Nie mogę zgodzić się z tezami Krzysztofa Iszkowskiego zawartymi w artykule „Bunt, czyli radykalna hipokryzja” jakoby bunt był czymś złym i nieobywatelskim, a lemingi w znaczeniu bezrefleksyjnego mieszczaństwa były fantastyczne. Czynię to nie z perspektywy lewaka (ani tym bardziej niepokornego prawicowca) lecz humanisty. Zgadzam się, że często największe zmiany zostawały wprowadzone na drodze reform a nie krwawych rewolucji (chociaż nie zawsze). Jednak u podłoża tych reform niemal zawsze był bunt wobec zastanego porządku. Niemal nigdy owa zmiana na lepsze (w znaczeniu więcej wolności czy postępu) nie wychodziła od konformistycznych mieszczan o wąskich, ograniczonych do spraw życiowych czy zawodowych horyzontach. Rewolucje (te, które były skuteczne) czy reformy niemal zawsze zaczynali ludzie, którzy chcieli zmienić zastany świat wbrew drobnomieszczańskiemu systemowi norm i wartości. Bez buntu nadal żylibyśmy w średniowieczu. Czy ostatnia wielka rewolucja obyczajowa, z której obficie korzystają dzisiejsze lemingi uznając ją za coś oczywistego była wywołana reformami? Nie. Był to nagły wybuch wolności, którego władze nie zdołały stłumić.
Kolejnym przykładem buntu są działania artystów czy pisarzy, którzy wywoływali przemiany obyczajowe wśród różnej maści lemingów pokazując im ich życie z zewnątrz. Bezrefleksyjny leming, gdy ujrzy na jakimś filmie czy przeczyta w książce o tym jak jego jedynym zajęciem jest pogoń za sukcesem w pracy mającym zapewnić spłatę kredytu, który jest z kolei głównym spoiwem jego małżeństwa być może zacznie myśleć w szerszych kategoriach, innych niż tych, które narzucono mu w trakcie socjalizacji. Gdy uda się dostrzec lemingowi, że nawet gdy ma wolny czas, spędza go na lansowaniu się wśród znajomych albo konsumowaniu taniej rozrywki .być może zacznie się zastanawiać nad swoim dotychczasowym życiem. Zmiana może nastąpić wtedy, gdy dowie się co traci w sferze duchowości, spontaniczności czy samoświadomości i nie będzie to skomercjalizowana wiedza z poradników jak być szczęśliwym.
Pojęcia leming używam tu nie jako nazwy grupy społecznej w socjologicznym znaczeniu, lecz jako określenia pewnego rodzaju mentalności. Nie uważam, że życie każdego pracownika korporacji czy przeciętnego człowieka jest jałowe.

Wielu normalnych ludzi chce po prostu spokojnie żyć i nie interesuje się za bardzo polityką (a jeśli już to z obywatelskiego obowiązku), ale nie oznacza to, że ich życie kręci się wokół kupna nowego serwisu do kawy czy sobotniego wyjścia do kina na polską komedię romantyczną. Pojęcia leming używam do określenia człowieka ograniczonego i w swoim ograniczeniu szczęśliwego (czy raczej zadowolonego). Nie krytykuję ludzi za to, że nie głosują na określoną partię jak robi to prawica, ale jestem też zdecydowanie przeciwny wychwalaniu ich tylko ze względu na to, że wytwarzają PKB, bo mierzenie wartości człowieka tymi kategoriami uważam wręcz za kapitalistyczny, neoliberalny totalitaryzm. Jednak kapitalizm daje też możliwość wyzwolenia człowieka od ciągłej walki o fizyczne przetrwanie dzięki dobrobytowi.
Kiedy piszę o buncie nie mam zamiaru udowadniać, że rewolucje czy wojny są czymś pozytywnym. Mam na myśli bunt bezkrwawy i raczej kulturowy, z którego mogą wynikać przemiany polityczne, niż czysto politycznym.
Dawno już porzucono wiarę, że władza ma nieograniczoną moc kształtowania czy kreowania społeczeństwa. Wszelkie narodowe zrywy jako, że wynikały z wyjątkowych warunków są tematem na osobny artykuł, tutaj zajmę się postawą buntu (która często do takich zrywów prowadziła). Postawa ta stanowi grunt do wszelkich zmian czy to rewolucji czy reform. Forma w jakiej uzewnętrzni się bunt jest nierozerwalnie związana z otoczeniem społeczno politycznym czasem wystarczą reformy czasem jak to miało miejsce w skostniałym społeczeństwie amerykańskim lat sześćdziesiątych niezbędna jest rewolucja. Bez ciągłego buntu raz wywalczone wolności staną się szybko zniewalające, zostaną uznane za nowe „ogólnie przyjęte” wartości zmuszające jednostkę do konformizmu. Podobny los po rewolucji seksualnej spotkał rozkosz seksualną u kobiet. W purytańskiej Ameryce lat pięćdziesiątych kobieta, która ujawniała swój pociąg seksualny czy mówiła o tym jaki seks sprawia jej przyjemność często była uznawana za ladacznicę lub niemoralną rozpustnicę, szczególnie jeśli przyznawała się do tego publicznie. Oczywiście praktyka była zupełnie inna, jak pokazał Raport Kinseya wielu amerykanów czy amerykanek uprawiało pozamałżeński seks pomimo zakazów.. Wszystko zmieniła rewolucja seksualna, kobiety mogły publicznie przyznawać się do radości jaką daje im seks, mogły przestać udawać, że „te sprawy” ich w ogóle jako porządne damy nie interesują aci, którzy nadal krytykowali takie podejście wiedzieli, że nie mają monopolu na moralność przez co ich język czy sposób wyrażania poglądów niechybnie musiał ulec zmianie.. Mówiąc w skrócie kobiety nabyły prawo do orgazmu. dzisiaj, kilkadziesiąt lat po rewolucji seksualnej w naszej, przynajmniej tej zamerykanizowanej części kultury, orgazm staje się dla kobiety obowiązkiem. Jeżeli kobieta nie jest wyzwolonym wampem może popaść w kompleksy, dzisiejsze nastolatki wstydzą się dziewictwa a nie jak to bywało dawniej chełpiły się nim i uznawały za niezbędne dla swojego poczucia wartości. Czy zatem jak pewnie twierdzi wielu nie ma przeciw czemu się buntować? Czy dzisiejszy bunt ma polegać na powrocie do tłumienia swoich seksualnych impulsów? Uważam, że nie. Że chociaż należy się przeciwstawiać temu co nam serwują media czy otoczenie to pozornie można to zrobić tak, że ktoś z zewnątrz nie zauważy różnicy, czyli czerpać radość z seksu ale nie na zawołanie, nie z zewnętrznego, zniewalającego i wpędzającego od wieków w kompleksy kulturowego przymusu lecz z wewnętrznej potrzeby. I tutaj widzę sens buntu. Buntu, który przeciwstawia się wszelkim nakazom czy głupim zakazom cokolwiek by one nie zawierały, nawet jeśli sami się z nimi zgadzamy i pokrywają się one z naszymi potrzebami Co nie wyklucza dobrowolnego czerpania ze świata norm, zasad czy wartości.
W tym kontekście uważam, że hipisowski bunt przeciw konsumpcyjnemu stylowi życia należy rozpatrywać w szerszym kontekście, w końcu dziś zestaw tego, co należy konsumować poszerzył się z dóbr materialnych na marzenia, wrażenia, a także przyjaźń sprowadzając ją do liczby znajomych na Facebooku. Słowem wszystko o co walczyli hipisi inspirowani przez humanistycznych intelektualistów zdehumanizowało się i skomercjalizowało co To do czego dążę a jest prawdziwą wartością, o którą tak naprawdę trzeba ciągle walczyć jest prawdziwa wewnętrzna, frommowska spontaniczność będąca przeciwstawną wobec zewnątrz sterowności, która pozwala człowiekowi jedynie na to, żeby wyglądać na szczęśliwego a nie szczęśliwym być. Tak więc dopóki nie będzie raju na Ziemi bunt zawsze będzie miał sens. Co do buntu politycznego. Moim zdaniem jest on niezbędny, aby zmieniać świat na lepsze co jak wiadomo uszczęśliwia też zmieniającego. Ruch Palikota, którego ekspertem jest Krzysztof Iszkowski, z którym polemizuję jest partią buntu wobec zastanej sceny politycznej, o czym świadczy sposób w jaki prowadzi politykę. Janusz Palikot z wykształcenia filozof, uznał, z czym się zgadzam, że tradycyjny sposób dyskusji czy działań wepchnąłby go w ramy konwenansów, które tylko aktualny stan rzeczy utrwalają. Wydawałoby się, że polityka, szczególnie ta dzisiejsza, zajmuje się raczej prozaicznymi sprawami, które w żaden sposób nie wpływają na szczęście obywateli co najwyżej na wygodę. kogo tak naprawdę głęboko uszczęśliwi zniknięcie straży miejskiej, fotoradarów czy zdjęcie krzyża z sejmu. Uważam jednak, że sprawa jest dużo ważniejsza, otóż chodzi tu o podmiotowe traktowanie obywatela przez państwo. Bunt definiowałbym, jako chęć udziału we władzy, czy konkretniej, wpływu na otaczającą rzeczywistość, która jest moim zdaniem silną potrzebą każdego z nas. Bunt jest niezbędny we wszystkich wartościowych działaniach obywatelskich, jak i w życiu prywatnym, ponieważ jest on podwaliną pod zmiany poprzez niezgodę na zastany stan rzeczy. Ujmując rzecz w prostych słowach: stojąc w miejscu, cofamy się.
