Wszyscy wiemy, że media społecznościowe od kilku lat są główną platformą, z której czerpiemy wiedzę niezbędną, potrzebną i całkiem nieprzydatną. Media społecznościowe to także miejsce, gdzie w atmosferze absolutnej bezkarności możemy zostawić nienawistny lub głupi komentarz.
Od nieco ponad roku mam konto na Instagramie. W porządku – prowadzę instagramowe konto dokumentujące życie i przygody mojego jamnika. Oglądam jednak i śledzę trochę kont, zarówno polskich, jak i zagranicznych i za każdym razem zastanawiam się nad dwiema kwestiami: czemu to oglądam i czemu oni to nagrywają? Media społecznościowe są najlepszym dowodem na to, że absolutna wolność słowa prowadzi do mówienia o absolutnie wszystkim.
Wszyscy wiemy, że media społecznościowe od kilku lat są główną platformą, z której czerpiemy wiedzę niezbędną, potrzebną i całkiem nieprzydatną. Media społecznościowe to także miejsce, gdzie w atmosferze absolutnej bezkarności możemy zostawić nienawistny lub głupi komentarz.
Wreszcie – media społecznościowe to miejsce pracy tysięcy aspirujących gwiazdek, celebrytów, projektantów, modelek, piosenkarzy czy aktorów. A im większa liczba obserwujących profili oraz zasięgów, tym większa kasa. Nie od dzisiaj wiemy, że o kasę w tym wszystkim chodzi, nawet jeśli będziemy utrzymywać, że jest inaczej.
Żeby więc nadal dużo zarabiać, nie wystarczą zdjęcia w ponętnych pozach czy kody rabatowe na aktualnie promowane produkty. Należy też do obserwatorów mówić. Najlepiej zacząć od porannych relacji – popularnością cieszy się nagrywanie podczas prowadzenia samochodu (bo przecież celebrytów i influencerów przepisy drogowe nie obowiązują), następnie płynne przejście do relacji z fotela dentystycznego, fryzjerskiego, ba!, nawet ginekologicznego, kończąc na relacjach z kąpieli, przygotowaniu na wieczorne wyjście czy nadawaniu bezpośrednio z łóżka.
Za każdym razem, kiedy popełnię błąd i zdecyduję się obejrzeć takie wypowiedzi, uderza mnie:
- używanie jakiejś paskudnej, niechlujnej i niepoprawnej polszczyzny;
- wtrącanie angielskich słówek;
- nadużywanie słowa „kochani” w odniesieniu do widzów;
- plecenie o rzeczach nieistotnych w tonie co najmniej odkrycia nowej planety.
Oczywiście, takie mamy czasy, takie mamy autorytety i wyrocznie.
Rozmyślanie o tym, że ideał sięgnął bruku, a my doszliśmy do takiej sytuacji to zadanie na zupełnie inny moment.
Rozmyślanie o tym, że nie każdy powinien się odzywać lub co najmniej, nim się odezwie – przemyśli swoją wypowiedź, jest jak najbardziej na miejscu.
Funkcjonujemy w czasach, które dają nam na tyle demokratyczne narzędzia, że każdy z nas ma szansę powiedzieć, co chce.
Traktujemy naszą wolność słowa, poglądów i wypowiedzi jako rzecz oczywistą, a nawet – codzienną i powszednią, w związku z czym nie doceniamy jej tak, jak powinniśmy. Tracimy czas, energię i uwagę naszych odbiorców na plecenie o rzeczach nieistotnych i głupich, zapominając o tematach ważnych.
Traktujemy siebie jako eksperta od spraw wszelakich, wyrocznię wręcz, nadużywając słów tam, gdzie wystarczy cisza.
Nie wiemy, w którą stronę zmierza świat (obstawiam, że raczej w niewłaściwą), ale wiemy, że nic nie jest dane na zawsze, tak samo wolność wypowiedzi, słowa i poglądów.
Traktujmy więc i ją z szacunkiem – wolność słowa jest naszym przywilejem, a nie prawem.