Naszą narodową cechą i specjalnością staje się hipokryzja. Rozdźwięk między rzeczywistością, a marzeniami i wyobrażeniami jest u nas jak rów mariański. I nie będę przywoływał tu przykładów atomowych, dotyczących tzw. moralności katolickiej i jej związku z liczbą codziennego narodowego kombinatorstwa, ilością wypadków drogowych czy nagromadzeniem powszechnej zawiści. Mam przykład z innej bajki.
Jak powszechnie wiadomo „Piękna nasza Polska cała”. Hasło to figurowało niegdyś w szklanych gablotkach we wszystkich niemal polskich szkołach, zachęcając do praktykowania krajoznawstwa i aktywnej turystyki. W starszym wieku dobrze też było zabłysnąć sentencją: „Byłem tu i ówdzie, widziałem to i owo, ale Polska jest najpiękniejsza”. Otóż to nigdy nie była prawda, ale ostatnie trzy dekady charakteryzowały się tak systematyczną dewastacją polskiego krajobrazu, że po prostu brzydziej w Europie nie jest już nigdzie. Mogę się założyć, że przy znakomitej pogodzie, każdy lecący samolotem, czy to z południa, czy to z zachodu natychmiast jest w stanie rozpoznać, że znalazł się nad Polską. Otóż takiego chaosu urbanistycznego nie uświadczysz w innym europejskim kraju, a rozlane bez ładu i składu miasta, rozczłonkowane wsie i porozrzucane przypadkowo klocki domków świadczą wymownie, że oto lecisz nad polskim niebem. Podróżny wjeżdżający natomiast samochodem, nawet bez znajomości języka polskiego, natychmiast orientuje się, że znalazł się w kraju Mickiewicza i Chopina. Uderzająca po oczach wszędobylska szyldoza wręcz poraża swoją krzykliwością. O ile urbanistycznie jesteśmy ugotowani na co najmniej stulecie (jeśli nie na zawsze), to z natłokiem tego, co w założeniu miało być reklamą, poradzić sobie teoretycznie łatwiej.
Ostatnio dopiero problem zaczyna być zauważalny i poszczególne samorządy starają się podejmować w bólach tzw. uchwały krajobrazowe, które – tak jak ostatnio warszawska – unieważniane są beztrosko przez wojewodów, ulegających lobbingowi branży reklamowej. Cała nadzieja w ruchach miejskich, bo nie można w tej sprawie liczyć na elity: albo sprawy nie dostrzegają, albo – jak Leszek Balcerowicz – w dewastacji krajobrazu wręcz widzą dowód na zaradność i przedsiębiorczość Polaków. Tak jakby Niemcy, Czesi, czy cała niemal Europa była mniej zaradna, biedniejsza lub wstydziła się krzyczeć o swojej zaradności milionem szmat reklamowych, zasłaniających kraj, jak długi i szeroki.
Symbolem dewastacji krajobrazu jest w Polsce Zakopianka. Droga prowadząca do polskiej stolicy Tatr jest koszmarem. Każdego roku poruszają się po niej miliony ludzi z całej Europy, oglądając ze zdziwieniem jakiś kraj trzeciego świata. Podhala z niej nie widać, trudno dostrzec też same Tatry. Żadne inne państwo w Europie nie pozwoliłoby sobie na taką kompromitację. Na dewastację krajobrazu stanowiącego prawdziwą wizytówkę, najbardziej malowniczego nie tylko przyrodniczo, ale i kulturowo. Tymczasem mimo usilnych prób (redakcja Tygodnika Podhalańskiego z rozpaczy oferowała niegdyś darmową reklamę w gazecie za usunięcie przez przedsiębiorcę reklamy z Zakopianki) nic się w tej sprawie nie zmienia, a droga do Zakopanego jest nadal horrorem estetycznym.
No ale czasem trzeba zareklamować swój produkt w jakimś fajnym kontekście. Co jednak zrobić, gdy kontekst jest zdewastowany reklamami właśnie. No przecież nie pokażemy rodzinki jadącej na narty prawdziwą Zakopianką, bo widz przed telewizorem padnie z wrażenia. Prawdziwa kwadratura koła. Chociaż w sumie od czego jest inwencja, wsparta dodatkowo technologią. Trzeba sobie po prostu tę trasę wyobrazić i stworzyć ją od podstaw w programie graficznym, lub na przykład nagrać inną drogę z malowniczym widokiem na góry i komputerowo umieścić przy niej tabliczkę Zakopane! Genialne! Tak właśnie wygląda migawka z reklamy jednej sieci komórkowej. Samochód mknie przez bajkowy krajobraz niczym z Alp szwajcarskich, ale nazwa Zakopane komunikuje nam, gdzie się właśnie znajdujemy. Widz przed telewizorem jest uratowany. Nie widzi bilbordów tej samej sieci na Zakopiance, za to rozkoszuje się wykreowaną drogą i podziwia przecudny wjazd do Zakopanego. Tak, to jest wyobrażona Polska, to jest wymarzona droga do polskiej stolicy Tatr. O tym, że prawda wygląda inaczej, nie ma co deliberować. Po co się czepiać? W sumie i tak hotele zamknięte, nie ma po co jechać, to poudawajmy, że taki mamy piękny kraj. Można przecież doszczętnie zniszczyć rodzimy krajobraz w imię zysków, a później w komputerze wykreować wymarzoną idealną wizję Polski. To znacznie łatwiejsze niż wyczyszczenie kraju z wszechobecnej szyldozy. Klienci zadowoleni? No pewnie! Piękna nasza Polska cała!