Gdy teraźniejszość nie daje wystarczających powodów do dumy, najłatwiej sięgnąć po przeszłość. Dokładnie tak samo, jak starsi ludzie rozczarowani kolejami swojego życia z rozrzewnieniem wspominają lata młodości. Dla polityków, zwłaszcza populistycznych, ta potrzeba bycia dumnym z miejsca pochodzenia stanowi podatny grunt do manipulowania ludźmi.
Odzież patriotyczna wywołuje skrajne emocje. Zmierzając niedawno na spotkanie w centrum Paryża, miałam okazję obserwować dwóch idących przede mną mężczyzn ubranych w koszulki z patriotycznymi motywami. Ponieważ przykuli moją uwagę żołnierzami wyklętymi, uznałam, że podzielę się tymi polskimi akcentami na obczyźnie w mediach społecznościowych. Zainteresowanie, z jakim spotkało się zdjęcie, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Część komentujących oceniła negatywnie, nie koszulki, a dwóch panów. Niektórzy komentowali, najczęściej krytycznie, walory estetyczne całości ubioru z plecakiem włącznie. Inni z kolei mieli pretensje o udostępnienie zdjęcia, podejrzewając mnie o chęć wywyższenia się czy wyśmiania ludzi o innych poglądach. Jeszcze inni chwalili postawę dumy narodowej. Zdziwiło mnie to, jak różnie, a przede wszystkim błędnie, interpretowano znaczenie tego zdjęcia, podczas gdy przeświecał mu tylko jeden cel – krytyka odzieży patriotycznej, która w ostatnich latach stała się popularnym sposobem podkreślania swojej przynależności do Polski. Dlaczego uważam, że jest szkodliwa?
Dla większości ludzi na świecie związek z krajem urodzenia, bardzo silnie determinowany przyzwyczajeniem do określonych zwyczajów, języka czy kultury, jest czymś naturalnym. To przywiązanie staje się częścią tożsamości jednostkowej, więc zaczyna być odbierane na poziomie osobistym i nie jest obojętne. Tak jak w przypadku rodziny czy spraw osobistych, łatwiej mówić o tym, co napawa dumą, niż o tym, co wywołuje poczucie wstydu, więc zniekształcona, ale pozbawiona wad wersja historii jest o wiele łatwiejsza do przyswojenia. Gdy teraźniejszość nie daje wystarczających powodów do dumy, najłatwiej sięgnąć po przeszłość. Dokładnie tak samo, jak starsi ludzie rozczarowani kolejami swojego życia z rozrzewnieniem wspominają lata młodości. Dla polityków, zwłaszcza populistycznych, ta potrzeba bycia dumnym z miejsca pochodzenia stanowi podatny grunt do manipulowania ludźmi. Nie ma wątpliwości co do tego, że PiS dąży do napisania historii na nowo przez jej przekłamanie oraz wybielenie. Oczywiście nie robi tego z miłości do ojczyzny, ale ze względu na egoistyczne pobudki.
Moda na odzież patriotyczną nie bez powodu nasiliła się razem z rozpowszechnianiem wizji „wstawania z kolan”. Nawet jeśli produkują ją prywatne firmy, trend ten jest bardzo korzystny z perspektywy rządowej polityki historycznej. Spłaszczanie wydarzeń do gadżetów zwalnia z odpowiedzialności za znajomość historii. Daje poczucie pozornego uhonorowania historii własnego państwa, a skoro hołd został złożony, to nie trzeba się już tak przejmować tym, co jest głębiej. Patriotyczne „opakowanie” jest na tyle atrakcyjne, że skupia na sobie całą uwagę. Nietrudno też o zżycie się z symbolami, które jakby nie patrzeć, reprezentuje się własnym ciałem. Kupując w ten sposób zniekształconą narrację o historii, łatwo stać się de facto narzędziem w rękach rządzących do upowszechniania ich politycznej narracji. Można porównać to trochę do uzależnienia od narkotyków. Osoba podatna na nałogi przyzwyczaja się do uczucia euforii a wraz z nim do tego, co zapewnia jego ciągłość. Tak samo PiS wzbudzaniem tej dumy Polaków obiecuje, że już nigdy nie będą musieli się niczego wstydzić ani za nic przepraszać. Jednak brak krytycyzmu nigdy nie jest zdrowy i nie kończy się dobrze. Dzięki własnej wersji historii partia rządząca oferuje wymianę: spełnienie patriotycznego snu o wielkiej, niezłomnej Polsce w zamian za legitymację do sprawowania władzy. Oczywiście po to, by ten sen podtrzymać i obronić przed wrogami narodu, których w tej sytuacji można tworzyć dowolnie. Nic dziwnego, że PiS chętnie zasila pieniędzmi takich Bąkiewiczów, organizujących swoiste patriotyczne festyny pełne nadmuchanego, ale jednak budzącego emocje patosu. Dokładnie w ten sam sposób, za pomocą gadżetów, Rosja wzmacnia poparcie dla inwazji na Ukrainę. Zetka, będąca symbolem rosyjskiej armii dokonującej rozboju u sąsiadów, pojawiła się m.in. na plakatach, transparentach, koszulkach (często z napisem „nie zostawiamy swoich” czy „nie wstydzę się”), lizakach, ciastach wielkanocnych czy nawet na cerkwiach. Dołączenie do grupowego seansu narodowej satysfakcji jest łatwiejsze, nie wymaga też takiej refleksji, co krytyczne spojrzenie na działanie swojego państwa. Zwłaszcza, gdy mowa już o ludobójstwie w czasie teraźniejszym. W zamian mają narodową dumę, którą w przeciwieństwie do społecznego dobrobytu, Putin może rozporządzać wedle uznania.
Choć „użytkownicy” patriotycznych gadżetów twierdzą, że chcą w ten sposób oddać cześć ważnym dla Polski bohaterom, raczej trudno w to uwierzyć. Wybór pojawiających się na nich postaci czy symboli nie jest przypadkowy. Zawsze są związane z aktywnością zbrojną i odwołują się do walki czy zwycięstw militarnych. Na wiecach narodowców zobaczymy koszulki z żołnierzami wyklętymi, husarią czy hasłami typu „śmierć wrogom ojczyzny”. Nie zobaczymy już postaci takich jak Irena Sendlerowa, Janusz Korczak czy Maria Skłodowska-Curie, choć nie towarzyszą im takie kontrowersje, jak wspomnianym żołnierzom wyklętym, a z których możemy być bezsprzecznie dumni. Pomimo gorliwego deklarowania wiary katolickiej, promującej raczej pacyfizm, środowiska narodowe nie sięgają po odzież ze św. Maksymilianem Kolbe czy bł. Jerzym Popiełuszką. Popularnością nie cieszy się nawet św. Jan Paweł II, który mimo zarzutów o przymykanie oczu na nadużycia w Kościele i brak empatii, nadal uważany jest przez wielu za wielkiego Polaka. Czy tym bohaterom nie należy się już hołd, a czyny godne pochwały koniecznie muszą zawsze wiązać się z przemocą i bronią (nawet jeśli w akcie obrony)? Właściciele patriotycznych gadżetów kupują je nie po to, by wyrazić szacunek, ale dla swojego dobrego samopoczucia i zadowolenia z siebie. Na pewno o wiele lepiej rzuca się kostką brukową na Marszu Niepodległości w przekonaniu o byciu kulturowym spadkobiercą „żyjących prawem wilka” żołnierzy wyklętych, niż „tylko” ratującej jakieś tam ludzkie życie Ireny Sendlerowej. Można by na to spojrzeć nawet pobłażliwym okiem, gdybyśmy chcieli doszukać się analogii do zabaw naszych ojców w Czterech Pancernych czy Kapitana Klossa. Problem w tym, że jednak mowa o prawdziwych postaciach historycznych, a teorię o oddawaniu czci ich pamięci można włożyć między bajki. Zresztą, dobrą miarą tego, na ile koszulki upamiętniają tych, których wizerunki na nich widnieją, jest chociażby fakt istnienia modeli T-shirtów z Powstaniem Śląskim i polską flagą. Zapewne niekoniecznie spodobałoby się to mniejszości Ślązaków, której reprezentanci podczas obchodów trzymali transparent z napisem „większość nie chciała do Polski”, odwołując się do plebiscytu zorganizowanego w marcu 1921 roku, gdy 60 proc. mieszkańców Górnego Śląska opowiedziało się za przyłączeniem regionu do Niemiec.
Choć patriotyczne gadżety służą do podbudowania ego i są przydatne dla polityków o autorytarnych zapędach, pragnących pisać historię emocjami, to istnieje jeszcze jeden, najbardziej przyziemny punkt widzenia. Odkładając na bok ocenę poszczególnych postaci historycznych, zapracowanie sobie na miano bohatera wiąże się z włożeniem znaczącego wysiłku w określoną ideę, nierzadko z narażeniem życia. Znaczenie bycia zasłużonym jest jasne chyba dla każdego, niezależnie od tego, jak ocenia kontrowersyjne postacie historyczne. Wyobrażając sobie jednak żołnierzy wyklętych, ukrywających się, narażających życie w warunkach niekoniecznie do pozazdroszczenia, warto sobie dla kontrastu zestawić ten obraz z pochlapaną sosem koszulką z ich podobiznami podczas popołudniowego obiadu w restauracji, albo z pościelą „żyjących prawem wilka”, w której uprawia się seks (czego na dokładkę świadkiem byłby dumnie prężący się tatuaż z powstańczą kotwicą). Warto tutaj wspomnieć o projekcie stworzenia napoju energetycznego wyklętych, który co prawda nie został zrealizowany, ale twórcy poważnie zastanawiali się nad jego realizacją. Co ciekawe, pomysłodawcy, odnosząc się do oburzenia o obrazę pamięci bohaterów (gdyż puste puszki trafią do kosza), odpowiedzieli: „niewłaściwe byłoby noszenie wszelkich koszulek z podobnymi nadrukami, bo kiedyś też przecież trafią do kosza albo – co gorsza – posłużą jako szmaty”. Oczywiście chcieli w ten sposób bronić swojego produktu, zachwalając dodatkowo, że dzięki temu więcej osób zainteresuje się polskim podziemiem niepodległościowym. Tylko po co się czymkolwiek interesować i pochylać nad jakimś historycznym tematem wraz z jego niuansami, kiedy wystarczy założyć koszulkę, wcielając się tym prostym gestem w rolę podziwianego żołnierza wyklętego czy powstańca warszawskiego? Skutki tego eksperymentu mieliśmy okazję obserwować, gdy Robert Bąkiewicz, występujący kilkukrotnie w powstańczej opasce, zagłuszał przemówienie Wandy Traczyk-Stawskiej, na co powstanka kazała mu milczeć, przy okazji udzielając skrótowego wyjaśnienia, czym było Powstanie. Wydaje mi się, że z tego wydarzenia można wyciągnąć wniosek o tym, ile warte jest historyczne gadżeciarstwo, jak również cenną lekcję, by bohaterom oddawać cześć ciszą i zadumą.