Liberalizm, także ten socjalny, przeciwstawia się mentalności roszczeniowej. Mentalność roszczeniowa rodzi zamiłowanie do rozrostu funkcji państwa, ubóstwia rozbudowaną biurokrację, wynosi na piedestał urzędnika, gardzi zaś przedsiębiorcą.
W dyskusjach o aktualnym położeniu idei liberalnej i jej potencjale zachowania atrakcyjności dla ludzi w XXI w. szczególnie miejsce zajmuje nurt socjalliberalny. Z jednej strony jest on „straszakiem” dla wszystkich liberalnych purystów, dla których żadna późniejsza refleksja czy korekta rozumowania nie jest w stanie unieważnić wniosków pierwszego, w szeroki sposób politycznie zaangażowanego pokolenia klasycznych liberałów pierwszej połowy XIX wieku. To typ myślenia, w którym Pearl Jam nigdy nie mogą się równać z Pink Floyd, bo przyszli później i kilka rzeczy zrobili inaczej. Z drugiej strony
liberalizm socjalny jest źródłem nadziei na przetrwanie idei wolności w dobie kryzysu wiary ludzi w wolny rynek, kapitalizm i uwolnienie gospodarki spod kontroli państwa.
Jest to bowiem nurt pośredni pomiędzy klasycznym liberalizmem a socjaldemokracją, który uwzględnił niektóre punkty krytyki socjalistów pod liberalnym adresem. Ta publiczność jednak socjalliberalizmem lub „nowym liberalizmem” niekiedy nazywać chce koncepcje wykraczające poza liberalne ramy i w gruncie rzeczy chce z umiarkowanej socjaldemokracji na siłę robić nurt liberalizmu. To zaś przypomina wchodzenie z disco polo na scenę festiwalu w Jarocinie. Warto więc skupić się na filozoficznych przesłankach liberalizmu socjalnego, aby wiedzieć, o czym mówimy, a o czym jednak nie.
Liberalizm socjalny postuluje ograniczoną aktywność państwa w gospodarce oraz utworzenie przezeń sieci podstawowych zabezpieczeń społecznych, tak aby formalne przyrzeczenie wolności, które ludziom składa liberalizm, miało potencjalną realność faktycznie dostępnego dobra dla większości ludzi. Nurt ten stara się bilansować niełatwą równowagę pomiędzy zapobieganiem niezawinionym klęskom jednostek a jednak jak najpłytszym ingerowaniem w mechanizmy rynkowe. Jego podręcznikową wręcz emanacją jest idea dostarczania przez państwo usług publicznych, które jednak realizują prywatne, licencjonowane podmioty na zasadzie konkurencji rynkowej. Socjalliberalizm co prawda akceptuje częściowo kategorię wolności pozytywnej, czyli tej, z której wywodzić można uprawnienia, ale odrzuca kreowanie roszczeniowej postawy pośród odbiorców polityki państwa, stawiając wymogi postawy aktywnej i – jeśli nie osiągnięcia – to wytrwałego i nieustającego parcia przez ludzi do uzyskania pozycji samowystarczalności i niezależności od socjalnych „kroplówek”.
Liberalizm, także ten, przeciwstawia się mentalności roszczeniowej. Mentalność roszczeniowa rodzi zamiłowanie do rozrostu funkcji państwa, ubóstwia rozbudowaną biurokrację, wynosi na piedestał urzędnika, gardzi zaś przedsiębiorcą. Zysk z własności prywatnej potępia jako niemoralny, zaś esencji sprawiedliwości upatruje w redystrybucji środków finansowych, swoistej zemście na ludziach biznesu. Indywidualizm zamiera, zastąpiony przez ochocze poddanie się pod opiekę wspólnocie, dzięki której nie trzeba samodzielnie działać, ani ponosić ryzyka. To nie jest żadną miarą socjalliberalizm.
Nie wszyscy dzisiaj się jednak z tym zgadzają. Skąd bierze się sugestia, że roszczeniowość i egalitaryzm rezultatów to liberalizm? Otóż nie można nie zauważyć, że przeciwieństwo mentalności roszczeniowej i liberalizmu nie jest całkowite. Obie filozofie mają, wbrew pozorom, pewne cechy wspólne. Są one związane z koncepcją uprawnień jednostki ludzkiej. Zarówno liberalizm, jak i roszczeniowość pragną, aby człowiek posiadał jak najwięcej możliwości wolnego korzystania ze swojego życia, aby – jak tylko się da – posiadał szerokie uprawnienia i jak najmniej obowiązków w rozumieniu stawania wobec sytuacji przymusowych. Do tego momentu występuje zgoda. Rozbieżności dotyczą strategii umożliwienia jednostce prowadzenia takiego wolnego życia.
Socjaliści dokonują odseparowania kapitalistycznej koncepcji wolności gospodarczej od idei wolności osobistej jednostki. Niekiedy jednak, nazywając się „socjalliberałami”, używają w tym celu nie standardowej retoryki socjalistycznej, ale argumentacji liberalizmu. Oto słyszy się od nich, że korzystanie z wolności gospodarczej, a także instytucja własności prywatnej, są zawsze równoważne z ograniczeniem wolności osobistej jednostki. W argumentacji tego nurtu tkwi co prawda szereg błędów logicznych, ale do wielu odbiorców dociera message następującej treści: liberalizm ekonomiczny jest nie do pogodzenia z liberalizmem jako takim, prawdziwy liberał musi się opowiadać za państwem opiekuńczym, neoliberałowie i libertarianie to „prawica”, liberałami jesteśmy tylko my.
Tymczasem z socjalliberałami i socjalistami jest tak, jak z jabłkami i pomarańczami w słynnym angielskim przysłowiu: są oni zupełnie od siebie różni z natury. Po pierwsze, przez zupełnie różny pryzmat spoglądają na życie polityczno-społeczne. Socjalliberałowie analizują je od strony podejścia indywidualistycznego: w centrum ich rozważań jest pojedynczy człowiek, zaś celem poszukiwania rozwiązań problemów współczesności jest wzmocnienie jednostki ludzkiej. Społeczność rozumieją jako sieć interakcji pomiędzy jednostkami, która silnie oddziałuje na nie, ale nie przekreśla ich fundamentalnego znaczenia. Socjaliści wykorzystują podejście wspólnotowe – i to dobro wspólne, interes zbiorowości, jest ich głównym zmartwieniem. Pomyślność całości niejako wtórnie ma się przyczyniać do pomyślności poszczególnych członków społeczności. Szczęście garstki ludzi może być poświęcone w imieniu uszczęśliwienia liczniejszych mas.
Po drugie, różni ich ocena konfliktu pomiędzy wolnością a równością. Obie wartości są ważne dla obu grup, ale podczas gdy socjalliberałowie dają pierwszeństwo wolności, tak socjaliści chcą maksymalizacji równości. Oczywiście
rozumienie pożądanej wolności, które cechuje socjalliberałów, nie jest identyczne z rozumieniem klasycznie liberalnym.
Socjalliberałowie za niewystarczającą uważają wolność tylko negatywną („wolności od”). Popierają koncepcję wolności pozytywnej („wolności do”), szczególnie w zakresie wyrównywania szans tych, których pozycja wyjściowa jest słaba nie z ich winy, z szansami tych, których pozycja jest dobra, ale nie w wyniku ich zasług. Jest to, owszem, postulat korekty interwencyjnej, ale daleko mu do szeroko zakreślonej strategii maksymalizacji równości.
Po trzecie, różni ich geneza. Socjalliberałowie to ruch reform wolnego rynku. Popierają oni jego mechanizmy bez zasadniczych zastrzeżeń. Owszem, opowiadają się za interwencją państwa, ale w celu usprawnienia, a nie zastąpienia, wolnego rynku. W efekcie aktywności czynnika ludzkiego, wolny rynek natrafia bowiem na przeszkody w normalnym działaniu. Zadaniem państwa jest zapewnienie, że przeszkody te nie doprowadzą do pokrzywdzenia graczy rynkowych. Te poglądy sytuują socjalliberałów pośród liberałów ekonomicznych. Tymczasem socjaliści, onegdaj całkowicie przeciwni wolnemu rynkowi, opowiadają się dziś za interwencją państwa celem uzupełnienia wolnego rynku i zmodyfikowania wyników jego bezstronnego i niezakłóconego funkcjonowania.
Po czwarte, różni ich rozumienie celu działania państwa. Dla socjalliberałów celem tym jest zapewnienie wolności jednostki. Dlatego opowiadają się oni za tym, aby państwo regulowało jak najmniej sfer życia społecznego – tylko te, gdzie jego interwencja jest konieczna dla zapewnienia wolności pozytywnej w jej socjalliberalnym rozumieniu. Zgodnie z maksymą klasyka liberalizmu socjalnego Johna Hobsona: „Każde poszerzenie władzy i funkcji państwa musi znajdować usprawiedliwienie w poszerzeniu wolności osobistej”. Socjaliści natomiast podchodzą do tego zagadnienia odwrotnie. Ich zdaniem, celem państwa winno być po prostu objęcie regulacjami jak największej liczby sfer życia społecznego, tak aby zapewnić bezpieczeństwo socjalne poprzez ograniczenie zasięgu działania wolnego rynku i konkurencji.
Po piąte, różne jest rozumienie idei sprawiedliwości. Dla socjalliberałów sprawiedliwym rozwiązaniem jest takie, które zapewni wolność jednostce (przy czym, inaczej niż klasyczni liberałowie, są oni niekiedy skłonni ograniczyć wolność gospodarczą i podporządkować ją wolności osobistej, np. gwarantując wysokie standardy praw konsumenckich, które stawiają kosztowne wymagania przedsiębiorcom). Dla socjalistów sprawiedliwością jest dystrybutywna „sprawiedliwość społeczna”, która to idea dominuje w ich świecie wartości nad wolnością każdego typu.
W końcu, po szóste, różne są koncepcje jednostki ludzkiej. Według socjalliberałów (jak wszystkich innych liberałów), człowiek to istota dobra z natury, silna, zaradna, pracowita i ambitna. Według socjalistów jest zła z natury, bo egoistyczna, słaba i wymagająca zarówno pomocy, jak i kontroli ze strony państwa i jego instytucji.
Ta lista prawdopodobnie nie wyczerpuje wszystkich fundamentalnych, filozoficznych różnic pomiędzy liberalizmem socjalnym a socjaldemokracją. Pokazuje jednak dobitnie, że te dwie idee wywodzą się z odmiennych światów wartości.
Obecnie największą bolączką jest wzrost materialnych nierówności społecznych, w tym zjawisku upatruje się kryzysu porządku liberalnego zbudowanego także z udziałem socjalliberałów. Postulowana przez wielu lewicowców i populistycznych prawicowców redystrybucja dochodów nie jest jednak rozwiązaniem w duchu liberalizmu socjalnego. O wiele bliższa temu sposobowi myślenia jest idea wspólnotowego, organizowanego przez administrację państwa, systemu rozwoju innowacyjnych pomysłów biznesowych, jak i wspierania we wczesnej fazie inicjatyw zupełnie zwyczajnych, ale otwierających ludziom drogę do zwiększenia swoich dochodów na potem wolnym rynku. Programy start-upowe i inkubatory przedsiębiorczości, racjonalna polityka mieszkalna, wsparcie dla młodych rodzin – oto liberalizm socjalny we współczesnym wydaniu.
Ilustracje: Olga Łabendowicz