Obywatele muszą czuć, że dzięki wysokiej frekwencji wyborczej posiadają wpływ na działanie państwa i sa za nie współodpowiedzialni. Że mają w parlamencie reprezentację, która zapewni im powrót do normalności. Tak zwana normalność to po prostu zaufanie do instytucji państwa, które znika w momentach kryzysowych i tych, w których państwo zaczyna prowadzić politykę opresyjną, z punktu widzenia obywateli.
Niedziela, 15 października – dzień tak oczekiwany, dzień kolejek do punktów wyborczych, dzień nadziei i wieczornych emocji, bo chyba znów, tak jak w roku 2007 emocjami końcówki kampanii udało się przekonać ludzi do wzięcia udziału w wyborach.
Poniedziałek, 16 października – szybkie sprawdzanie „jedynek” międzynarodowej prasy, czy aby na pewno redakcje dzielą z nami euforię zwycięstwa demokratycznej opozycji. I dalej emocje i chyba największe wzruszenie w dotychczasowym życiu politycznym, kiedy sondażownie i PKW pokazują rekordową frekwencję w tych wyborach. Młodzież wychowana w czarnkowskiej szkole miała dość. Kobiety, które złożyły największą ofiarę w trakcie rządów Prawa i Sprawiedliwości, czyli 6 żyć osób, które chciały mieć dzieci, miały rodziny i z powodu wyroku „Trybunału Konstytucyjnego” zostały pozbawione opieki lekarskiej na europejskim poziomie. Tysiące ludzi na manifestacjach w ciągu ostatnich ośmiu lat. Im się to zwycięstwo po prostu należało.
Wtorek, 17 października, chyba już ostatnie emocje, bo zaraz PKW oficjalnie oznajmi, że chociaż PiS po raz kolejny wygrał wybory, to komitety opozycyjne zdobyły wystarczającą ilość głosów, by mieć większość rządzącą w nowym parlamencie. Minęła wyborcza euforia i należy zacząć się urządzać w postpisowskim państwie, z postpisowskim prezydentem i niezagojonymi ranami po pisowskiej quasi dyktaturze Prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
To, w jakim tempie partie koalicyjne zaczną przeprowadzać reformy, zależy w dużej mierze od presji społecznej w naprawianiu konkretnych problemów, np. faktycznego rozdziału Kościoła od państwa czy rozliczania poprzedników za ich działania poza prawem – np. podsłuchiwanie polityków opozycji.
Nie da się presji społecznej skanalizować bez niezależnych i pilnujących polityków mediów, a ja jestem zdania, że pracownicy mediów powinni wrócić na swoje opuszczone w 2015 roku miejsca. Bardzo chciałabym, żeby relacje z wydarzeń politycznych przestały być komentarzem do igrzysk, gier i zabaw, a zaczęły być traktowane z powagą, która należy się 74% wyborców. Politykom partii koalicyjnych również zalecałabym prezentowanie siebie jako ciężko pracujących na rzecz obywateli, bo w poprzednich kadencjach nawet posłowie PiS-u wielokrotnie zademonstrowali, że jeśli zależy im danych ustawach, to będą pracować nawet po nocach 🙂
Intensywna wyborcza wiosna – wybory samorządowe w kwietniu i europejskie 9 czerwca –wymaga ogromnego wysiłku organizacyjnego od partii politycznych, a szczególnie od najmłodszej z nich.
Dobrym pomysłem byłaby powtórka składu komitetów wyborczych z obecnej kampanii, który był źródłem wysokiej frekwencji i dodawał wyborcom pewności, że oddany glos się nie zmarnuje. Jestem zdania, że absolutnie wszyscy członkowie partii Szymona Hołowni powinni wystartować jako kandydaci w wyborach samorządowych, współpracować ściśle z bardziej doświadczonymi kandydatami Polskiego Stronnictwa Ludowego i demonstrować, że ich oferta wyborcza to nie tylko charyzmatyczny lider z internetu, ale też konkretni i wartościowi liderzy z lokalnych społeczności.
Stawka jest bardzo wysoka, wszak to marszałkowie województw, wójtowie i burmistrzowie są odpowiedzialni za realizację polityki, która jest najbliżej mieszkańców Polski powiatowej i lokalnej. Sztuczne podziały na bardziej proeuropejskich, nowoczesnych mieszkańców wielkich miast i prowincjonalnych, antyeuropejskich mieszkańców wsi i miasteczek są tak złudne, jak nadzieja na brak disco polo na weselach. Polacy będą głosować na partie proeuropejskie dopóki będą widzieć korzyści płynące z członkostwa w Unii, czy to gospodarcze czy tożsamościowe. A przecież łatwiej nam myśleć o sobie jako o ostatnim szańcu Europy zachodniej niż pierwszym państwie Europy Wschodniej.
Mam nadzieję, że Donald Tusk nabrał na tyle europejskiego doświadczenia, że porzucił już populistyczną ideę „taniego państwa” na rzecz państwa sprawnego, uczciwego i zdrowego.
To nie lata 2008-2012, kiedy musieliśmy udowadniać, że decyzja o przyznaniu mistrzostw kontynentu w piłce nożnej nie była na wyrost. Pod względem tempa wzrostu płac, kosztów życia, kilometrów autostrad i ilości symboli wyższego statusu materialnego (samochód, dom, wakacje za granicą) skutecznie doganiamy średnią unijną.
Jest to zatem najwyższy czas na wyrównanie poziomu usług publicznych, by zapewnić obywatelom bezpieczeństwo i opiekę – państwo skrojone na miarę potrzeb lat 2025-2030.
Pozwolę sobie to porównać do popularnego znów filmu na podstawie powieści Znachor Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Czy zgadzamy się dalej na znachorskie metody finansowania służby zdrowia poprzez zrzutki na leczenie dzieci za granicą czy operacji endometriozy? Medycyna tradycyjna zalecałaby duży zastrzyk dotacji państwowych do usprawnienia systemu ochrony zdrowia. Zacznijmy zatem w końcu wyrastać z mitu państwa minimum w tej sferze. Jeśli zależy nam na większej dzietności, zapewnijmy Polkom po kolei: refundację zabiegów in vitro, dostęp do bezpiecznej aborcji, a jeśli już się zdecydują na założenie rodziny i urodzenie dziecka, to co najmniej europejskie minimum: gwarantowane badania prenatalne, znieczulenie przy porodzie i miejsce w żłobku dla każdego polskiego dziecka.
Obywatele muszą czuć, że dzięki wysokiej frekwencji wyborczej posiadają także wpływ na działanie państwa i dzielą się odpowiedzialnością za nie. I mają w parlamencie reprezentację, która zapewni im „powrót do normalności”. Tak zwana normalność to po prostu zaufanie do instytucji państwa, które znika w momentach kryzysowych i tych, w których państwo zaczyna prowadzić opresyjną z punktu widzenia obywateli politykę.
Czy podniesienie wieku emerytalnego przez rząd PO-PSL było błędem? NIE, bo było rozpisane na lata i ówcześnie protestujący nawet by tej reformy nie odczuli. Czy obniżenie wieku obowiązku szkolnego było błędem? NIE, ale pryncypialnie potraktowano część rodziców, którzy słusznie podpisali się pod postulatami akcji „ratujmy maluchy”, bo wiedzieli, że część budynków szkolnych czy logistyki w ich gminach nie jest dostosowana do potrzeb dzieci 6-letnich. To spowodowało radykalizację nastrojów społecznych, z czego skrzętnie skorzystała ówczesna opozycja, tłumacząc to zdradą elit i nieumiejętnością wsłuchania się w potrzeby zwykłych obywateli. Nie zwracano już uwagi na sukcesy na arenie międzynarodowej, jak wybór Tuska na Przewodniczącego Rady Europejskiej, zaczęto traktować państwo jak instytucję opresyjną.
Zgrana komunikacja projektów reform jest kluczowa i będzie to duże wyzwanie dla nowo powstałego rządu, który ma wielki mandat społeczny do przeprowadzenia zmian w polityce, ale nie może tego kredytu zaufania roztrwonić na międzypartyjne przepychanki i szantaże personalne. Przyszłym członkom gabinetu Donalda Tuska mogę życzyć na wstępie: „Nie bądźcie AWS-em bis” i zacznijcie leczyć pacjentkę Polskę. Najlepiej przy pomocy konwencjonalnych metod.
