Wisely or not, Homo sapiens has become Homo urbanus[1]
Rozwój gospodarczy w XXI w. będzie się opierał w stopniu większym niż kiedykolwiek na wielkich miastach, na ogromnych metropoliach. To one zdecydują o przewagach konkretnych państw i regionów, to one przyciągną biznes i inwestycje, to tutaj zrodzą się patenty i innowacje. To wreszcie w nich już dziś wytwarza się dominujący procent PKB. Stefan Richter redaktor naczelny The Globalist twierdzi, że sto pięćdziesiąt największych miast świata wytwarzało połowę globalnego PKB. Jednocześnie w owych stu pięćdziesięciu ośrodkach mieszka jedynie 12% światowej populacji.[2] Czy Polska ma szansę stanąć do metropolitarnego wyścigu XXI w.?
Miasto, głupcze
Zjawisko tworzenia się metropolii to proces związany z krystalizowaniem się nowego typu struktury przestrzennej, ogniskowaniem rozwoju w wybranych, uzyskujących przewagę nad innymi jednostkami i międzynarodową rangę, fragmentach przestrzeni, które:
- skupiają światowy potencjał gospodarczy, finansowy, naukowy, władzy, mediów i instytucji kulturalnych;
- przejmują nadrzędne (kierownicze) funkcje w zarządzaniu gospodarką w skali ponadnarodowej;
- charakteryzują się dużą innowacyjnością i wysokim poziomem usług;
- są włączone w międzynarodowy układ powiązań, współpracy i zależności, w formie sieci miast pełniących funkcje metropolitalne;[3]
Traktując tę definicję na poważnie należy zastanowić się czy którekolwiek z polskich miast (czyli przede wszystkim Warszawa) może aspirować do miana metropolii w skali międzynarodowej.
Natomiast teza o prymacie i rosnącym znaczeniu wielkich obszarów metropolitarnych w zasadzie nie jest kontrowersyjna. Zgadzają się z nią zarówno eksperci wolnorynkowi, jak i ci lewicowi. Oczywiście wyciągają z tego faktu różne wnioski, ale głównej tezy nie podważają. Wolnorynkowcy twierdzą, że nie warto inwestować na poziomie programów redystrybucyjnych w obszary mało produktywne i peryferyjne. Eksperci, którym bliżej do lewicy, tacy jak Benjamin Barber, wysnuwają ciekawe, choć raczej fantastyczne wnioski, w których sugerują nawet powołanie nowego ładu politycznego świata, opartego na parlamencie burmistrzów. Barber twierdzi, że władza należy dziś do rządów państwowych, ale de facto rozwój gospodarczy, kwestie społeczne czy partycypacja obywateli ma miejsce i rozstrzyga się na poziomie miast. System narodowy nie odzwierciedla już mapy rozwojowej świata, w której kluczowe procesy zachodzą właśnie na poziomie miast, a nie państw. Pozostawiając z boku rozważań radykalizm Barbera, trzeba przyznać, że jest w jego teorii nieco racji. Poziom życia mieszkańców coraz silniej zależy od polityki samorządowej i uwarunkowań, jakim dane miasto podlega. Pomimo największych wysiłków władz Unii Europejskiej w ramach tzw. polityki spójności dystans cywilizacyjny pomiędzy na przykład okręgiem Mediolanu we Włoszech a sycylijską wsią wciąż się pogłębia. To samo tyczy się choćby Warszawy i niektórych rejonów Podlasia. Fakty te jasno pokazują, że władze centralne, państwowe czy ponadnarodowe mają ograniczone pole sterowania i ograniczania rozwoju metropolitarnego. To wielkie miasta idą do przodu, rozwijają się, niezależnie od chęci polityków. To samonapędzające się machiny tworzące dobrobyt. Może więc najwyższy czas, aby politycy zaczęli ten proces wspierać, zamiast mu przeszkadzać marnowaniem środków publicznych na tzw. politykę spójności?
Wydaje się, że echa tego dylematu są widoczne w efektach pracy zespołu, który stworzył raport „Polska 2030”. Fantastycznie opowiadali o tym dylemacie podczas zorganizowanej przez „Liberté!” II Szkoły Liberalnej Polityki Społecznej dr Maciej Duszczyk i dr Łukasz Hardt, byli członkowie strategicznego zespołu Michała Boniego. Słynny już model rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjny, za którym opowiada się dr Duszczyk, to nic innego jak wspieranie przez państwo procesu szybkiego rozwoju najsilniejszych miast kosztem inwestycji na terenach peryferyjnych. Ta idea „wielkiej przeprowadzki” miałaby wywołać w Polsce nowy impuls rozwojowy. Zamiast inwestować tam, gdzie jest to mało opłacalne i gdzie przynosi mniejsze efekty, w politykę społeczną na obszarach wykluczonych, lepiej przyspieszyć i ułatwić nieuchronny proces rozwoju kluczowych miast, napędzać mechanizmy migracyjne, które będą pożywką dla jeszcze szybszego rozwoju potencjalnych metropolii. Dr Hardt z kolei, nie podważając wagi rozwoju metropolii, wskazuje raczej na potrzebę łagodzenia skutków tego procesu. Pyta, co się stanie z miejscami, z których wyjadą młodzi, co się stanie z peryferiami. W tej teorii rozwój wielkich miast jest nieuchronny, ale Hardt uważa, że państwo powinno raczej umożliwiać obywatelom pozostanie na peryferii, dać ludziom wybór. Twierdzi, że rozwój wielkich miast i tak nastąpi, a peryferie będą przecież nadal istnieć. Wskazuje raczej na potrzebę ułatwiania dojazdu do pracy z okolicy obszaru wielkomiejskiego niż na wymuszanie przeprowadzki. Kto ma rację? Czy te wizje faktycznie są sprzeczne?
Myśl globalnie
Odpowiadając na to pytanie, warto trochę szerzej spojrzeć na procesy, które rozgrywają się w Europie, na procesy globalne, i wrócić do pytania o to, co będzie motorem rozwoju gospodarczego w XXI w. Wracamy więc do tezy, co do której w zasadzie istnieje konsensus ekspertów – kołem zamachowym rozwoju będą wielkie metropolie. Coraz więcej osób będzie również zamieszkiwać tereny miejskie. Bank Światowy pokazuje, że w roku 1950 współczynnik urbanizacji wynosił 38%, w 2010 już 61%, a szacunki mówią o tym, ze w roku 2030 będzie to 70%.[4] Jednocześnie będzie postępować proces globalizacji i tworzenia się nowych ośrodków dobrobytu poza Europą. Podział na bogaty Zachód i resztę świata odchodzi do lamusa. Nowe potęgi gospodarcze – Indie, Chiny, Indonezja, Brazylia, Turcja – już tworzą nową mapę bogactwa. Klasa średnia w tych państwach już teraz okazuje się liczniejsza niż w wielu krajach europejskich. Przepływ kapitału i ludzi następuje dziś w zupełnie inny sposób, niż miało to miejsce w wieku XX, który ukształtował nasze myślenie o świecie. Czy zatem polskie miasta w tym zupełnie nowym ładzie zdominowanym przez metropolie będzie w stanie skutecznie konkurować o inwestycje, środki i bogactwo? Czy mamy potencjał do rywalizacji z ponad dziesięciomilionową Moskwą, prawie ośmiomilionowym Londynem, trzyipółmilionowym Berlinem? Nie mówiąc już o pozaeuropejskich gigantach takich jak dwudziestomilionowe aglomeracje Meksyku czy Pekinu lub prawie dwunastomilionowy zespół miejski Manili? Czy Warszawa może wygrać bój o inwestycje z takimi gigantami? Według oficjalnych statystyk Warszawa liczy dziś mniej niż dwa miliony mieszkańców, co sytuuje ją w jednej kategorii z białoruskim Mińskiem. Oczywiście, biorąc pod uwagę osoby niezameldowane w stolicy oraz pracowników dojeżdżających, Warszawa jest bardziej zaludniona. Daleko jej jednak do największych europejskich metropolii. Dr Richard Florida w pracy Global Metropolis: The Role of Cities and Metropolitan Areas in the Global Economy, nie uwzględnia Warszawy wśród stu wiodących światowych miast wytwarzających największych dochód ani wśród stu najliczniejszych miasta świata[5]. Co więcej, Warszawa jest pozbawiona lotnisk przystosowanych do obsługi masowego, globalnego ruchu lotniczego, który siłą rzeczy będzie w najbliższych latach rósł niezwykle dynamicznie. Nasza stolica z globalnego punktu widzenia, a więc jednak również dla światowych inwestorów, pozostaje na peryferiach Berlina czy Frankfurtu, gdzie ląduje większość lotów transkontynentalnych. Ostatnie otwarcie portu lotniczego dla tanich linii w Modlinie, małego, źle skomunikowanego z Warszawą i przede wszystkim usytuowanego w fatalnym miejscu, poraża brakiem wyobraźni polskich planistów. Czasem wydaje mi się, że o strategicznych inwestycjach decyduje jedynie lobby Okęcia (tanie linie zostają wypchnięte do Modlina, a Okęcie, pomimo swoich oczywistych ograniczeń, przez kilka lat może jeszcze odgrywać rolę głównego lotniska), a nie interes gospodarczy całego państwa.
Czy te obawy nie są jednak formułowane na wyrost? Warszawa przecież świetnie się rozwija, jest jednym z tych ośrodków w Polsce, w których najłatwiej znaleźć dobrą pracę, gdzie lokowane są inwestycje, dokąd migrują mieszkańcy z innych regionów Polski. To prawda. Należy jednak starać się przewidywać przyszłe trendy. Po drugie, nasuwa się ważne pytanie, jakie są nasze aspiracje i jakie tempo rozwoju nas zadowala. Bardzo często dobrobyt usypia i nie pozwala zauważyć procesów, które mogą sprawić, że w przyszłości staniemy oko w oko z poważnymi barierami rozwojowymi. A te bariery w kontekście nowej mapy geopolitycznej i nowej mapy gospodarczej świata w XXI w. dostrzegam dwie, obie bardzo poważne. Warszawa to, pomimo dominacji w Polsce, miasto zbyt małe, aby stać się globalną metropolią. Warszawa to miasto faktycznie komunikacyjne odcięte od nowych centrów bogactwa.
Niedostrzegana szansa
Właśnie dlatego hasło „wielkiej przeprowadzki” jest aktualne. Państwo powinno raczej stymulować ten proces, niż wydawać środki na jego łagodzenie. Choć nie oznacza to, że komunikacja na linii peryferia–metropolie nie jest ważna, ona jest elementem tego procesu. „Wielka przeprowadzka” nie wyczerpuje jednak wszystkich możliwości. Przecież zaledwie niewiele ponad 100 km do Warszawy znajduje się ponad siedemsettysięczne miasto – Łódź. Ośrodek, który może stać się elementem jednej, warszawsko–łódzkiej metropolii, podnosząc rangę i wielkość tego obszaru aglomeracyjnego w centralnej Polsce do europejskiej czołówki. Dzięki niedawno otwartej autostradzie A2 podróż samochodem z Łodzi do Warszawy zajmuje dziś półtorej godziny. Jeśli dokończony zostanie remont torowiska kolejowego na trasie Łódź–Warszawa, a w centrum Łodzi gruntowny remont Dworca Łódź Fabryczna, oba miasta staną się komunikacyjnie jednym organizmem. Godzina podróży, jaka faktycznie będzie dzielić znajdujące się u wrót ul. Piotrkowskiej Nowe Centrum Łodzi oraz serce Warszawy sprawi, że komunikacja między tymi ośrodkami będzie szybsza niż częstokroć przejazd pomiędzy dzielnicami Warszawy. To daje fantastyczne perspektywy zarówno dla rozwoju obu miast. Idea duopolis sprawdziła się już w kilku miejscach na świecie m.in.: Honkgong – Shenzen albo Waszyngton – Baltimore.
Łódź będąca z jednej strony legendą XIX-wiecznego kapitalizmu, pełna wspaniałych pałaców fabrykanckich, zabytków fabrycznych i niezwykłych kamienic jest jednocześnie negatywnym bohaterem polskiej transformacji. To właśnie drugie największe miasto w Polsce najpierw najsilniej ucierpiało na transformacji, która doprowadziła do upadku dominującego tu, ale przestarzałego przemysłu tekstylnego, a następnie przez błędy w zarządzaniu, nieumiejętność wykorzystania położenia miasta oraz drenowanie go przez Warszawę nie potrafiło znaleźć swojej drogi rozwoju, którą znalazły Wrocław i Poznań. Warszawa była przez lata przekleństwem Łodzi, gdyż ściągała większość inwestycji lokowanych w centralnej Polsce, przejmowała z Łodzi najlepszą kadrę i skutecznie odcinała miasto od państwowych inwestycji. Jednocześnie sama Łódź odwróciła się od planów integracji z Warszawą, kiedy to na początku XXI w. ówczesny prezydent miasta Jerzy Kropiwnicki odrzucił idee duopolis, twierdząc, że Łódź powinna budować swoją przyszłość jako samodzielny podmiot. W efekcie zamiast szukać swojej szansy w kooperacji z bogatą Warszawą, dostosowywać się do jej potrzeb, poszukiwać nisz, które byłby możliwe do zagospodarowania we współpracy ze stolicą, Łódź przez ostatnie 10 lat faktycznie dryfowała. Dziś, dzięki inwestycjom infrastrukturalnym zainicjowanym jeszcze przez byłego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka oraz idei budowy Nowego Centrum Miasta – pomysłu forsowanego przez najbogatszego łodzianina, współwłaściciela firmy Atlas Andrzeja Walczaka oraz obecnej prezydent miasta Hanny Zdanowskiej – idea duopolis ma szanse się odrodzić.
Projekt ten może się okazać dla Łodzi zbawienny. Nowe Centrum Miasta, czyli potężny areał terenów inwestycyjnych wokół budowanego właśnie nowoczesnego podziemnego Dworca Łódź Fabryczna w samym centrum Łodzi, w godzinę od centrum Warszawy, to wielka szansa dla inwestorów. W Łodzi dobrze skomunikowanej ze światem, która stanowić będzie de facto jeden organizm miejski z Warszawą, gdzie koszty życia i pracy jeszcze długo, jeśli nie zawsze będą niższe niż w Warszawie, będzie się opłacało inwestować. To, po pierwsze, może pomóc Łodzi w wyjściu z zapaści, a po drugie, może sprawić, że dawne miasto włókiennicze stanie się drugim płucem wielkiej aglomeracji w centralnej Polsce. Warunkiem jest też oczywiście zmiana myślenia Łodzi o samej sobie. Czas, aby i władze samorządowe, i przedsiębiorcy zaczęli patrzeć na Łódź jako przyszłą część wielkiego organizmu miejskiego w centralnej Polsce i mieli to na uwadze, planując swoje działania i inwestycje. Łódź albo stanie się częścią organizmu miejskiego ze stolicą, albo skazana będzie na wymarcie.
Duopolis to również szansa dla Warszawy, która musi zrozumieć, że Łódź jest jej potrzebna do szybszego osiągnięcia statusu europejskiej metropolii odpowiedniej wielkości. Władze Warszawy i władze państwowe powinny jednoznacznie wesprzeć proces zrastania się obu organizmów miejskich. Pierwszym symbolicznym krokiem powinno być przeniesienie do Nowego Centrum Łodzi jednej z centralnych instytucji państwowych. To byłby przełom w myśleniu o aglomeracji, symbol nowego sposobu postrzegania miast.
Drugim i strategicznie ważnym ruchem powinna być budowa w połowie drogi pomiędzy Łodzią a Warszawą, w pobliżu linii kolejowej, transkontynentalnego portu lotniczego. Projekt ten, analizowany przez poprzednie władze ministerstwa infrastruktury, został niepotrzebnie porzucony przez Sławomira Nowaka. Lotnisko powinno być kolejną flagowa inwestycją, która otworzy Polskę na pozaeuropejską rzeczywistość. Warto także pomyśleć o zaangażowaniu kapitału spoza Europy. Chiny potrafią budować ogromne obiekty infrastrukturalne w Afryce, w Pakistanie (port w Gwadarze), na Sri Lance (port w Hambantocie). Być może warto zaryzykować i pomimo kłopotów z autostradową inwestycją firmy Covec pozwolić Pekinowi na budowę i dzierżawę wielkiego portu lotniczego w centrum Polski. Obecność potężnej chińskiej inwestycji na naszym terytorium z geopolitycznego punktu widzenia jest przecież równie zasadna, jak i budowa na nim amerykańskich baz wojskowych. Stanowi to przeciwwagę dla wpływów i potencjalnych zagrożeń ze strony Rosji. Przede wszystkim jednak Polska bez transkontynentalnego portu lotniczego pozostanie na obrzeżach procesów globalizacyjnych. Musi otworzyć się na nowy, bogacący się świat, a nie ma dla realizacji tego celu lepszej lokalizacji niż połowa drogi pomiędzy Łodzią a Warszawą. Ta lokalizacja połączy oba miasta w jedno, co sprawi, że przez inwestorów aglomeracja będzie postrzegana, jako jedna wielka metropolia. Co więcej Warszawa jeszcze szerzej będzie mogła korzystać z zasobów łódzkich pracowników, a warszawskie firmy łatwiej inwestować na nieco tańszych łódzkich gruntach.
Czy duopolis warszawsko-łódzkie wprowadzi nas do globalnej ekstraklasy światowych metropolii? Z pewnością to za mało. Ale pozwoli rozpocząć starania o to miano. Dziś Polska jest już częścią Europy. Czas zacząć walkę o to, aby stała się częścią globalnej gospodarki XXI w., gospodarki wielkich miast.
[1] http://www.creativeclass.com/rfcgdb/articles/Global%20metropolis.pdf
[2] http://www.marketplace.org/topics/how-much-global-gdp-do-worlds-150-largest-cities-account
[3] Tadeusz Markowski, Tadeusz Marszał: METROPOLIE OBSZARY METROPLITALNE METROPOLIZACJA, Problemy i pojęcia podstawowe., PAN. http://www.kpzk.pan.pl/images/stories/pliki/Metropolie_obszary_metropolitalne_metropolizacja.pdf
[4] http://www.citymayors.com/statistics/urban-population-intro.html
[5] http://www.creativeclass.com/rfcgdb/articles/Global%20metropolis.pdf