Scena polityczna Niemiec ostatecznie doszlusowała do europejskiego standardu. Nasz zachodni sąsiad przestał być jednym z ostatnich krajów w Europie bez silnie ugruntowanej partii narodowo-populistycznej prawicy. Ścieżka Alternatywy dla Niemiec (AfD) okazała się drogą sukcesu, a w dawnej NRD partia ta uzyskała status tzw. partii ludowej.
W dziejach AfD były dwa kluczowe momenty, które zdecydowały o jej trwałym zakotwiczeniu na scenie politycznej Niemiec. Oba były kryzysami. Pierwszy dał impuls do powołania partii w 2013 r. Był to czas głębokiego kryzysu w strefie euro, związanego z dramatycznym zadłużeniem państw europejskiego południa. Rozpad strefy, a może i UE wydawał się niewykluczony, perspektywa pokrycia przez niemieckich podatników i klientów banków kosztów umorzenia części długów rozwścieczyła wielu wyborców. Drugi kryzys przyszedł jesienią 2015 r. i dał AfD, gasnącej w związku z pomyślnym rozwiązaniem najbardziej drażliwych problemów strefy euro, drugie życie. Był to oczywiście kryzys uchodźczy i przyjęcie przez rząd Angeli Merkel wielkiej liczby ludzi z Bliskiego Wschodu do kraju.
Od kryzysu do kryzysu
Oba te kryzysy opowiadają równocześnie historię ideologiczną partii, która pomimo krótkiego, 5-letniego stażu ugrupowania, jest złożona i pełna zwrotów. Powołana w reakcji na kryzys strefy euro przez statecznego ekonomistę Bernda Lucke AfD była centroprawicową partią konserwatywno-liberalną, którą od CDU i FDP różnił w zasadzie tylko postulat powrotu do marki niemieckiej. Byłaby akceptowalnym partnerem koalicyjnym chadeków i liberałów w średniej perspektywie, a nawet mogłaby zająć miejsce FDP w partyjnym spektrum (lata 2013-17 były w końcu okresem wyeliminowania liberałów z Bundestagu, a ich poparcie spadło w 2014 r. do zaledwie 1-2%). Jej wyborcy rekrutowali się z podobnych grup społecznych jak wyborcy FDP i częściowo CDU: zainteresowani głównie polityką gospodarczą, pragmatyczni i dobrze sytuowani przedsiębiorcy oraz przedstawiciele lukratywnych zawodów, głównie z zachodniej i południowej części kraju, płacący wysokie podatki i oburzeni myślą, że Grecja lub Włochy mogą nie spłacić swoich długów. Z tego rodził się eurosceptycyzm, którego nie była w stanie „obsłużyć” do bólu proeuropejska FDP.
Jednak europejski kryzys został przezwyciężony, Grecji narzucono twarde warunki austerity, wprowadzono mocniejsze reguły co do zaciągania długu (w Niemczech wręcz zakaz deficytów budżetowych), ogarnięto problem nadzoru bankowego, strefa euro przetrwała. Ekonomiczne paliwo AfD się wyczerpało, elektorat wrócił do CDU i FDP, która wróciła do Bundestagu rok temu. Jedyną szansą dla AfD stało się poruszenie nacjonalistycznych, silnie prawicowych instynktów. Druga faza AfD była okresem przejściowym, której symbolem jest Frauke Petry. Usiłowała on zrobić swoisty szpagat: ukształtować partię o silnie konserwatywnym i nacjonalistycznym charakterze, która jednak równocześnie wyraźnie odcina się od brunatniej skrajnej prawicy. Petry chciała zachować jak największą grupę wyborców z czasów Lucke, którzy w obliczu jakichkolwiek neonazistowskich akcentów natychmiast pukają się w głowę i wychodzą przez najbliższe drzwi, ale równocześnie rekrutować w grupach o słabszej pozycji społecznej, odczuwających narodowe resentymenty.
Wraz z nadejściem kryzysu uchodźczego wydarzenia potoczyły się swoim biegiem. Wiele hamulców w AfD puściło, pozostałe chyba długo nie wytrzymają. Petry, podobnie jak i Lucke od już ponad 3 lat, znalazła się poza partią. Obecne kierownictwo wokół Alexandra Gaulanda i Alice Weidel agresywnie sięga po czystej wody skrajnie prawicową retorykę (Gauland: „Holokaust jest jak ptasia sraka na ponad tysiącletniej, wspaniałej historii Niemiec”), a AfD mutuje w kierunku partii narodowo-konserwatywnej, nieróżniącej się w zasadniczy sposób od „bratnich ugrupowań”, takich jak austriacka FPÖ, francuski Front Narodowy, czy holenderscy „wolnościowcy”. W gruncie rzeczy trudno wskazać różnicę między nią a nawet NPD z okresu, w którym politycy tej ostatniej zamienili glany i szelki oraz łyse głowy na garnitury i włosy w przedziałek. Niedawne zamieszki w Chemnitz pokazały, że AfD nie widzi już potrzeby odgradzania się i swoich wyborców od subkulturowych grup o otwarcie brunatnym charakterze, albo od ruchu Pegida. W mieście maszerowano wspólnie, razem skandowano hasła, opory i bariery zanikły.
Bastion na wschodzie
Ta ostatnia przemiana jest widoczna dziś głównie w zakresie rekrutowania elektoratu. Szpagat Petry się nie udał. Dzisiaj wyborcy AfD to osoby o niskich dochodach i wykształceniu, mieszkający w małych ośrodkach o prowincjonalnym charakterze, o rasistowskim i szowinistycznym backgroundzie ideowym, mające w nosie politykę gospodarczą, może poza hasłem „uchodźca zabiera mi pracę i zasiłek”. Podobnie jak zyskujące przejściową popularność w ostatnich 25 latach ugrupowania skrajnej prawicy, NPD i DVU, AfD najsilniej rekrutuje elektorat w dawnej NRD, który na hasła o konieczności spłacania długów przez Grecję reagował z obojętnością.
Różnice pomiędzy krajami związkowymi są co prawda dość spore, ale – upraszczając nieco – podczas gdy w landach zachodnich poparcie dla Alternatywy wynosi kilkanaście procent (najczęściej 12-15%), tak w landach dawnego NRD jest to zawsze ponad 20, czasem ponad 25%. W Saksonii już w zeszłorocznych wyborach do Bundestagu partia pokonała CDU i stała się najsilniejszą partią regionu, a także zdobyła tam mandaty w okręgach typu JOW, co poza miastem Berlin udaje się normalnie tylko chadekom i SPD. Przy tak dużym poparciu we wschodniej części kraju, politolodzy mówią, iż AfD staje się tam partią ludową (w niemieckim dyskursie oznacza to partię o szerokiej bazie wyborczej, silnie zakorzenioną w strukturach społecznych).
Ten ostatni fakt ma oczywiście donośne znaczenie. Jeśli AfD jest przynajmniej w części kraju partią ludową, a nie tylko efemerydalnym zjawiskiem w stylu partii protestu, to znaczy, że dysponuje okrzepłymi strukturami wsparcia w wielu kluczowych instytucjach. Sympatycy AfD są pracownikami federalnych i lokalnych urzędów. Wielu policjantów zapewne jest jej wyborcami – badacze wskazują, że narracja Alternatywy o zawinionej przez rząd utracie kontroli nad utrzymaniem porządku w związku z napływem uchodźców jest w policji najpewniej popularna. Wśród polityków i kandydatów partii jest wielu byłych i aktywnych policjantów. Także wśród wojskowych AfD może liczyć na silne poparcie: wśród żołnierzy nadreprezentowani są młodzi mężczyźni ze wschodu kraju, czyli według demoskopów najbardziej podatna na retorykę AfD grupa. Uderzająco wielu posłów Alternatywy ma w biografii epizody, jako zawodowi żołnierze, a wręcz oficerowie. Wpływy partii rosną także w środowisku mediów oraz instytucji kultury. Podejrzenie sympatyzowania z partią pada na ważne osoby z kierownictwa służb specjalnych, co ma znaczenie wobec podnoszonego od jakiegoś czasu wniosku o objęcie AfD nadzorem służb ze względu na wykraczanie przez partię poza tzw. konsensus konstytucyjny i ujawnianie się tendencji ekstremistycznych w jej strukturach.
Tomorrow belongs to the AfD?
Kilka scenariuszy wydaje się obecnie możliwych, a kilka niemożliwych. Niemożliwe wydaje się na przykład to, że AfD po prostu zniknie po kilku latach, jak partia Rolanda Schilla i Piraci. Zbyt głęboko zakorzeniła się ona właśnie w najróżniejszych strukturach społecznych, aby po prostu wyparować. Niemcy przestały być krajem, w którym ze względu na historię niemożliwym było przetrwanie na scenie partii o konserwatywno-narodowym charakterze, wyraźnie na prawo od CDU i CSU. Niemożliwe jest także, że AfD zostanie dopuszczona do współrządzenia, dopóki na czele chadecji stoi Merkel.
Jednak w nieco dłuższej perspektywie kolejne pokolenie liderów chadecji może stopniowo z taką myślą się oswajać, zwłaszcza jeśli baza wyborcza CDU zaczęłaby ulegać erozji ze względu na przedłużający się sojusz z SPD, a w przyszłości może także z Zielonymi. Zwrot ku AfD może zostać wówczas uznany za konieczny, aby zatrzymać proces spychania CDU na pozycje centrolewicowe i utratę wielu konserwatywnych wyborców na rzecz właśnie AfD. Nie można bowiem wykluczyć, że w tym scenariuszu AfD stałaby się największą partią w Niemczech. Jest niemal pewne, że następny szef CDU będzie politykiem o wiele bardziej konserwatywnym od centrowej Merkel. Także FDP Christiana Lindnera orientuje się, podobnie jak partie liberalne w Holandii, Belgii czy Danii, na bardziej prawicowo-liberalną narrację. Z drugiej strony trudno wyobrazić sobie, aby te partie były w stanie powołać większościową koalicję i bez AfD, i bez poparcia części lewicy. Brak tu łatwego rozwiązania.
Najbardziej możliwy jest scenariusz dalszego, powolnego wzrastania AfD aż do kolejnego punktu zwrotnego w postaci nowego kryzysu. Nie wiemy, jaki ten kryzys będzie. Może on znów wzmocnić Alternatywę, ale także może pozbawić ją istotnego segmentu elektoratu. Na taki tok zdarzeń orientuje się nowy, skrajnie lewicowy ruch założony przez polityczkę Partii Lewicy, ochrzczony nazwą „Wstajemy!”, który łączy socjalistyczną wizję gospodarczą z ksenofobiczną niechęcią wobec imigrantów. Jest więc teoretycznie przygotowany do rekrutowania w elektoracie AfD, ale pod znakiem zapytania stoi jego skuteczność. Nowy kryzys, zwłaszcza o socjalnym charakterze, mógłby z „Wstajemy!” uczynić realne zagrożenie dla AfD na wschodzie.
Najbliższa dekada w niemieckiej polityce zapowiada się ciekawie. To niedobrze, bo nuda niemieckiej polityki dobrze służyła Polsce i Europie.