Tak jak kapitalizm nie będzie funkcjonował bez koncepcji prywatnej własności i pieniądza, tak liberalna demokracja nie będzie funkcjonować bez koncepcji praw jednostki i metody podejmowania decyzji w ramach wspólnoty – metody w której wszyscy jesteśmy obywatelami, równymi wobec prawa.
Wizja liberalnej demokracji zakłada, że żaden z systemów ani żadna z wartości nie może sobie rościć prawa do absolutności. Jest w tym założenie pewnych praw – praw człowieka, praw jednostki – które wykraczają poza możliwość decydowania o nich państwa, większości czy kogokolwiek innego. To jest fundament liberalny, który przynajmniej współcześnie jest pierwotny wobec ustroju republikańskiego, w którym demokratycznie decydujemy kogo wybieramy. Nie odwołuję się tu do starożytnej Grecji, bo kiedy nazywamy nasz ustrój i ustrój ateński demokracją, to wywołuje pewne nieporozumienia. To są w zasadzie dwa różne ustroje. Współcześnie pierwotny wobec demokracji był liberalizm i jeślibyśmy mieli wskazać miejsce wyraźnego napięcia, jeżeli chodzi o wiarę a liberalną demokrację, to jest ono właśnie w tym pierwiastku liberalnym, wymuszającym samoograniczenia od wszystkich stron sporu publicznego. Po tej klaryfikacji pojęć przejdę do problemu wspomnianego napięcia.
Po pierwsze, na samo pojęcie kryzysu liberalnej demokracji musimy patrzeć w pewnym kontekście. Kiedy spojrzymy na lata trzydzieste XX wieku, to kryzys liberalnej demokracji był dalece większy, choćby dlatego, że jeśli chodzi o ustrój występowały wówczas wyraźne propozycje alternatywne. Dzisiaj liberalna demokracja nie konkuruje z jakąś określoną wizją ustroju alternatywnego, do którego ludzie chcieliby się przyznawać. Teokracja, mimo że jest wiele osób religijnych, czasami o bardzo silnych przekonaniach, nawet antydemokratycznych, nie jest opcją, którą można by brać realnie pod uwagę (poza Arabią Saudyjską i być może paroma innymi krajami), podobnie jak model chiński, który nie nadaje się na towar eksportowy. Nawet Korea Północna nazywa się „demokratyczną”. I w tym sensie kryzys liberalnej demokracji wynika w dużym stopniu z jej tryumfu, bo została sama na polu bitwy.
Jest jeden czynnik wspólny, jeśli chodzi o liberalną demokrację i chrześcijaństwo czy katolicyzm, mianowicie problem tak zwanych „wierzących niepraktykujących”. Wydaję mi się, że to zjawisko występuje zarówno jeśli chodzi o religię jak i o liberalną demokrację, z tym, że gdyby chrześcijaństwo miało takie wsparcie, jakie ma dziś liberalna demokracja, to pewnie nie przetrwałoby swojego pierwszego stulecia. To bardzo cenna lekcja: jak sprawić, żeby liberalna demokracja trwała więcej niż dwieście pięćdziesiąt lat, a dotrwała choćby do pięciuset. Za liberalną demokracją nie stoi jednak żadna instytucja tego typu, jak Kościół katolicki, nie ma żadnego „Kościoła” liberalnych demokratów. Jest oczywiście prasa, są intelektualiści, są państwa i obywatele, którzy mniej lub bardziej wierzą w tę demokrację, ale nie ma żadnego papieża liberalnej demokracji. Trudno uznać Donalda Trumpa czy nawet Angelę Merkel za czołowych kapłanów liberalnej demokracji, podobnie jak premiera Narendrę Modiego, tylko dlatego, że liczebnie Indie są największą demokracją. Być może jest to jeden z problemów, przez które ten ustrój przeżywa kryzys.
Drugim aspektem, który – jak sądzę – bardzo utrudnia rozmowę, jest to, że współżycie społeczne ułatwia nam hipokryzja. Myślę, że większość z nas zdeklarowałaby się jako przeciwnicy hipokryzji jako takiej, ale to ona sprawia, że jesteśmy w stanie funkcjonować w ustroju, który bardzo dalece odbiega od pewnych założeń ideowych, jakie przyjmujemy w ramach bytów idealnych. To znaczy, to nie jest tak, że żyjemy w jakiejś idealnej formie liberalnej demokracji, w której te założenia, o których mówił John Locke, John Stuart Mill czy ojcowie założyciele USA, są w sposób realny i praktyczny na co dzień realizowane. Podobno 95% Polaków to katolicy, ale gdyby tak faktycznie było to – gdyby stosowali się do przykazań – żylibyśmy w raju na ziemi. Niestety nie żyjemy w takim w raju. Zostaliśmy z niego wypędzeni.
Ta hipokryzja, która pozwala nam nie realizować tutaj idealnych wersji ustroju, wyrosła na gruncie wojen religijnych, które na drodze przemocy zmusiły nas do samoograniczenia. Gdybyśmy nie byli samoograniczeni, toczylibyśmy nieustanną wojnę, która szarpała Europę przez stulecia. Dlatego pewnych rzeczy nie wypowiadamy do końca. Tak zwani niewierzący – bo nie muszą to być osoby, które w ogóle w nic nie wierzą – będą w bardzo delikatny sposób obchodzić się z religią, bo jest tak przyjęte, że spośród wszystkich ideologii i tego rodzaju pojęć religia jest traktowana w sposób wyjątkowo delikatny.
Z drugiej strony samoograniczają się osoby głęboko wierzące, nawet jeśli uważają, że należałoby w praktyce wprowadzić tu i teraz ich wartości, ponieważ zbawienie jest ostatecznym celem. Nawracanie pogan mieczem lub werbalną przemocą być może mieściłoby się w logice tak szeroko pojętego realizowania swego rodzaju misji chrześcijańskiej, ale jednak większość chrześcijan, tego nie robi. To rozdwojenie między ideą a praktyką utrudnia nam rzetelny dialog, utrudnia nam zrozumienie. Wydaje mi się, że dla obu stron ciekawa byłaby próba przezwyciężenia go we wzajemnym szacunku.
Pamiętajmy przy tym, że demokracja liberalna powstała w pewnym kontekście, którym była chrześcijańska Europa. Izaak Newton mówił, że wszyscy stoimy na ramionach gigantów i tu jest podobnie: koncepcja osoby, którą posługujemy się w sposób zarówno prawny jak i domniemany w ramach liberalnej demokracji, nie jest może tożsama, ale stoi na ramionach koncepcji chrześcijańskiej. Nie zmienia to faktu, że dzisiejsze interpretacje wolności mogą skutkować zupełnie różnymi koncepcjami. Wolność do i wolność od – to element jakiegoś fundamentalnego sporu, którego nie można sprowadzić do sporu na linii Kościół – liberałowie. To również spór zupełnie świecki.
Warto w tym miejscu dopowiedzieć, iż naiwnym jest uznanie, że istnieje jakiś naturalny porządek ustrojów, którego zwieńczeniem jest liberalna demokracja pod rękę z kapitalizmem i że tu już nic nowego nie powstanie. Liberalna demokracja jest produktem pewnego kontekstu społecznego, który był właściwy dla pewnej fazy rozwoju społeczeństw. Kończy się także kontekst, w którym obywatele funkcjonowali w państwie, w którym była masowa armia z poboru, w którym wszyscy mieli prawa pracownicze, było masowe zatrudnienie, w którym środki komunikacji – czy to ambona, czy to gazeta, czy potem telewizja – należały do bardzo wąskiej elity. Ten czas się kończy na naszych oczach i kryzys, o którym mówimy, jest na swój sposób nie tyle kryzysem, co niewidocznym przeistoczeniem tej formy, w której się wychowaliśmy. Zwłaszcza my w zniewolonej Polsce uważaliśmy demokrację liberalną za cel do którego mieliśmy dobiec. Nie widzieliśmy jej jednak z bliska, nie wiedzieliśmy, czym to się je, a ta demokracja na naszych oczach odchodzi w kierunku czegoś, co można uznać już nie za demokrację liberalną, ale za demokrację masową.
Trafionym byłoby zatem pytanie: jak ta demokracja masowa będzie współgrać z religią? Z perspektywy religii, a chrześcijaństwa, katolicyzmu w szczególności, demokracja masowa wydaje się mieć pewne przewagi nad jej liberalnym odpowiednikiem. Dlaczego? Mianowicie liberalna demokracja odpowiada na zupełnie inne pytania i mówi o pewnym porządku funkcjonalnym, o regułach gry, wedle których mamy tu i teraz się spierać, o tym, że mamy na rękach rękawice bokserskie, a nie jest to walka na śmierć i życie. Natomiast religia, każda w zasadzie religia, zwłaszcza monoteizm, odpowiada na pewne pytania fundamentalne z kategorii egzystencjalnych. Bardzo ciekawe jest to, że sekularyzacja wydarzyła się przede wszystkim w Europie. We wszystkich innych częściach świata, być może następowały spadki w takim czy innym okresie, następuje odejście od katolicyzmu do religii protestanckiej, jak to się dzieje w Brazylii, ale nie jest tak, że ludzie pomimo postępu technologicznego, gospodarczego masowo odchodzą od religii.
W dużym stopniu ten pierwiastek liberalny był swego rodzaju spuścizną elit, które długo po tym, jak masy uzyskały prawo głosu, sprawowały w społeczeństwie władzę symboliczną. Dzisiaj elity są głównym chłopcem do bicia. Jakiś czas temu tygodnik „Polityka” opublikował sondaż wedle którego tylko kilkanaście procent Polaków chciałoby, żeby ich dziecko należało do elity. Elita w Polsce – i innych krajach – jest postrzegana coraz gorzej, o czym pisze m.in. Fareed Zakaria w książce „Future of Freedom” [ang przyszłość wolności – przyp. red.], gdzie również używa – chyba jako pierwszy – pojęcia demokracji nieliberalnej. Jeżeli to będzie rodzaj demokracji plebiscytowej, w której na przykład będziemy głosować smsami, to jak się to będzie miało do przekonań, które mamy?
Obawiam się, że w dużym stopniu będziemy szli do tej formy, która w Polsce się realizuje, to znaczy takiej formy demokracji… nie chcę użyć tocquevillowskiego sformułowania o dyktaturze większości, tylko czegoś bardziej miękkiego – pewnego rodzaju większościowej politycznej przemocy. Akurat w Polsce to może być dobre dla zorganizowanej religii, która będzie mogła iść na skróty, żeby sobie coś „załatwić”, choćby dotacje lub dofinansowanie na rzeczy czasem potrzebne, a czasem mniej potrzebne z punktu widzenia społeczeństwa. Natomiast w krajach, w których większość stanowią ludzie o innych przekonaniach jest zagrożenie, że osoby chcące praktykować swoją religię – choćby muzułmanie w niektórych krajach – mogą być z czasem prześladowani, bo zabraknie tego fundamentu ograniczenia, który zawsze chroni osoby niewierzące czy ateistów w Polsce, a osoby głęboko wierzące w Czechach czy Holandii.
Wszyscy uważamy, że ten ustrój będzie nabierał rozpędu, jak napisał Fukuyama, to jest ostateczny cel i że będzie trwał bez żadnej alternatywy. Otóż liberalna demokracja nie będzie trwała bez bardzo głębokiego zaangażowania się w nią tych wszystkich, którzy mogą się, spierać w każdej innej sprawie. Wydaję mi się, że dziś odkrywamy to w Polsce, w której zarówno lewica jak i umiarkowana prawica, próbują się przeciwstawiać właśnie takiej formie miękkiej dyktatury większości. Pytanie jest takie: czy osoby wierzące i niewierzące uznają, że w imię dobrego funkcjonowania na tym świecie – bo o tym innym wiemy mało – nie powinnyśmy nie tylko dokonać zawieszenia broni, ale i aktywnie działać na rzecz utrzymania pierwiastka liberalnego w demokracji. Bez tego nasi bracia, nasi znajomi w tych lub innych krajach, w tych lub innych społecznościach, w Warszawie albo na Podkarpaciu, mogą być prześladowani.
Często szczycimy się, że Polska jest krajem żyjącym według Ewangelii i zasady solidarności, czyli dwóch wartości, które powinny być nam szczególnie bliskie. Jeśli ten mit o naszym kraju byłby prawdziwy to po pierwsze – nie opędzilibyśmy od imigrantów, a po drugie – bylibyśmy najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi. Z wiernością tym wartościom jest jednak poważny problem. Zobaczyliśmy to bardzo wyraźnie przygotowując i dlatego zrobiliśmy kiedyś numer kwartalnika „Liberté!” zatytułowany Dlaczego chrześcijaństwo się w Polsce nie przyjęło? i wcale nie była to prosta prowokacja intelektualna. Po prostu rozumiemy chrześcijaństwo jako coś głębszego niż ten zestaw praktyk, który mamy w Polsce i innych krajach, w których sojusz tronu z ołtarzem jest bardzo silny. Jego szkodliwość rozumiał już papież Benedykt XVI. Stąd jego koncepcja bardzo wyrazistego określenia i zawężania tego, czym jest dzisiaj funkcjonowanie jako osoba religijna.
Co zatem robić? Na pewno potrzebne jest to, żebyśmy w końcu weszli w dialog. Zastanawiam się jednak jak rozmawiać, jak budować tę naszą wspólnotę, a także czego możemy oczekiwać po młodej polskiej demokracji, jeśli wychowanie obywatelskie pojawia się dopiero w ostatniej klasie szkoły podstawowej i należy do najgorzej i najsłabiej prowadzonych lekcji. Tymczasem w całym cyklu nauczania podstawowego i ponadpodstawowego dwie godziny w tygodniu przeznaczamy na katechezę. I dziwimy się, że liberalna demokracja w Polsce nie do końca się udaje. Wyobraźmy sobie, że chcemy zrobić porządnego katolika z kogoś, kto pojawia się w kościele raz na cztery lata, wysłucha czegoś, coś zrobi może nawet w tym kościele, wychodzi i wraca dopiero za kolejne cztery lata – tak mniej więcej wygląda nasza wizja liberalnej demokracji. Jak ona ma się utrzymać, jeżeli jej nie praktykujemy? Uważam, że Kościół ma głęboką mądrość w tym, że zmusza wręcz pod groźbą ciężkiego grzechu, by chodzić w niedzielę do kościoła, wysłuchać kazania i kierować się przykazaniami. Liberalna demokracja jest w porównaniu z zorganizowaną religią bezzębna i bezbronna.
W liberalnej demokracji tworzymy system, w którym się spierają ideologie. Jednocześnie nie ma ona w sobie tego gorącego pierwiastka, który ma choćby nacjonalizm lub głęboko przeżywana wiara religijna. Zawsze się dziwię oczekiwaniom, że Kościół sam siebie będzie ograniczać, że nie będzie zabierał głosu w sporach. Uważam, że to bardzo nierealistyczne oczekiwanie wobec żywych osób, a Kościół to są żywi ludzie, nie tylko Ewangelia. Nie oczekujmy od silnego, że się będzie samoograniczać, jeżeli jest to nie wymuszone w jakiś sposób. Dlatego jeśli kultura polityczna nie będzie w jakiś sposób „wymuszona”, to nie liczyłbym, że będzie ona w praktyce realizowana. Sądzę, że jest bardzo wiele rzeczy, których liberalna demokracja mogłaby się nauczyć od religii. Po pierwsze, bazuje na bardzo wielu aksjomatach religijnych, a po drugie, mogłaby brać przykład z realizowania praktyk, dzięki której funkcjonuje Kościół katolicki.
Jeśli chodzi o neutralność światopoglądową – przynajmniej w jakichś licznych społeczeństwach, większych niż wspólnota lokalna, gdzie się wszyscy znają – to nie istnieje taki porządek społeczny, który nie odwoływałby się do jakiegoś porządku wartości. Myślę, że to jest dość oczywiste. Tak jak kapitalizm nie będzie funkcjonował bez koncepcji prywatnej własności i pieniądza, tak liberalna demokracja nie będzie funkcjonować bez koncepcji praw jednostki i metody podejmowania decyzji w ramach wspólnoty – metody w której wszyscy jesteśmy obywatelami, równymi wobec prawa. To są oczywiście założenia implicite w ramach tego metaporządku, którym jest liberalna demokracja. Tyle, że na placu boju w cywilizacji zachodniej pozostały kapitalizm i liberalna demokracja w wersji letniej, pozostawiając miejsce dla konsumeryzmu, dla takich bym powiedział „ideologii bez ideologii”, które w zasadzie niczego nie wymagają.
Kolejna rzecz, która jest tajemnicą sukcesu religii, a być może również niepewnego sukcesu innych ideologii – one wymagają. Problemem liberalnej demokracji nie jest to, że nie ma w sobie wartości, bo ma w sobie bardzo wiele bardzo głębokich wartości, bez których nie może istnieć albo się przeradza w coś czym nie jest. Jej problemem jest to, że bardzo wiele źródeł wartości, także niereligijnych, w jakimś sensie uznaliśmy za mało istotne. Bardzo w nas spadła temperatura przekonań. Wydaje mi się, że istnieje zagrożenie pozostania na placu boju tylko tych ideologii, które są najgorętsze, a to nie zawsze są te ideologie, które są najlepsze dla pokoju społecznego i praw jednostek.
* Niniejszy tekst oparty na wypowiedziach z debaty organizowanej w ramach Dziedzińca Dialogu przez kardynała Kazimierza Nycza i prezydent miasta Warszawy Hannę Gronkiewicz Waltz 18 października 2017 roku, w której udział wzięli: Leszek Jażdżewski, Paweł Kowal, Aleksander Smolar, Krzysztof Mazur. Spotkanie prowadził Michał Szułdrzyński.
„Postcards from Salem” / „Pocztówki z Salem”
Niewinność czarownic. Celebracja „dziewczyństwa” („siostrzeństwa”). Bycie razem.
Fotografie, scenografia: Magdalena Franczuk
Modelki: Orina Krajewska, Anna Jarosik-Tomala, Maria Dębska, Elżbieta Mielnik, Monika Kaleńska, Joanna Zagórska, Sabina Karwala, Zuzanna Rabiega, Anna Paliga, Małgorzata Twardowska, Magdalena Żak, Justyna Bugajczyk
Make-up, fryzury: Aga Zajdel