Niestety, co często niezauważane, w trakcie emancypacyjnego procesu kobiety dostały więcej obowiązków niż praw. Obowiązek pracy z równym trudem co mężczyzna, obowiązek zarządzania domem, obowiązek zatrzymywania mężczyzny przy sobie. A na cóż ta sama praca, skoro wynagrodzenie wciąż nierówne, na cóż zarządzanie domem, skoro wciąż pogardliwie traktowane jesteśmy w społeczeństwie, na cóż mężczyzna, któremu daleko do rycerza, na którym nie można się oprzeć w trudnych momentach?
Współczesne kobiety wydają się wyzwolone i wyemancypowane, świadome swoich praw i przywilejów. Według niektórych walka się już skończyła i gdyby pierwsze sufrażystki mogły obserwować nas dzisiaj, byłyby dumne z tego, ile osiągnął ruch feministyczny. Czy jednak realnych zmian zaszło tak wiele? Nie chcę dyskutować na temat spraw politycznych jak prawa wyborcze, prawo do kształcenia na uniwersytetach, prawo do karmienia piersią w miejscach publicznych. Wprowadzane w różnym czasie historycznym i odmiennych warunkach geograficznych, u mojego pokolenia powyższe zdobycze wywołują uśmiech zażenowania na twarzy („czy to jakiś żart?”). Teraz można by zacząć grzmieć nad słabą edukacją, która traktuje pobieżnie historię walk grup upośledzonych społecznie, postulować o zmianę programów szkolnych i ramówki telewizji publicznej.
Dziś jednak chciałabym się skupić na innym problemie. Współczesna kobieta – czy jest naprawdę wyzwolona? Czy, choć nie krępuje jej już prawo, pozbyła się zupełnie ograniczeń społecznych? Jak kształtują się wybory współczesnych kobiet – stylu życia, drogi zawodowej, potencjalnego macierzyństwa, kształtu związku, w jaki się wchodzi, czy sposobów na rozpoczęcie relacji z drugim człowiekiem – wszystko to w przypadku kobiet podlega bardzo silnej presji społecznej. O wiele częściej niż mężczyźni musimy się zmagać z oczekiwaniami naszych rodzin, przyjaciół lub grup, w których żyjemy. W Polsce dodatkowo grunt pod stereotypowemyślenie wzmacnia nauczanie Kościóła katolickiego.
I tak, gdy kobieta lubi dużo podróżować albo posiada niecodzienne, nietypowe hobby, uważa się ją za nieodpowiedzialną – mężczyznę natomiast za interesującego artystę. Gdy kobieta wybiera karierę lub wolny zawód, jest szykanowana za to, że nie chce poświęcić się zakładaniu rodziny – mężczyzna w tej samej sytuacji to człowiek sukcesu. Gdy kobieta nie chce mieć dzieci, jest potworem, wybrykiem natury – nie powinna się przecież nad tymi sprawami zastanawiać, ani do nich dojrzewać: jej zadanie to rodzić bez gadania w okresie najwyższej płodności, przecież potem ryzyko wszelkich chorób jest tak wielkie! W tym samym czasie mężczyzna jest zachęcany do jak najdłuższego „korzystania z życia”, ma czas na dojrzewanie do tej trudnej decyzji, może się spokojnie „wyszumieć”. Poza tym, przecież każdy wie, że dla mężczyzn dzieci to zabawa, granie w piłkę i rozpieszczanie – oni naprawdę nie powinni podejmować tak odpowiedzialnych decyzji. Lepiej gdyby zajął się poszukiwaniem odpowiedniej matki lub (czemu nie?) matek – w końcu im więcej dzieci, tym wszysycy jesteśmy szczęśliwsi, a nasze emerytury bezpieczniejsze. Kobieta powinna dążyć do ustatkowania się, a najlepszym na to sposobem jest małżeństwo, gdyż nic innego tak nie zabezpieczy jej majątku, pozycji społecznej i przyszłych dzieci. Kim jest panna bez obrączki? Nieudacznicą, która nie może zmusić swojego chłopaka do oświadczyn. A może daje się wykorzystywać, może jest jedną z wielu. W każdym razie takie związki na pewno są podejrzane. Dla mężczyzny życie „na kocią łapę” nie jest niczym uwłaczającym, gdyż łączy w sobie dowartościowanie na społecznym rynku matyrmonialnym (najlepsi faceci to ci zajęci) i intrygującą niepewność, że łatwo może zmienić swój status na „singla” (wciąż jest w pewnym sensie „do wzięcia”). Kobieta nie powinna sama zabiegać o względy mężczyzny. Jeśli ulega ona powyższym presjom i chce coś w swoim życiu zmienić – niestety, nie tędy droga. Podrywanie facetów jest upadkiem na samo dno, jest pozbyciem się jakiejkolwiek własnej wartości i widoków na szczęśliwe zakończenie. Nigdy nie bierzcie sprawy w swoje ręce! To cierpliwość jest cnotą. Działanie – źle kojarzoną desperacją. Kojarzoną tak źle, że aż ociera się o rynsztok. Oczywiście, nie muszę dodawać, że mężczyźnie wszelkie metody uwodzenia przystoją. Także te wyłącznie „dla sportu”, bo przecież liczba poderwanych kobiet jest również pewnym miernikiem społecznej wartości.
Mogłybyśmy z pokorą znosić nasze miejsce w społeczeństwie, choć co prawda, nie przewiduje się dla nas ciekawego, pełnego wyzwań życia, ale za to stabilne, spokojne i bezpieczne. Zasadniczo żadna kobieta nie powinna się przeciwko temu stanowi rzeczy na poważnie buntować, zwłaszcza kiedy w innych zakątkach świata kobiety naprawdę mają problemy z podstawowymi prawami obywatelskimi.
Niestety społeczny model wypracowany dla naszych mężczyzn zawiódł. Ciągłe pobłażanie i zachęcanie do wiecznej zabawy i nieodpowiedzialności rozleniwiło i zamieniło ich w plemię chłopców. Mężczyźni przeistoczyli się w cudowne dzieci, hołubione przez społeczeństwo, którym wolno wszystko. To sztucznie zawyżone poczucie własnej wartości sprawia, że nasi mężczyźni zmniejszają starania do minimum, oczekując raczej hołdów. Których my, postępując zgodnie ze społecznymi nakazami, nie możemy im dawać, nie na etapie godowym, nie zbyt ostentacyjnie! Tu zaczyna się błędne koło. I problem, który z czasem będzie się tylko pogłębiał. Przyrost asymetrycznych związków prowadzi do wychowywania kolejnych pokoleń, dla których role kobiety i mężczyzny będą jasno określone od samego początku ― w sposób, jaki tu opisałam.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Współczuję też mężczyznom – wpierw nauczyli się ustępować kobietom, traktować je jak równe sobie, porzucili rycerskie wzorce zachowań jako niepoprawne politycznie. Za niepoprawną uznali też dawną rolę „głowy domu” – przecież teraz modne są związki partnerskie. I ta ulotna, nieznośna lekkość bytu stała się im bliska, pociągająca. Można powiedzieć – zniewieścieli. Niestety, co często niezauważane, w trakcie emancypacyjnego procesu kobiety dostały więcej obowiązków niż praw. Obowiązek pracy z równym trudem co mężczyzna, obowiązek zarządzania domem, obowiązek zatrzymywania mężczyzny przy sobie. A na cóż ta sama praca, skoro wynagrodzenie wciąż nierówne, na cóż zarządzanie domem, skoro wciąż pogardliwie traktowane w społeczeństwie, na cóż mężczyzna, któremu daleko do rycerza, na którym nie można się oprzeć w trudnych momentach?
Walka wciąż trwa. Zaczyna się w domach, gdzie wychowujemy dzieci, trwa w podstawówkach, gdzie podlegają socjalizacji. Czy to nie my wszyscy, jako pierwsi, budujemy dziewczynkom szklane sufity, wpędzając je w kompleksy i wymagając od nich zawsze perfekcji, podczas gdy ich równieśnicy traktowani są jak „małe łobuziaki”? Emancypacja dokona się, gdy z kajdan uwolnimy myślenie.