a nauczanie religii przewidziano do końca edukacji szkolnej. Wiedzę o społeczeństwie postawiono na najniższym szczeblu priorytetów oświatowych i nie można zarzucić tego rządom PiS-u.
Brak odpowiedniego wychowania obywatelskiego okazuje się w obecnych warunkach wyjątkowo odczuwalny w skutkach. Największy zryw społeczny po 1989 roku dotyczył praw reprodukcyjnych. Nawet jeśli szkolna edukacja seksualna pozostawia wiele do życzenia, trudno młodym ludziom nie zetknąć się z tym tematem w codziennym życiu, a zarazem łatwo wyobrazić sobie potencjalne konsekwencje ograniczenia tychże praw. Czytając chociażby o ciąży zagrożonej, pytanie, co sami zrobilibyśmy w takim położeniu, nasuwa się właściwie automatycznie. O wiele trudniej zrozumieć wagę trójpodziału władzy, praworządności czy wolności mediów, ponieważ zdecydowaną większość z nas absorbują problemy, które bezpośrednio nas dotyczą. Raczej rzadko mamy kontakt z wymiarem sprawiedliwości, a to, że możemy udostępnić w sieci własny filmik, stwarza wrażenie, że z wolnością słowa jest wszystko w porządku. Niestety, bez odpowiedniej edukacji właściwie nie ma szans, żeby zrozumieć, jak bardzo te kwestie są ważne. Najprościej można je porównać do elektryczności. Choć wszyscy korzystają z prądu. to właściwie nikt nie zastanawia się nad tym, kto odpowiada za sprawne i bezpieczne działanie elektrowni. Punktem przełomowym dla tej nieświadomości może być niespodziewana awaria. W przypadku państwa to obywatele są odpowiedzialni za kontrolę jego funkcjonowania. To właśnie do społeczeństwa należy rola nieustannego mówienia „sprawdzam” i patrzenia władzy na ręce. Niestety młode pokolenia Polaków nauczono, że interesowanie się tym, co się dzieje na wyższych szczeblach państwowej machiny, to nie jest obowiązek, ale całkowicie dobrowolne hobby. Ucięcie rozmowy na temat aktualnie gorącego tematu stwierdzeniem „wybacz, ale nie interesuję się polityką” jest społecznie w pełni akceptowane. Ale nie można za taki stan rzeczy obwiniać młodych, bo dla wielu wiedza o zasadach funkcjonowania państwa była tylko dla zainteresowanych, którzy mieli ambicje zdawać ten przedmiot na maturze. Może gdzieś kiedyś słyszeli o jakimś trójpodziale władzy, ale to było ważne tylko na tyle, żeby wykuć odpowiednią definicję, zdać konkretny sprawdzian, a potem można było o wszystkim zapomnieć. Niemniej młodzi potrafią się zmobilizować w obronie spraw, które są dla nich ważne, czego dowodem był Czarny Protest czy strajki klimatyczne. Protesty w obronie wolnych sądów czy przeciwko Lex TVN przyciągają ich niewielu, ponieważ nie zostali wystarczająco uświadomieni, jakie zagrożenie dla nich niesie łamanie zasad demokratycznego państwa.
Wodzu, prowadź!
Obserwując polityczną „widownię” od lewej do prawej, można wysnuć wniosek, że choć czasy nieustannie się zmieniają, to wielu ludzi nadal poszukuje swojego odpowiednika Józefa Piłsudskiego. Społeczeństwo nie przepada za sceptycyzmem. Woli znaleźć sobie jedno ugrupowanie lub człowieka, w którym na dobre ulokuje oczekiwanie realizacji swoich snów o lepszej Polsce. Najlepiej tak, żeby móc głosować na jedną sprawdzoną opcję do końca życia. I trudno nie doszukiwać się przyczyn obecnego stanu rzeczy w tej niechęci do kwestionowania raz obranej ścieżki. Chociaż z perspektywy dnia dzisiejszego trudno sobie przypomnieć, budząca obecnie mieszane uczucia Platforma Obywatelska kiedyś cieszyła się ogromnym zaufaniem społecznym, które gwarantowało jej wygraną w kolejnych wyborach. Po pierwszej porażce PiS-u wydawało się, że PO niezmiennie będzie w Polsce najlepszą opcją polityczną. Właśnie to przeświadczenie doprowadziło ugrupowanie do porażki w 2015 roku. Przekonani o swojej pozycji politycy ówczesnej partii rządzącej przestali zabiegać o elektorat. Dodatkowo pojawiły się skandale, stawiające Platformę w bardzo niekorzystnym świetle. W którymś momencie formuła ochrony przed rządami PiS-u przestała funkcjonować. Duże zaufanie zmieniło się w jeszcze większą niechęć. Nie był to proces nagły, ale okazał się być tym razem zaskakująco trwały. Chociaż takie przetasowania nie są niczym nowym, to zadziwia, że pomimo jeszcze większych skandali, nepotyzmu czy kryzysów, odebranie władzy partii rządzącej wydaje się niemal niemożliwe. Wielu zadaje sobie pytanie: dlaczego ludzie wciąż głosują na PiS?
Postulaty zastąpili konkretni ludzie i partie. Przy głosowaniu ogromne znaczenie odgrywa to, kogo głosujący uczynił swoim swego rodzaju idolem bądź nawet wodzem. Czołowi politycy PiS-u otaczani są swoistym kultem. Dobitnym przykładem tego uwielbienia są chociażby podniosłe przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, gorące przyjęcia Andrzeja Dudy podczas jego wizyt w małych miasteczkach, czy powieszona pod koniec 2020 roku w jednej z parafii w Łebczu tablica upamiętniająca udział Mateusza Morawieckiego w mszy świętej. Uwielbienie równie często jest odporne nawet na najgorsze skandale, czego dowodem były m.in. zmęczone oczy Łukasza Szumowskiego. Prawdopodobnie najwięcej komentarzy o „wyznawcach” dotyczy wyborców PiSu, ale błędem jest ograniczenie tej grupy wyłącznie do zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Powracający do polskiej polityki Donald Tusk podobnie spotkał się z wyrazami uwielbienia do złudzenia przypominającymi hasła z plakatów z marszałkiem Piłsudskim, a wręcz niekiedy trącącymi mesjanizmem. Chociaż w tym przypadku ciekawe jest to, że pojawiają się osoby deklarujące poparcie dla PiS z powodu wrogiego nastawienia do Donalda Tuska. Także po lewej stronie nie brakuje podobnych reakcji. Wyborcy Lewicy równie twardo stoją murem za „swoimi”. Zdecydowana większość elektoratu partii pozostała niewzruszona kiedy Anna Maria Żukowska oceniła występ aktywistki Jany Shostak przez pryzmat jej ubioru, choć taka wypowiedź bardzo mocno godziła w wartości deklarowane przez partię. Protekcjonalne potraktowanie Barbary Nowackiej przez Marka Dyducha w „Kropce nad i” także przeszło bez większego echa. Znamienne są również wojenki między wyborcami centrum oraz lewicy, przybierające wymiar tożsamościowy. Społeczeństwo coraz bardziej postrzega popieranie określonej partii jako kluczowy element tego, jak każdy siebie definiuje. Nie chodzi już o to, czy jakiś pomysł ma sens czy nie, ale o to, kto jest „libkiem”, a kto „lewakiem”.
W tym szaleństwie umyka gdzieś fakt, że politycy to tylko ludzie, a ugrupowania mogą się zmieniać i działać przeciwko początkowo wyznawanym ideałom. Ich formuły mogą się wyczerpać, jak w przypadku Platformy Obywatelskiej, czy okazać kompletną pomyłką, jak Kukiz’15. W Polsce brakuje politycznego sceptycyzmu. Ugrupowania polityczne i ich członków powinno się traktować jak transport publiczny. Partie są jak autobusy czy tramwaje, mające zawieźć swoich wyborców do określonego celu, wyznaczanego przez ich poglądy. I tak jak w przypadku komunikacji miejskiej, czasami konieczne są przesiadki. Nie należy zapominać, że politycy są jedynie reprezentantami swojego elektoratu. Kiedy stają się idolami czy wodzami, bardzo łatwo o nadużycie władzy, a wizja zmiany na lepsze często przegrywa z rozbuchanymi ambicjami wybrańców Suwerena.
Polskość 2.0
Lata ucisku, najpierw nazistowskiego, a później komunistycznego, spowodowały, że polskie społeczeństwo charakteryzuje duża hermetyczność połączona z nieufnością do drugiego człowieka. Pomimo upływu trzydziestu lat istnienia wolnej Polski nie udało się stworzyć silnego poczucia wspólnoty. Patriotyzm lansowany przez środowiska nacjonalistyczne koncentruje się raczej na pompowaniu poczucia dumy narodowej opartej na tym, co dawno minione. Zresztą partii rządzącej zależy na antagonizowaniu społeczeństwa, chociażby poprzez dzielenie ludzi na „lepszy” i „gorszy” sort. Polsce brakuje patriotyzmu, którego źródłem i siłą zarazem jest wspólnotowość i odpowiedzialność za współdzielone dobro. Powszechne deklaracje gotowości do walki za ukochaną ojczyznę, niestety nie obejmują chrześcijańskiej miłości do bliźniego czy dbałości o dobro wspólne. W polskich lasach masowo są wyrzucane polskie śmieci, wielu kierowców burzy się na zaostrzanie przepisów drogowych, nie bacząc, że służą one zwiększeniu bezpieczeństwa innym użytkownikom, chociażby pieszym na przejściach, a niechęć do szczepień zwiastuje nadciągającą falę zakażeń i kolejne obciążenie służby zdrowia, które ograniczy chorym np. na raka współobywatelom dostęp do leczenia. Szara strefa, pobieranie części wynagrodzenia „pod stołem”, czyli unikanie płacenia podatków, to kolejny przykład braku poczucia, że Polska to wspólna sprawa. Z kierowaniem się wyłącznie własnym interesem nierozerwalnie jest związana druga zasada, że „nie należy wtykać nosa w nie swoje sprawy”. W telewizji często słyszy się o rodzinnych tragediach, którym można było zapobiec, gdyby społeczeństwo przyznało, że nie można akceptować świętości rodziny, gdy dzieje się w niej przemoc. Polskie prawo nadaje rodzicom nieograniczoną władzę nad dzieckiem, Tej zasady nie podzielają systemy prawne w innych krajach Europy, do których Polacy emigrują. Zdarza się więc, że podejście, uważane nad Wisłą za coś normalnego, za granicą skutkuje interwencją opieki społecznej. Nie dziwi zatem, że polski rząd przymierza się do wypowiedzenia Konwencji Stambulskiej i wspiera lobbujące za tym prawicowe organizacje, a wszystko to dla obrony przed tym co „obce”.
Wyzwania pojawiające się przed Polską wykraczają jednak dalej niż granice państwa, ponieważ współczesne problemy mają coraz bardziej globalny wymiar i nie da się ich rozwiązać bez międzynarodowej współpracy. Najlepszym tego przykładem są zmiany klimatyczne zapowiadające zbliżającą się katastrofę. Świat zaczyna odczuwać zgubne skutki m.in. polityki prezydenta Brazylii, Jaira Bolsonaro, który w 2019 mówił „Amazonia jest nasza”. To właśnie za jego kadencji deforestacja „zielonych płuc świata” przybrała niewyobrażalne rozmiary, do tego stopnia, że las emituje więcej CO2 niż jest w stanie go zaabsorbować. Podobny problem pojawia się przy okazji szalejącej pandemii. Żeby powstrzymać wirusa COVID-19 nie wystarczy zaszczepić populacji bogatych krajów. Szczepionki muszą dotrzeć wszędzie. Także ostatnie wydarzenia związane z sytuacją w Afganistanie udowodniły, że nie można się po prostu odciąć od tego, co dzieje się na świecie. Niestety ten sam kryzys widocznie obnażył, jak bardzo Polska nie jest jeszcze w stanie spojrzeć szerzej na pewne kwestie.
Dlatego jednym z wyzwań dla nowej Polski będzie nowy patriotyzm. Taki, który nie ogranicza się do celebrowania przeszłości, ale funkcjonuje przede wszystkim tu i teraz. Pozbawionego kompleksów, pro-europejskiego oraz otwartego na to, co się dzieje poza granicami kraju. To musi być patriotyzm oparty na empatii, współpracy, z silnym poczuciem wspólnotowości. Tylko taka nowoczesna polskość w wersji 2.0 ma szansę stanowić zabezpieczenie przed ryzykiem silnej polaryzacji, a co ważniejsze, będzie konieczna do odbudowania państwa po destrukcyjnych rządach PiSu.
Być może obecne doświadczenie sprawi, że wreszcie zrozumiemy jak bardzo ważna jest wolność. Pytanie tylko, czy tym razem odrobimy z niej lekcje?