O, jak ja się bałam tej książki!
Nie dlatego, że z okładki spoziera na mnie oko, nie dlatego, że to artbook, a ja na sztuce znam się tyle o ile, a mój zmysł estetyki pozostawia wiele do życzenia – co z pewnością zdążyliście już zauważyć, obserwując mojego bloga [robienie zdjęć książek do postów to piekło ].
Po pierwsze, bałam się, że temat, jakim jest DOŚWIADCZANIE MIASTA osunie autorkę (którą znam osobiście, a nawet lubię) w pretensjonalność, bo choć czaję łażenie po mieście, zapuszczanie się w jego mniej znane rejony, zaglądanie do mieszkań, oficyn i bram, to jednak wąchanie ścian, chodzenie boso, takie zmysłowe i cielesne zanurzenie to kompletnie nie moja bajka.
Po drugie, książka Skrzypczak opowiada ŁÓDŹ, moje miasto, które kocham miłością wielką, choć trudną, więc znowu – lęki o klisze, stereotypy, wtórność, banały, że bieda, że świetność, że smród, że chwała, że piękno, że brzydko, że peryferium, choć centrum, etc.
TYMCZASEM!
„Wielowarstwie. Donosy (z) ciała miasta” to bardzo dobra, literacka robota. Świetny język, styl, a przede wszystkim obrazowanie! Ogromna wrażliwość, ale i wyczucie, doskonały balans między stylem wysokim i bramersko niskim, między panoramą miasta, a detalem. A wszystko to w krótkich opisach, błyskach, szczelinach, w których codzienność zamienia się w sztukę, która jest bez wątpienia w oku patrzącej, ale którą autorka jak mało kto w polskiej literaturze współczesnej potrafi intersemiotycznie przełożyć na opis.
W trakcie lektury zaczęłam żałować, że to nie powieść, że taki tekst nie trafi do szerokiej dystrybucji, nie zdobędzie nominacji i nie trafi pod strzechy, że jest to jakiś – w pewnym sensie oczywiście – zmarnowany potencjał literacki. Ale doczytawszy do końca, uznaję (sama dla siebie rzecz jasna), że to jest powieść, że ma fabułę i bohatera, który choć zbiorowy, mieni się blaskiem tylu fenomenalnie opisanych postaci! Kocham ich wszystkich – i pana z reklamówką i panią o malinowych ustach i wszystkie współcześnie limfatyczne dzieci znad Łódki (czy tam Bałutki). No i najczulszą z narratorek ofkors.
To jest w ogóle jedna z najbardziej fenomenalnych kwestii tej książki – jak Skrzypczak to robi, że choć na swój sposób obca i przecież inna nie egzotyzuje tych ludzi, tego pejzażu, nie patrzy na nich z góry, ani – co gorsza – się nad nimi nie pochyla. Jest, ale jakby jej nie było, autentycznie rozpływa się w mieście, staje się jego częścią – nie deklarując tego ex post, tylko robiąc to za pomocą narzędzi, jakie daje jej pisanie, które jak jestem już po lekturze absolutnie przekonana, jest funkcją chodzenia. TO WIELKA SZTUKA!
więc wielki props!
Źródło zdjęcia: Wielowarstwie. Donosy (z) ciała miasta
