Efektywny odpoczynek, całe to „branie oddechu” to wielki i piękny ideał, do którego należy dążyć małymi krokami i konsekwentnie. Może to być jeden dzień, jedna godzina, nawet jedna piosenka na start – byle tylko był to czas, który należy do nas.
Pij dużo wody. Ćwicz. Dbaj o work-life balance. Jedz zdrowo. Wstawaj wcześnie rano. Kochaj swoje ciało. Troszcz się o środowisko. Rozwijaj się. Ucz się codziennie czegoś nowego. Planuj dokładnie swoją przyszłość. Nie patrz za bardzo w przeszłość, bo się potkniesz i zgubisz teraźniejszość. Słuchaj mądrości starszych. Idź własną, oryginalną drogą.
Tak dużo pomysłów, a tak mało czasu…
Twórz. Szukaj inspiracji. Śledź informacje ze świata, bądź na bieżąco z geopolityką. Podróżuj. Próbuj wszystkiego, aby być obytym obywatelem, obytą obywatelką. Patrz na jakość tego, czego się podejmujesz – przecież kto chciałby być wzięty za osobę mało wysublimowaną? I można wymieniać tak dalej i dalej rzeczy, które należy robić/jeść/praktykować/redukować w swoim życiu dla własnego well-being. Prawdę mówiąc, to z wymienianiem tych aktywności i porad jest trochę tak, jak z pewną aktywizacją znaną wielu z nas z liceum, kolonii, czy z jakichkolwiek zorganizowanych zajęć w grupach. Polega ona na wymyśleniu w określonym przedziale czasu (najczęściej minuty) zastosowań konkretnego przedmiotu. Weźmy na przykład ołówek. I tak oto, zaczynając od konwencjonalnych pomysłów, takich jak tworzenie rysunków i szkiców, poprzez zaznaczanie wzrostu na ścianie można przejść do rozpałki na grilla, projektów DIY z resztek z temperówki, nożyka ze skuwki, czy jeszcze bardziej abstrakcyjnych zastosowań – jak to się mówi, sky is the limit.
Podobnie jest z pomysłami na ulepszenie jakości naszej szeroko rozumianej egzystencji. Bardzo często można się natknąć na śmieszki w Internecie z uprzywilejowanych ludzi, którzy twierdzą, że kluczem do sukcesu jest picie rano szklanki wody z cytryną, praktykowanie jogi i przychodzenie do pracy dziesięć minut wcześniej, najlepiej spacerkiem przez park, tak aby napawać się śpiewem ptaków po drodze. Trudno też nie wspomnieć o ostatnich pomysłach rządu na walkę z drożyzną, czyli jedzeniu mniej, zaciskaniu zębów czy ociepleniu domu przed zimą.
Przeglądanie tych wszystkich propozycji, odsiewanie ziarna od plew, w końcu znalezienie i wdrażanie zestawu dla siebie z uważnością wobec zmian sytuacji życiowej – to brzmi jak kolejny etat. Jak więc odpoczywać, brać przysłowiowy oddech, o którym teraz tak intensywnie rozmyślamy?
Oddech – chodzi ci o wdychanie powietrza nosem i wydychanie ustami, tak?
Nie wiem. Naprawdę. Wraz z upływem dni przeznaczonych na szukanie odpowiedzi, snułam się między pracą, wolontariatem i różnymi innymi aktywnościami, próbując znaleźć złoty środek lub choćby wskazówkę. Postanowiłam więc zapytać o to osoby w najbliższym otoczeniu i… z perspektywy poszukiwawczej było to dość problematyczne. Zaczynałam bowiem swą misję z umiarkowanym optymizmem, kończę ją (to złe słowo – zawieszam na czas dzielenia się dotychczasowymi wnioskami) bez cienia nadziei na znalezienie satysfakcjonującej podpowiedzi. Widzę w tym jednak mały pozytyw – nie tylko ja nie wiem tak naprawdę, co to znaczy brać oddech. Jest wiele osób podobnie lub bardziej zagubionych. Przejdźmy jednak do odpowiedzi, które udało mi się uzyskać…
Respondentami były osoby studiujące, pracujące, przechodnie o zamyślonym spojrzeniu, osoby pracujące naukowo, zajmujące zarówno szeregowe, jak i kierownicze stanowiska. Co ciekawe, ich refleksje nie były przesadnie odrębne. Ponadto ich odpowiedzi zdawały się przechodzić pewne fazy. Raz zadane pytanie zostawało w rozmówcy/rozmówczyni, który/-a nie mogąc spać i się od niego oderwać, informował/-a mnie o swoich refleksjach o każdej porze dnia i nocy (choć w niektórych przypadkach osobiście pogłębiałam wątek, dopytując o szczegóły).
Pierwsza faza była niejako ironiczna, z lekkim zabarwieniem goryczy. Ludzie zaskakiwani pytaniem o branie oddechu udzielali odpowiedzi: „wyjść stąd” (w pracy), „wdychać i wydychać powietrze w spokoju”, „spać”, „oderwać się od codzienności”, „wyjechać w Bieszczady”, „nabrać dystansu”, „pójść na urlop”, „robić coś, co sprawia mi przyjemność”, „nie myśleć” i podobnych.
Później następował etap pośredni, w którym pojawiły się refleksje nad samym odpoczynkiem. Przecież to pojęcie, którego sens w jakimś stopniu uchwytuje każdy. Problem zaczyna się dopiero przy próbie jego zgłębienia. Zresztą, chcąc zobaczyć, jak wielką rewolucję w głowie wywołuje refleksja nad „oczywistościami”, wystarczy sięgnąć po Bycie i czas Martina Heideggera z pytaniem o to, czym jest „bycie”. Tu jednak nie będzie aż tak drastycznie. Pytając o odpoczynek, trudno nie zastanawiać się, czy jest on w ogóle możliwy w takim pure, czystym sensie. Tutaj już nie będzie wesoło. Zostałam zasypana anegdotami o urlopach, gdzie na drugi koniec świata zabierano ze sobą pracę (nawet przy pełnej świadomości, że jak kierownictwo zadzwoni, nie uda się przecież awaryjnie przyjść do biura czy innego miejsca, w którym jest się zatrudnionym). Przy nawet jednodniowym „oddechu” od social mediów obecnie grozi już pewne wykluczenie informacyjne. Planując wieczory z przyjaciółmi uważnie kalkuluje się ilość czasu z uwagi na konieczność wstawania do pracy, nadrobienia zaległości w projektach lub obowiązkach domowych. Upragniony urlop często dzieli się na część „wypoczynkową” i pracującą, z miejscem na remonty czy pomoc bliskim. Czy więc odpoczynek jest w ogóle możliwy w dzisiejszych czasach? Czy można choć na chwilę sobie odpuścić z perspektywą wykluczenia, wypadnięcia z obiegu, konieczności coraz większego nakładu pracy na coraz bardziej elementarne elementy naszego życia (inflacja, drożyzna, wzrost wysokości rat kredytu)?
Małe kroki do wielkich ideałów
Trzeba. I to koniecznie. Wiadomo bowiem, co się dzieje z każdą istotą żywą, która nie bierze oddechu. Tu wypłynęła kolejna refleksja. Trzeba wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję: pozwolić sobie na chwilę wyciszenia w drodze z pracy, nawet jeśli wiedzie po zakupy i do kolejnych obowiązków. Trzeba czasem pozwolić myślom kłębiącym się w głowie ulecieć na chwilę w przestrzeń, dać im się „wybiegać”, niczym zwierzętom na otwartej przestrzeni. Trzeba nam pozwalać sobie na przerwę od biegu albo do wyznaczonych celów, albo w ich poszukiwaniu. Efektywny odpoczynek, całe to „branie oddechu” to wielki i piękny ideał, do którego należy dążyć małymi krokami i konsekwentnie. Może to być jeden dzień, jedna godzina, nawet jedna piosenka na start – byle tylko był to czas, który należy do nas. Kto wie, może za kilka pokoleń doczekamy się ludzi, dla których będziemy wspomnieniem kultury pracoholizmu (ładnie to ujmując), która już minęła? Nie sądzę jednak, aby to nastąpiło, o ile każdy z nas nie zaryzykuje choćby minuty braku wysiłku.
Tego artykułu, tej refleksji, tego poszukiwania nie uważam za skończone. Nadal nie odważę się stwierdzić, iż umiem „brać oddech”, czy choćby znaleźć miarodajną definicję tego pojęcia. Ba, wątpię nawet, iż taka definicja istnieje, a nawet jeśli – z pewnością nie ma jednej jedynej słusznej, odpowiedniej dla każdego. Uważam jednak, że warto szukać, próbować różnych rozwiązań i pozostaję otwarta na kolejne propozycje odpowiedzi.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl