Humanistyczne i liberalne idee przez wieki stopniowo docierały do coraz szerszych kręgów społecznych w krajach najbardziej rozwiniętych. Dzięki nim zaczęto uświadamiać sobie bezmiar krzywd i podłości, które niesie z sobą przekonanie o prawie dominacji niektórych narodów, warstw i środowisk społecznych nad innymi. To na skutek uzurpowania sobie tego prawa przez grupy większe i silniejsze ze względu na stan posiadania lub władzę, pojawiły się totalitarne idee dehumanizacji środowisk słabszych lub zacofanych w rozwoju, uzasadniające niewolnictwo. Nieco później idee te przeobraziły się w pogląd o konieczności osobnego rozwoju społeczeństw różnych ras, co zaowocowało segregacją w Stanach Zjednoczonych i apartheidem w Republice Południowej Afryki. Przekonanie o nierównej wartości ludzi w społeczeństwie wyrażało się – i niestety w wielu środowiskach wyraża się nadal – w dyskryminowaniu ludzi ze względu na pochodzenie (kastowość), narodowość, orientację seksualną, a także płeć. Kobiety dopiero sto lat temu zyskały pełnię praw obywatelskich, ale w dalszym ciągu są gorzej traktowane przez pracodawców, a w kulturach patriarchalnych są podległe mężczyznom.
W 1968 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych uznała segregację za zbrodnię przeciwko ludzkości. W krajach demokracji liberalnej zaczęły być podejmowane akcje afirmatywne mające na celu wyrównywanie szans edukacyjnych i zawodowych mniejszości społecznych, które w przeszłości dyskryminowano. W polityce społecznej coraz większą rolę zaczęły też odgrywać środowiska feministyczne i LGBT. Zaowocowało to zasadniczymi zmianami w systemach prawnych krajów zachodnich, które szły w kierunku pełnej emancypacji mniejszości i zrównania ich praw z prawami większości.
Niezależnie od tego, w latach 80. XX wieku w uniwersytetach amerykańskich pojawiła się moda na tak zwaną poprawność polityczną, która szybko zaczęła się rozpowszechniać w świecie zachodnim. Chodzi tutaj o wytworzenie presji kulturowej, aby w dyskursie publicznym używać języka, którego celem jest zachowanie szacunku i tolerancji w stosunku do członków mniejszości, zwłaszcza wobec grup dyskryminowanych. Poprawność polityczna służy akceptacji różnic między ludźmi i walce z rasizmem, nacjonalizmem, seksizmem i homofobią. Zwolennicy poprawności politycznej wychodzą bowiem z założenia, że język wpływa na rzeczywistość. Dlatego jego zmiana, zgodna z wytycznymi tej mody, powinna wpłynąć na zmniejszenie poziomu uprzedzeń prowadzących do rozmaitych form dyskryminacji. Ludzkość z trudem bowiem dojrzewa do zrozumienia, że na krytykę i potępienie nie zasługuje pochodzenie człowieka, kolor jego skóry czy wyznanie albo orientacja seksualna, tylko jego czyny, które powodują czyjąś krzywdę.
Unikanie określeń i zwrotów językowych uznanych za obraźliwe lub mogących się kojarzyć z dyskryminacją przedstawicieli różnych grup niewątpliwie dobrze świadczy o kulturze społecznej i jest niezbędne w demokracji liberalnej. Zwolennikom poprawności politycznej trudno więc odmówić szlachetnych intencji. To oczywiście dobrze, jeśli walczy się z dyskryminacją i dba o lepsze samopoczucie osób, które znajdują się w jakimś środowisku w mniejszości bądź znalazły się, najczęściej nie z własnej winy, na marginesie życia społecznego. Popularyzatorzy zasad poprawności politycznej odgrywają wielką i pozytywną rolę wychowawczą. Ich postawy dyscyplinują bowiem tych, którzy nie radzą sobie w pluralistycznym społeczeństwie z obecnością mniejszości kulturowych czy seksualnych.
Zaskakujące jest więc to, że poprawność polityczna stała się obiektem zaciekłych ataków i nienawiści ze strony nie tylko radykalnych, ale i umiarkowanych środowisk prawicowych. Donald Trump w kampanii prezydenckiej w 2016 roku tym właśnie zjednywał sobie zwolenników. Również Jarosław Kaczyński wielokrotnie zwracał uwagę, że poprawność polityczna to niebezpieczne zjawisko, które radykalnie ogranicza swobodę wypowiedzi. Zapowiadał też, że Zjednoczona Prawica nie przyjmie żadnych ustaw o mowie nienawiści, bo to eliminuje wolność, a Polska jest przecież wyspą wolności w zjednoczonej Europie.
Czy zresztą można się temu dziwić zważywszy, że ludzki świat zawsze w przeszłości był hierarchiczny? Życie społeczne zawsze obfitowało w walkę grup o dominację, przez którą rozumiano czerpanie poczucia dumy i wielkości z podporządkowania sobie i wykorzystywania innych. Racja była po stronie większych i silniejszych. Mniejsi i słabsi racji nie mieli, więc musieli godzić się z podporządkowaniem i pogardą. Tak przez wieki funkcjonował ludzki świat, zanim zaczęły dojrzewać humanistyczne i liberalne poglądy, które dopiero w XX wieku przyniosły fragmentaryczne, bo ograniczone do świata zachodniego, zmiany w praktyce społecznej. Te zmiany nie mogą się podobać tym, którzy w ich wyniku tracą dominującą pozycję i związane z nią poczucie wyższości.
Ludzie prawicy są przy tym wyjątkowo niekonsekwentni. Podkreślając wartość wolności słowa, odmawiają jednak tego prawa swoim ideologicznym przeciwnikom. Dotyczy to zwłaszcza sprawy obrażania uczuć religijnych. Dlaczego twierdzenie ateisty, że nie ma Boga, a Ewangelia nie jest żadną świętą księgą, ma być obraźliwe dla ludzi wierzących, podczas gdy ich twierdzenia o istnieniu Boga i świętości Ewangelii w żadnym wypadku nie są uważane za obraźliwe dla ludzi niewierzących? Dlaczego Matka Boska w tęczowej aureoli obraża katolików heteronormatywnych? Czyżby katolicy homoseksualni nie mieli prawa do jej wizerunku? Czy respekt dla osoby ludzkiej i jej godności przysługiwać ma tylko wierzącym, którzy mają głębokie poczucie świętości? To by oznaczało, że są to ludzie lepsi od niewierzących, i dlatego przysługuje im szczególna ochrona prawna. To samo dotyczy obszaru polityki. Akt oskarżenia przeciwko internaucie, który w czasie rządów PO obraził prezydenta Komorowskiego, prawica uznała za niezgodny z wolnością słowa. Rząd tej samej prawicy wystąpił z aktem oskarżenia przeciwko pisarzowi Żulczykowi, który prezydenta Dudę nazwał na Facebooku debilem. Wynika z tego, że poprawność polityczna obowiązywać ma wyłącznie ideologicznych i politycznych przeciwników prawicy. Ta ostatnia zaś może korzystać z wolności słowa bez ograniczeń.
W tym sporze jak na dłoni widać zasadniczą różnicę między środowiskiem lewicowo-liberalnym a środowiskiem prawicowym w podejściu do podstawowej zasady regulującej życie społeczne. Dla lewicy i liberałów jest nią równość, podczas gdy dla prawicy – hierarchia. Współczesna prawica już godzi się na równość ludzi wobec prawa, choć też nie do końca – biorąc pod uwagę sytuację ludzi LGBT – natomiast jest przeciwna równości wartości, życiowych celów i stylów życia. Dlatego ludzie o prawicowych poglądach źle się czują w demokracji liberalnej. W pluralistycznym społeczeństwie doskwiera im brak wyraźnej hierarchii celów i wartości oraz presja na tolerowanie tego, co budzi ich sprzeciw. Nie odpowiada im przyjęcie zasady, że złe jest tylko to, co powoduje czyjąś krzywdę. Przecież zawsze coś jest lepsze, a coś gorsze. Zasada hierarchii w życiu społecznym wymusza dominację jednych grup społecznych nad innymi. Ta dominacja często oznacza nierówność przywilejów i skłonność do dyskryminowania tych, których uznano za „gorszych” pod takim czy innym względem. Kaczyński wyraził to wprost, dzieląc Polaków na pierwszy i drugi sort. Wielokrotnie mówił o tym i pisał Przemysław Czarnek, zabierając się do oczyszczania systemu edukacji z lewicowo-liberalnych idei.
Poprawność polityczna jest niewygodna, gdy trzeba językiem chłostać przeciwników ideologicznych i politycznych. Ta chłosta jest potrzebna, bo później łatwiej jest rozprawić się z nimi w sposób bardziej radykalny. W publicystyce prawicowej poprawność polityczna jest przedmiotem nieustannych ataków, poczynając od lamentów nad „kneblowaniem ust”, a kończąc na kpinach przez sprowadzanie zasad poprawności politycznej do absurdu. Mimo wszystko jednak warto się zastanowić czy w krytyce politycznej poprawności nie ma jakichś racjonalnych elementów.
Zakaz krytyki
Pierwszy i najczęściej wysuwany zarzut dotyczy zakazu krytyki ludzi, ich postaw i poglądów, co zachęcać ma do autocenzury, która ogranicza wolność słowa i swobodnego wyrażania przekonań. Otóż ten zarzut jest chybiony. Nie chodzi tu bowiem o krytykę jako taką, tylko o jej powód wynikający z generalizacji i odpowiedzialności zbiorowej. Chodzi więc o to, aby wyzbyć się nastawień prowadzących do stygmatyzowania całych grup społecznych i przypisywania wszystkim ich członkom określonych cech czy odpowiedzialności za wyrządzone krzywdy. Jeśli ktoś powiada, że nie lubi np. Żydów, Niemców lub Rosjan, to znaczy, że nie zdaje sobie sprawy z moralnego i logicznego błędu uogólnienia. Narodu nie można lubić lub nie lubić, bo naród, któremu przypisuje się określone cechy lub winy, jest abstrakcją. Człowiek, który tak mówi, nie lubi narodu, tylko swojego wyobrażenia o nim, ukształtowanego przez utrwalony w jego środowisku stereotyp kulturowy, albo przez osobiste doświadczenie wynikające z kontaktu z przedstawicielami jakiegoś narodu czy innej grupy społecznej. Tak więc naród nie istnieje, istnieją tylko konkretni ludzie, których można za coś lubić albo nie lubić. I tylko oni mogą być przedmiotem krytyki za to, co konkretnie zrobili. Obarczanie odpowiedzialnością wszystkich członków danej grupy społecznej za to, co zrobili niektórzy jej członkowie, jest oczywiście niemoralne i jest wynikiem przywiązania do jakichś starych plemiennych tradycji, opartych na kolektywistycznym rozumieniu honoru i odpowiedzialności.
Najwyraźniej przywiązany do tych tradycji jest minister Czarnek i jego czyściciele podręczników, którzy występujące w nich określenie „zbrodnie nazistowskie” zastępują terminem „zbrodnie niemieckie”. Do czego potrzebna jest ta narodowa, uogólniająca identyfikacja? Przecież nie wszyscy Niemcy w tym czasie byli zbrodniarzami i nie wszyscy naziści byli wyłącznie Niemcami. Oczywiście chodzi o to, żeby Polacy zachowali nacjonalistyczną czujność i nie ufali współczesnym Niemcom, zgodnie ze starym powiedzeniem – „Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem”.
Z punktu widzenia poprawności politycznej, generalizacji należy unikać także przy ocenie konkretnego człowieka. Przedmiotem krytyki nie powinien być człowiek jako taki, ale jego konkretny czyn czy postawa. Ważne jest bowiem odróżnienie osoby od czynu czy poglądu, który jest krytykowany. Jakub Żulczyk nie podporządkował się tej zasadzie. Nie powinien bowiem nazywać prezydenta Dudę debilem, natomiast miał pełne prawo jego zachowanie w stosunku do prezydenta Bidena nazwać debilnym.
Wywyższanie mniejszości
Kolejny zarzut wysuwany pod adresem poprawności politycznej także wydaje się bezzasadny. Chodzi o to, że część społeczeństwa może te zasady uznać za specjalne przywileje dla mniejszości i tym bardziej czuć do nich niechęć. Ale przecież nie chodzi o to, żeby te mniejszości wywyższać, tylko żeby przestać je poniżać. Oczywiście, można inaczej spojrzeć na ten zarzut, kiedy skutkiem akcji afirmatywnych wprowadzane są rozmaite parytety dotyczące równej reprezentacji kobiet i mężczyzn czy przedstawicieli ras lub narodowości w różnych gremiach społecznych i organach władzy. Krytycy tych parytetów powiadają, że kwestionuje się w ten sposób kryteria merytokratyczne, które powinny być najważniejsze. Parytety stosowane są jednak dlatego, że długotrwała dyskryminacja członków niektórych grup społecznych nie daje im równych szans w konkurencji z przedstawicielami środowisk uprzywilejowanych. Nie jest to nic nowego, ponieważ w czasach PRL-u stosowany był system punktów preferencyjnych przy staraniu się na studia kandydatom pochodzenia robotniczego i chłopskiego. Uważano bowiem, że zrekompensuje to nierówności startu młodzieży z tych środowisk w porównaniu z dziećmi z rodzin inteligenckich.
Należy się jednak zgodzić z tym, że kryteria merytokratyczne są najważniejsze. Dlatego parytety muszą być traktowane tylko jako środek przejściowy. Rekompensata nierównego startu polegać powinna na stworzeniu systemu pomocy stypendialnej dla dążących do własnego rozwoju osób z środowisk dyskryminowanych, a w przypadku kobiet na usuwaniu barier natury kulturowej.
Nieuwzględnianie intencji
Trzecim zarzutem kierowanym pod adresem poprawności politycznej, pod którym podpisują się nawet niektórzy jej zwolennicy, jest nieuwzględnianie intencji, z jaką ludzie używają pewnych określeń. W polskiej kulturze językowej określenia „Murzyn” czy „Cygan” nie mają negatywnych konotacji. Dlatego wielu ludziom trudno zrozumieć dlaczego zamiast „Murzyn” mają mówić „Czarny” albo „Afrykanin”, a Cyganów nazywać Romami. Podobnie wygląda sprawa z zaleceniem używania feminatywów, z których część jest czymś zupełnie nowym w polskiej tradycji językowej, jak „gościnia” lub „ministra”. Zatem mężczyzna, który z uporem mówi „pani prezes”, zamiast „pani prezesko”, albo „pani kierownik” zamiast „pani kierowniczko”, wcale nie musi być zwolennikiem patriarchatu, a jedynie człowiekiem przywiązanym do określonego zwrotu językowego. Trzeba dodać, że także wiele kobiet, bynajmniej nie przeciwniczek feminizmu, z tego samego powodu woli, aby tytułowano je w sposób tradycyjny.
Zarówno w przypadku określeń rasy lub narodowości, jak i feminatywów, istotna jest intencja, dla której używa się tradycyjnych określeń. Nie należy się spieszyć z potępianiem ludzi, jeśli tych intencji nie znamy. „Murzyn” w języku polskim ma znaczenie całkiem neutralne, a nie stygmatyzujące, jak angielskie „Negro” w czasach niewolnictwa. Reagować i zwracać uwagę należy tylko tym, którzy używają określeń ewidentnie obraźliwych, jak „pedał”, „cwel”, „asfalt”, „żółtek”, „ciapaty” itp. Na upowszechnienie się nowych określeń potrzeba czasu. W przypadku feminatywów postęp jest już zresztą widoczny, mimo zdecydowanej obstrukcji prawicowych polityków i publicystów.
Skłonność do przesady
I wreszcie ostatni zarzut stawiany poprawności politycznej, to skłonność do przesady prowadzącej nieraz do absurdu. Niestety, w tym wypadku trzeba przyznać rację krytykom. Nadmierna gorliwość w unikaniu wszelkiej krytyki członków mniejszości oraz nadmierna wrażliwość ze strony tych ostatnich, bardzo źle służy emancypacji środowisk dyskryminowanych. Jest to bowiem podstawą do formułowania zarzutów, niestety często uzasadnionych, o dążenie do dyskryminowania większości lub ludzi mających inne poglądy, bynajmniej nie wrogie mniejszościom. Nie rozumiem, na przykład, dlaczego protest przeciwko ubojowi rytualnemu zwierząt ma być przejawem postawy rasistowskiej. Przesada jest również źródłem niewybrednych dowcipów na temat poprawności politycznej i ośmieszania tego nurtu. Absurdem jest, na przykład, stosowanie parytetu rasowego w aktorskiej obsadzie filmów historycznych i dotyczących rzeczywistych wydarzeń, skoro wiadomo skądinąd, że w tamtych wydarzeniach Czarnoskórzy nie brali udziału. Absurdem jest również sprzeciw przed wznawianiem książki Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, bo Czarni byli w tej książce traktowani niesprawiedliwie i protekcjonalnie. To samo dotyczy książki „Chata wuja Toma”, autorstwa Beecher Stowe, która (książka nie autorka) była kiedyś symbolem amerykańskiego abolicjonizmu, ale dzisiaj jej treść uznawana jest za niedostatecznie rekompensującą rasistowskie nastawienie, podobnie jak niewinny wierszyk Tuwima „Murzynek Bambo”.
Takim tendencjom należy się przeciwstawiać. Po pierwsze dlatego, że poprawność polityczna nie może polegać na fałszowaniu rzeczywistości, a po drugie – pokazywanie przykładów nietolerancji i dyskryminacji, które kiedyś lub gdzieś traktowano jako zachowanie naturalne, są pouczającym świadectwem jak ludzie powoli dojrzewają do demokracji liberalnej.
Poprawność polityczna, wyśmiewana i zwalczana przez prawicę, jako lewacka, jest w istocie poprawnością ludzką, dbającą o równość i godność każdego człowieka. Oczywiście pod warunkiem, że nie jest nadużywana i traktowana z nadmierną egzaltacją. Dlatego powinna być powszechnie wpajana w procesie wychowania i edukacji. W szkołach i uczelniach prowadzący zajęcia powinni reagować na wszelkie przejawy odchodzenia od zasad poprawności politycznej. Jest to szczególnie ważne dzisiaj, kiedy kontrofensywa kulturowa polskiej prawicy znajduje silne wsparcie ze strony władzy.
Autor zdjęcia: Toa Heftiba