Ci, którzy nie rozumieją, dlaczego ja pokazałem się w levisach, a Tomek Lis z powerade, nie rozumieją obecnej rewolucji w mediach, nie rozumieją związków marketerów z redakcją. To nie tak, że ja albo Tomek Lis wystąpiliśmy w reklamach dla pieniędzy albo dla pieniędzy wyłącznie, to część czegoś większego. Nie dajemy prawa starej gwardii mówić, jakich standardów mamy się trzymać. Nie wypracowaliśmy własnych standardów i potrwa to jeszcze chwilę
Zapytam na początek czy dajecie młodej gwardii prawo mówienia jakich standardów macie się trzymać oraz czy naprawdę musicie wykorzystywać fakt, że własnych standardów jeszcze nie wypracowaliście, a więc wniosek z tego taki, że ich nie macie. Czytałem już wcześniej, że Tomasz Lis czy Natemat.pl reklamowali jeden z napojów, ale ponieważ nie wzbudziło to u mnie jakichś większych emocji, uśmiechnąłem się pobłażliwie i nie interesowałem dalej tym tematem. Dzisiaj z kolei natrafiłem na artykuł, w którym lokowano ów produkt. Uznałem to za bezsprzeczne przekroczenie pewnej granicy jednak to co wywołało we mnie szok to powyższy cytat. Mowa obronna, którą wygłosił naczelny Natemat.pl – Tomasz Machała. O ile rozumiem jeszcze lokowanie produktu w miernych serialach, to uważam, że w prasie, czy to internetowej czy papierowej, gdzie czytelnik ma zamiar dowiedzieć się prawdy (nawet jeśli przefiltrowanej przez pryzmat jakichś wartości) jest to niedopuszczalne. W końcu chyba nikt mi nie powie, że marketing z prawdą ma coś wspólnego. Chociaż słyszałem nawet profesora socjologii, który w wywiadzie bez skrępowania mówi, że na przykład trudno powiedzieć, że reklamujący samochody kłamią, oni tylko informują na przykład jakie „korzyści statusowe” można mieć w wyniku ich kupna (czyli kup samochód to świat cię pokocha i będziesz „kimś”). Socjolog powinien być trochę bardziej krytyczny wobec przekazu medialnego.
Reklama na kłamstwie się wręcz opiera, dawno przestała być informacją a jeśli Lis narzeka na brak gotówki to może dany produkt (nawet jeśli nie wie nawet jak smakuje) zachwalać w paśmie do tego przeznaczonym a nie w artykule. Jednak okazuje się, że to nie pieniądze skłoniły bohaterów tego artykułu do reklamowania jakiejś marki. Oni co mnie wręcz przeraziło robili to dla idei. Wiem, że wielkie marki generalnie zamiast reklamować produkt, sprzedają jakiś styl życia, jakieś idee wręcz, no ale to jedna wielka ściema przecież. Religia konsumpcjonizmu ma swoich proroków w postaci marketingowców i wyznawców, którzy wierzą, że osiągną nirwanę łykając jakiś suplement diety. Machała twierdzi dodatkowo, że reklamował spodnie dla zabawy i nie wziął za to pieniędzy. No ja rozumiem, że można mieć różne rozrywki, ale ta jego wydaje się dość osobliwa. Marki, dla niektórych stały się wręcz kościołami, mającymi swoich fanów, którzy się z nimi utożsamiają traktując bycie ich klientem jako element własnej tożsamości. Tak więc rzeczywiście nie rozumiem „rewolucji w mediach i związków marketerów z dziennikarzami”, uważam, że w ogóle ich być nie powinno. A nawet jeśli rozumiem pana Machałę to na pewno nie popieram jego wizji dziennikarstwa na usługach korporacji i ich proroków a do tego uważam, że tym gorzej świadczy o dziennikarzu robienie tego dla przyjemności. Bo wyprany na przykład przez reklamy mózg jest dużo gorszy od chęci zarobienia. Nie rozumiem za to całkowicie co dobrego dla jakości mediów może przynieść mieszanie marketingu z artykułami.