Partia Demokratyczna wybiera kandydata na przeciwnika Donalda Trumpa w tegorocznych wyborach prezydenckich. Werdykt wydały już dwa stany. Z wielu jednak powodów tegoroczny konwentykiel w Iowie (IO) i prawybory w New Hampshire (NH) nie mogą być potraktowane jako mocna wskazówka dla ostatecznego rezultatu tego wyścigu. Liderzy po dwóch najwcześniejszych stanach, Pete Buttigieg i Bernie Sanders, mogą być wstępnie zadowoleni, ale są też świadomi, że mają za sobą dwa najłatwiejsze zadania swoich kampanii. Przed nimi i resztą stawki bardzo wiele znaków zapytania.
Pierwszy znak zapytania to przyszłość kampanii Joe Bidena. Jego wyniki w IO i NH są bardzo słabe, słabsze niż pozwalały przypuszczać sondaże. W obu stanach nie był faworytem do wygranej, ale trend w jego przypadku pokazuje jednoznacznie w dół. U bukmacherów ten faworyt numer 1 do nominacji jeszcze po Nowym Roku spadł na pozycję nr 4. Jego kampania traci impet. Z drugiej jednak strony od dawna było wiadomym, że IO i NH to dla niego stany trudne, a atuty ma w kolejnych dwóch starciach, czyli w konwentyklu w Nevadzie (NV) i przede wszystkim w prawyborach w Karolinie Południowej (SC). Można więc rzec, że nie ma jeszcze na tyle silnych przesłanek, aby powiedzieć, że sprawy nie idą zgodnie z jego planem. Jeśli wygra w NV i potwierdzi przygniatającą przewagę w SC (sondaże dawały mu tutaj kilkanaście pkt. proc. przewagi, a Sanders i Buttigieg byli daleko w polu), to odbuduje zaufanie i optymizm swoich zwolenników. Ale czy to się uda? Wyścig prawyborczy to psychologia. Klęska we wczesnych stanach (a Biden naprawdę wypadł słabiej niż myśleliśmy) napędza straty w kolejnych. W wyborcach budzi się zwątpienie. Jeśli dwa kolejne stany nie przyniosą sukcesu, Biden wycofa się 29 lutego.
Drugim znakiem zapytania jest strategia Michaela Bloomberga. Były burmistrz Nowego Jorku nie kandyduje w 4 wczesnych stanach, do wyścigu włączy się 3 marca, czyli w tzw. Super-Wtorek, gdy zagłosuje 14 stanów (w tym bogate w delegatów Kalifornia, Teksas, Karolina Płn. i Massachusetts). Bloomberg stawia na to, że 4 najwcześniejsze stany, które dysponują łącznie dość małą liczbą delegatów, nie wyłonią klarownego faworyta, który już z końcem lutego przeciągnąłby na swoją stronę lwią część partii. Wydaje się mieć rację. Mnogość kandydatów wyklucza raczej wycofanie się kogokolwiek znaczącego przed 29 lutego, każdy liczy na odrobienie niedużych przecież na razie strat. W efekcie nikt nie odskoczy. Dodatkowo partia jest podzielona na skrzydło radykalne (Sanders i Elisabeth Warren) oraz umiarkowany mainstream (cała reszta). Tym bardziej nie będzie więc przed Super-Wtorkiem jednego lidera, który pogodziłby te skrzydła. Dodatkowo słaby start Bidena zwiększa szansę jego wczesnej klęski. To dla Bloomberga scenariusz idealny, ponieważ ideowo i programowo jest wręcz skrojony pod to, aby przejąć dawnych popleczników Bidena, zarówno wśród wyborców, jak i w machinie partyjnej. Bloomberg może okazać się więc „lepszym Bidenem”. U bukmacherów już teraz figuruje jako faworyt nr 2 do nominacji, choć w żadnym głosowaniu jeszcze nie wystartował i nie ma żadnych delegatów. Inwestuje setki milionów z własnego kolosalnego majątku w kampanię w największych stanach. Na ile skutecznie? Jego pozycja rośnie, ale na razie Kalifornię wyraźnie wygrywa Sanders, a Teksas – Biden. Jednak te liczby mogą ulec dużym zmianom, gdy wyniki z NV i SC będą już znane.
Trzeci znak zapytania i największe zagrożenie dla planu Bloomberga to Buttigieg. Młody, homoseksualny weteran wojny w Afganistanie jest w stawce niczym kandydat z innego pokoleniowego świata. Ciekawie usytuowany ideowo gdzieś pomiędzy centrystami: Bidenem i Bloombergiem a kandydatami radykałów, wydaje się zdolny odbierać wyborców zarówno jednym, jak i drugim. Jego sukces w IO i NH bez wątpienia jest pokłosiem słabnięcia Bidena. Ma pewne szanse, aby stać się klarownym liderem wyścigu dla umiarkowanego skrzydła. Jeśli przed 3 marca osiągnie tą pozycję, to może się okazać, że kampania Bloomberga jednak zaczęła się za późno. Buttigieg ma jednak jeden poważny problem. Może czerpać zarówno z rezerwuaru wyborców liberalnych-wolnorynkowych (centrum), jak i z rezerwuaru wyborców liberalnych-socjalnych (lewica), ale ma utrudniony dostęp do wyborców konserwatywnych. We właściwych wyborach to mniejszy problem, bo stany w których konserwatywni wyborcy stanowią duży segment zarejestrowanych Demokratów, to stany silnie republikańskie, które Trump i tak wygra. Lecz w prawyborach te głosy się liczą. I tak w Karolinie Płd., gdzie demokratyczne prawybory dominują dość zachowawczy Afroamerykanie, Buttigieg ma nadal śladowe poparcie. Drastyczna klęska w tym stanie może podłamać jego, na razie świetnie idącą kampanię. W Super-Wtorek takich stanów będzie potem multum (Oklahoma, Teksas, Arkansas, Tennessee, Wirginia). To dla Buttigiega trudne przeszkody.
Dwie kobiety w stawce to kolejne dwa znaki zapytania. Warren nie ma szans na pokonanie Sandersa w boju o głosy radykalnego skrzydła lewicy. To pokazują wyniki z IO i NH, ale także dalsze sondaże. Znak zapytania dotyczy tego, kiedy zrezygnuje z udziału w wyścigu. Jeśli zrobi to wcześnie (np. przed 29 lutego) i poprze Sandersa, da mu duże doładowanie. Generalnie skrzydło radykalne jest nadal mniejsze od umiarkowanych i w boju 1:1 jego kandydat przegrywa. Sanders potrzebuje zachowania w wyścigu minimum dwóch, najlepiej równie mocnych kandydatów umiarkowanych podbierających sobie głosy, ale przede wszystkim potrzebuje rezygnacji swojej konkurentki Warren. Kiedy ją dostanie? Jeśli dopiero w połowie marca czy w kwietniu, to będzie raczej za późno.
Nie można tracić z oczu jeszcze jednej kandydatury – umiarkowanej Amy Klobuchar. Po przyzwoitym wyniku w IO, zdobyła trzecie miejsce i delegatów w NH. Jeśli to trend wzrostowy, to Biden i Buttigieg mają kolejny powód do zmartwienia, bo liczyli na zakończenie jej kampanii najpóźniej po NH.
Na sam koniec spójrzmy oczywiście na faworyta nr 1 i lidera większości sondaży, czyli Berniego Sandersa. Osiąga dobre wyniki, ale nie jest w stanie wysforować się na czoło. Po IO i NH wręcz ma o 1 delegata mniej niż Buttigieg. W stanie, który był jego obowiązkowym zadaniem wśród stanów wczesnych, w jego „fortecy” NH, na delegatów z Buttigiegiem zremisował. Jego sytuacja, pomimo gromkich deklaracji marszu po wygranie nominacji, jest złożona. Po pierwsze, jest kandydatem mniejszościowego w partii skrzydła radykalnego czy progresywnego. Po drugie, nawet część jego zwolenników nie wierzy, że może wygrać z Trumpem. Tymczasem dla dwóch trzecich uczestników prawyborów demokratycznych najważniejszym kryterium są szanse w listopadzie, a nie program czy ideologia kandydatów. Owszem, sondaże pokazują, że Sanders nie wypada w starciu z Trumpem słabiej niż inni Demokraci (zwykle nieco mocniejsi są Biden i Bloomberg, ale te różnice są w granicach błędu). Jednak to są sondaże zrobione zanim ruszyła główna kampania. Wielu komentatorów obawia się, że Sanders ma miękkie podbrzusze i daje republikanom wiele okazji do łatwego ataku na siebie. To po pierwsze jego ideowa deklaracja jako „socjalisty”. To po drugie jego ateizm. Po trzecie, jego propozycje programowe. Ona są co prawda popularne wśród znacznej części zarejestrowanych Demokratów, ale odrzuca je (zwłaszcza w zakresie reformy ochrony zdrowia) ponad połowa Amerykanów, w tym także wielu wyborców centrowych, wahających się. Po czwarte, pewna część zwolenników głębokiej rozbudowy państwa socjalnego, którą Sanders proponuje, ma świadomość braku realizmu tych postulatów. Sanders uchyla się od publikacji wyliczeń kosztów jego obietnic. Ale przede wszystkim nie ma żadnych szans uzyskać większość w Kongresie dla swoich radykalnych celów. W toku prawyborów coraz więcej wyborców będzie więc się zastanawiać, czy warto poprzeć kandydata, którego co prawda lubi się najbardziej i którego program się nawet popiera, ale który najpewniej przegra wybory, a nawet jeśli wygra, to i tak tego programu nie wdroży? To wielki problem Sandersa, który będzie nabrzmiewać. Republikańska kampania będzie całymi miesiącami niszczyć pozycję Sandersa korzystając z tego imponującego arsenału. Według doniesień m.in. CNN Trump trzyma kciuki za wygraną tego senatora w prawyborach Demokratów właśnie z tego powodu.
Najbliżsi centrum kandydaci wydają się lepiej przygotowani do obrony. Proponują program realistycznych reform. Zwłaszcza Bloomberg, w przeszłości liberalny republikanin i niezależny, jest dobrze przygotowany do zaproponowania wizji częściowo ponadpartyjnej prezydentury, zdolnej zdobywać dwupartyjne poparcie w Kongresie. Bloomberg i Biden byliby w stanie powalczyć z Trumpem o cały szereg stanów wahających się, a nawet tych z kategorii skłaniających się ku republikanom (Karolina Płn., Nevada, Indiana, Missouri, może nawet Arizona). Z drugiej strony trzeba przyznać, że Sanders jest lepiej przygotowany do walki o 4 stany tzw. pasa rdzy (Wisconsin, Pensylwania, Michigan i Ohio), spośród których trzech Clinton zabrakło w 2016 r. do wygranej, a w których sytuacja na rynku pracy skłania wyborców do poparcia kandydatów radykalnych i populistycznych, obojętnie z której strony spektrum.
Jest też pytanie o to, jak zachowają się zwolennicy Sandersa, gdyby ten znów przegrał nominację. 4 lata temu ogarnęła ich histeria, potęgowana fake newsami prawicowych quasi-mediów o manipulacji w procesie wyłaniania delegatów. Wielu z nich nie zagłosowało w listopadzie i wręczyło w ten sposób Trumpowi prezydenturę. To może się teoretycznie powtórzyć. Jednak sytuacja tym razem jest o tyle inna, że większość z tych ludzi szczerze żałuje, że tak wtedy postąpiło. Otóż, inaczej niż w 2016 r., mamy teraz za sobą doświadczenie 4 lat prezydentury Trumpa i dwóch jego ultrakonserwatywnych nominatów w Sądzie Najwyższym. Poza tym, o ile ostatnim rywalem Sandersa w prawyborach nie będzie jednak Biden, to tym razem nie pokona go przedstawiciel partyjnego mainstreamu, osadzony w jego układzie wpływów i zależności. Bloomberg i Buttigieg są, każdy na swój i inny niż Sanders sposób, outsiderami. Myśląc o głównym celu tej całej kampanii, obaj muszą już teraz przybrać wobec zwolenników Sandersa przyjazny ton i nie palić mostów. Powinni też nominować jedną z progresywnych członkiń Kongresu (najlepiej właśnie kobietę o afroamerykańskim lub latynoskim backgroundzie etnicznym) jako swoją kandydatkę na wiceprezydent. Tędy wiedzie najbardziej obiecująca droga dla Demokratów w 2020 r.