Według najnowszych sondaży jedynie 13% Polaków zamierza zagłosować w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego. 87% z nas nie jest zainteresowana tym, kto będzie reprezentował Polskę na forum europejskim. Jednocześnie członkostwo Polski w Unii Europejskiej popiera 82% mieszkańców kraju nad Wisłą. Czy my całkiem zwariowaliśmy?
Postpolityczność jest pomyłką
Sobotni dziennik z 25 kwietnia 2009 szeroko podejmuje temat zjawiska postpolityczności, który triumfuje w polityce Francji Sarkozy’ego, Stanów Zjednoczonych Obamy czy też Polski Lecha Kaczyńskiego. Postpolityczności, czyli niejasnego zmieszania różnych idei i nurtów politycznych, swoistego liberalno-konserwatywnego populizmu, w który w sferze werbalno-medialnej jest w stanie zaoferować, każdej grupie społecznej i ideowej „coś miłego”. Robert Krasowski stawia tezę na temat postpolityczności: „to najlepsza z dostępnych metod wzmocnienia władzy w obecnej fazie demokracji”. Pochwala więc ją, uważa, że daje ona szansę na taką władzę, która da rządzącym siłę do przeprowadzenia niezbędnych reform. Założenie to niezwykle idealizuje sprawujących władzę, zakładając, że będą oni faktycznie zdeterminowani do wprowadzenia reform, mając w kieszeni poparcie społeczne zapewnione, nie dzięki poparciu określonego programu, ale sprawnej socjotechnice. Ale pomińmy ten aspekt. W kontekście ostatnich badań nad prawdopodobną frekwencją w nadchodzących wyborach należy zadać sobie pytanie czy postpolityczność de facto nie zabija demokracji?
Jeśli rzeczywiście 87% Polaków nie poszłoby zagłosować w nadchodzących wyborach, dojdzie do niezwykle drastycznego zjawiska, w którym ogromna mniejszość zadecyduje o kształcie naszej delegacji do Parlamentu Europejskiego, a więc naszej wizytówki w Europie. Dlaczego Polacy nie są zainteresowani kształtowaniem swojej reprezentacji w Brukseli i Strasburgu? Stawiam tezę, że jedną z przyczyn jest postpolityczność dominującej dziś ekipy Donalda Tuska. Postpolityczność powoduje, że większość rozsądnych ludzi traci resztki wiary w to, że swoim głosem mogą kształtować bądź wspierać określone kierunki polskiej polityki. Podział polskiej sceny politycznej, w której gwarantowane zwycięstwo ma Platforma Obywatelska, a jedynym rywalem, jest niecywilizowany PiS, który powoli (i szczęśliwe) wypada z gry, powoduje że rozsądny wyborca swoim głosem nie jest w stanie opowiedzieć się za żadną z wizji politycznych. Wiadomo, że nie zagłosuje na PiS, to dla niego inny świat, z którym trzeba było walczyć, ale on odchodzi już w przeszłość. Może zagłosować tylko na PO, ale ten głos nic nie znaczy, bo nie jest już głosem przeciw PiS (zagrożenie wygasło), nie jest też głosem za jakąś polityką Polski, bo Platforma takiej polityki nie formułuje i nie ma zamiaru tego publicznie czynić. Jednocześnie przy prawie 60% poparciu dla PO i 83% poparciu dla Europy przeciętny wyborca może myśleć: „mój głos nic nie zmieni, jakoś to będzie”. De facto więc postpolityczność PO, wyeliminowanie z dyskursu publicznego dyskusji o programie i ideach, przy obecnym kształcie sceny politycznej w Polsce, może zaowocować obumieraniem demokracji i zaangażowania społeczeństwa w proces wyborczy.
Paradoksalnie oczywiście postpolityczność, może się na Platformie bardzo szybko zemścić. Przy 13% frekwencji silnie zmobilizowany elektorat którejś z radykalnych partii może dość łatwo odnieść spektakularny sukces. Tylko czy wówczas PO będzie zdolne do wyjścia z impasu? Czy zda sobie sprawę, że jest od 1989 roku jedyną partią, która ma odpowiednią siłę i teoretycznie potencjał programowy do przeprowadzenia zasadniczych reform w kraju? Czy Donalda Tuska będzie stać na wyjście zza parasola postpolityczności?
Więcej władzy dla PE
Oczywiście postpolityczność obecnego rządu oraz kształt sceny politycznej nie są jedynymi czynnikami, które owocują prognozowaną niską frekwencją. Bardzo ważny wydaje się być również stosunek Polaków do Unii Europejskiej, który w przeważającej większości, opiera się niestety jedynie na logice walki w Unii o interesy Polski. A Polska w Unii wydaje się być bezpieczna. Uzyskaliśmy status średniego, ale wpływowego Państwa w Europie, mamy zapewnione finansowanie inwestycji aż do 2013 roku, możemy po Europie podróżować, możemy również w niej pracować.
Oczywiście jest to niezwykle złudny sposób myślenia. Przed Polską w Europie i przed samą Europą stoją fundamentalne wyzwania. Parlament następnej kadencji będzie kształtował i decydował o budżecie unijnym na kolejny tzw. okres programowania, czyli po roku 2013. Dość słusznie należy się obawiać, że kraje Unii w erze kryzysu nie będą chętne, aby dalej dotować takie kraje jak Polska. Polska nie ma szans na uzyskanie podobne skali dotacji co w latach 2007 – 2013, ale z pewnością czeka nas potężna batalia o to co uda nam się otrzymać. To fundamentalna kwestia. Drugą zasadniczą kwestią dla interesu Polski, będzie kształtowanie polityki unijnej wobec Europy Wschodniej, szczególnie wobec Ukrainy i Gruzji. Pamiętajmy, że wraz ze zmianą ekipy rządzącej w Stanach Zjednoczonych i objęciu prezydentury przez Baraka Obamę, polityka USA wobec Rosji zasadniczo się zmienia. Siła i autorytet naszych europosłów będą więc miały ogromne znaczenie, ponieważ tym razem będziemy musieli często występować bez wsparcia Ameryki. Będziemy potrzebować ludzi zdolnych do tworzenia sojuszy, przekonywania, rzeczowego argumentowania. Dlatego pozostawianie wyboru jedynie 13% społeczeństwa jest skrajnie nieodpowiedzialne.
Niska frekwencja w całej Unii, a szczególnie w Polsce, jest też zapewne efektem zbytniego oddalenia zasadniczych, decyzyjnych instytucji unijnych od obywateli. Komisja Europejska, czyli rząd europejski nie jest wybierana wprost przez Parlament Europejski, a więc reprezentację obywateli. Komisję faktycznie wybierają rządy poszczególnych państw europejskich, czyli Rada Unii Europejskiej. Parlament Europejski jedynie zatwierdza jej skład i może odwołać ją większością 2/3 głosów. Parlament Europejski nie pełni, w skali Europy, funkcji tożsamych z funkcjami parlamentów krajowych.
Demokratyzacja Unii, sprowadzenie systemu funkcjonowania jej zasadniczych instytucji do kształtu bliższego typowemu, demokratycznemu państwu, wydaje się być kluczem do przezwyciężenia alienacji społeczeństw względem Unii Europejskiej. Będzie to oddziaływać na wzrost frekwencji w wyborach europejskich również w Polsce. To szansa również na to, aby Polacy zaczęli myśleć nie tylko kategoriami walki o polskie interesy na forum europejskim, ale również zaczęli postrzegać wiele spraw w kategoriach interesu europejskiego, który w dłuższym okresie czasu będzie tożsamy z polskim. Nasz kraj powinien zatem wysłać do Brukseli i Strasburga reprezentację przygotowaną do skutecznego lobbowania za rozszerzeniem kompetencji Parlamentu Europejskiego i, co więcej, przekonanych do tej idei. Przy 13% frekwencji Polska może wysłać reprezentację niezdolną do skutecznego działania w tym zakresie.
Co robimy dla podwyższenia frekwencji?
Niestety niewiele. Na wysokości zadania stają jedynie organizacje pozarządowe, or
ganizując różnorodne kampanie pro frekwencyjne. W 2007 roku było to słynna i skuteczna kampania „Zmień Kraj, Idź na Wybory”, w tym roku ta sama reaktywowana koalicja rusza z projektem: „Pępek Europy”. Kampanią, która ma odwoływać się do emocji każdego z nas, do dumy z miejsca, w którym mieszkamy, gminy, która nie powinna być „ogonem” a „Pępkiem Europy” jeśli chodzi o frekwencję w wyborach. Więcej na temat kampanii można znaleźć na stronie: www.7czerwca.org.pl. Ciekawe działania rok rocznie prowadzi również inicjatywa Wybieram.pl, chociaż wydaje się, że w roku 2009 działań tej inicjatywy brakuje. Swoje kampanie prowadzą przedstawicielstwa Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego w Polsce.
Organizacje pozarządowe stale zabiegają również u rządzących o różnorodne rozwiązania prawne, które mogłyby pozytywnie wpłynąć na uczestnictwo w wyborach. Instytut Spraw Publicznych, Fundacja Batorego, Integracja od lat zabiegały o zmiany w prawie wyborczym, które umożliwiłyby głosowanie przez pełnomocnika, co umożliwiłoby z kolei uczestnictwo w procesie wyborczym tysiącom osób niepełnosprawnych. Niestety Prezydent Kaczyński zawetowł zmiany w prawie wyborczym, nie pozwolił na dwudniowe głosowanie oraz skazał całą dużą grupę społeczną osób niepełnosprawnych na wykluczenie z procesów demokratycznych. Również różnorodne akcje prowadzone przez m.in. Polskę Młodych i Projekt: Polska promujące wprowadzenie w Polsce możliwości głosowania przez Internet, nie są podejmowane przez rządzących.
Prognozy 13% frekwencji powinny zelektryzować opinię publiczną, a przede wszystkich liderów opinii. Niestety nie dostrzegam alarmu w mediach, specjalnych działań polityków, rządzących czy samorządowców. Nie dostrzegam również głębszej refleksji na temat przyczyn i możliwych konsekwencji tego stanu w Polsce. To straszne, że nawet polskie elity, poza światem organizacji pozarządowych, wydają się być pogodzone z rosnącą obojętnością społeczeństwa.