Wydaje się, że obecnie największą słabością liberalnej części naszej opozycji parlamentarnej, jest całkowity brak pomysłu na siebie i budowania alternatyw w stosunku do obecnie panujących. Ten brak alternatyw obecnie objawia się w stopniowym odzyskiwaniu przez PO pozycji głównego adwersarza PiS. Zjawisko to obecnie następuje głównie kosztem poparcia dotychczas udzielanego .Nowoczesnej. Zaraz po wyborach wydawało się, że liberalna strona opozycji zaproponuje nową jakość w zakresie programu, co skutkowało większym poparciem dla obiecującej tę zmianę partii Petru. Okazało się jednak, że zarówno .N jak i PO stanęły raczej w obronie dotychczasowego status quo, całą swoją krytykę opierając na zarzutach personalnych (vide casus „Misiewiczów”) lub zarzutach dotyczących niegospodarności lub nielegalności działań nowej władzy. Do tego należy dołożyć stopniowe ustępstwa w tym zakresie, prowadzące do m. in. znacznego złagodzenia stanowiska wobec 500+. W tego rodzaju strategii PO ma znacznie większe doświadczenie, przez co w ostatnim czasie odzyskało w znacznej części poparcie.
Choć jestem prawnikiem i samo kryterium legalności wydaje się kluczowym dla oceny działań jakiegokolwiek rządu, to jednak w perspektywie politologicznej, kwestia legalności działań rządzących, w obliczu polityki faktów dokonanych stosowanej przez PiS, wydaje się mieć znaczenie dopiero dla rozliczeń post factum, a nie budowy obecnej opozycji merytorycznej, która miała by realną szansę na zwycięstwo w wyborach i faktyczną reformę. Ostatni rok dowodzi, że mimo notorycznego gwałcenia przez PiS i pozostałych rządzących zasady demokratycznego państwa prawa Polacy nie wychodzą masowo na ulice, ani wbrew grudniowym deklaracjom rządzących, nie dochodzi do prób puczu, które można by tłumić siłą w obronie Rzeczpospolitej. Oznacza to zatem, że żeby liczyć na zwycięstwo w kolejnych wyborach, nie wystarczy oferować spokojnej normalności, krytykując jednocześnie błędy i nadużycia rządzących. Współczesna desperacja wyborców, z czasem przechodząca w obojętność odczuwaną co cztery lata, zdaje się sugerować, że konieczne jest jeszcze stworzenie odrębnego programu, odnoszącego się również do bieżących problemów społecznych.
Obecna formuła liberalizmu rozumianego jako mieszanka poglądów liberalnych na gospodarkę i (często nieświadomego) umiarkowanego konserwatyzmu obyczajowego, powoli się wyczerpuje. Skupia się ona na obronie prawnych podstaw ustroju i mówieniu o niezbywalnych prawach jednostki, w tym szczególnie własności. Do tego możemy dorzucić ciągłą potrzebę mówienia o ułatwianiu, upraszczaniu lub przyspieszaniu wszelkich procedur, zwłaszcza dla przedsiębiorców, którzy w tej narracji zajmują miejsce zbliżone do klasy robotniczej w PRL. Jednocześnie, jeżeli rozważymy podstawy tych twierdzeń, zwrócimy uwagę, że są to zwykle frazesy o podstawowym dla funkcjonowania społeczeństwa prawie własności, racjonalności i wolności jednostek, czy też o sprawczej mocy samoregulującego się wolnego rynku. Choć w wielu przypadkach, te twierdzenia wydają się wciąż aktualne, obecnie przywoływane są z mocą uniwersalnych prawd o rzeczywistości społecznej, co w efekcie wyłącza jakąkolwiek elastyczność i responsywność społeczną ze strony liberałów. Jeżeli wiemy, że na każde pytanie liberałowie odpowiedzą nam w ten sam sposób, to po co ich w ogóle słuchać?
Kluczem do budowy nowego liberalnego programu politycznego wydają się być dwa aksjomaty. Po pierwsze, ze względu na charakter postindustrialnego społeczeństwa w którym żyjemy, istnieje o wiele więcej zagrożeń dla naszej wolności, niż wyłącznie te dotyczące formalnych praw, gwarantowanych na podstawie XIX-wiecznego dorobku. Ze względu na podział pracy, specjalizację i właściwie niemożność współudziału we współczesnym życiu społecznym bez wkładu innych osób w nasze życie gospodarcze, zmuszeni jesteśmy polegać na innych. To z kolei pociąga za sobą konieczność rozpoznawania takich zagrożeń jak monopolizacja rynku, dyskryminacja itd. Oznacza to, że nie możemy już wiązać pojęcia wolności wyłącznie z własnością, mimo że prywatna własność wciąż stanowi warunek konieczny dla wolności w Polsce.
Drugą, zasadniczą kwestią pozostaje anachroniczne przekonanie co do tego, że sprawiać cierpienie innym możemy wyłącznie za pomocą czynnego działania. Współczesny polski liberalizm za podstawę etycznego działania przyjmuje bierność, co wynika z zasady nieagresji. To w szczególności dotyczy roli państwa, które postrzegane jest jako największe zagrożenia indywidualnej wolności. Mimo tego, że zwykle to właśnie swoją agresją wyrządzamy największe krzywdy, nie oznacza to, że bierność zawsze będzie etyczna. Najlepiej to twierdzenie obrazuje bezradność współczesnego liberalizmu wobec rosnących w siłę ruchów radykalnie nacjonalistycznych, które skutecznie wykorzystują narzędzia liberalnej demokracji przeciwko niej samej.
Wydaje się, że współcześni liberałowie, jeżeli chcą poważnie zaistnieć jeszcze na scenie politycznej, powinni wyjść z pozycji na których okopali się wiele lat temu. To będzie jednak wymagało solidnej rewizji i porzucenia, w niektórych przypadkach metafizycznych już, dogmatów na rzecz podejścia bardziej pragmatycznego, skupiającego się na poszukiwaniu rozwiązań bieżących problemów politycznych, w taki sposób, aby każda jednostka miała możliwie duże pole do autokreacji.