W Ameryce trwa w najlepsze ulubiona zabawa wyborczego lata, „the Veepstakes” – spekulacje na temat tego kogo kandydat Demokratów wybierze na swojego wiceprezydenta, a właściwie wiceprezydentkę, bo Biden zapowiedział już w marcu, że ktokolwiek by to nie był, będzie to kobieta.
Można by się zżymać na ten ukłon w stronę identity politics, gdyby nie kilka kluczowych faktów. Przede wszystkim, wśród wyborców Demokratów kobiety stanowią większość i to zdecydowaną. To właśnie dzięki wysokiej frekwencji wśród kobiet z amerykańskich przedmieść kandydat tej partii może zawitać w Białym Domu. Ponadto, pula, spośród której wyłoniona zostanie osoba mająca pełnić urząd, zmniejsza się w ten sposób we wciąż mocno zmaskulinizowanej polityce amerykańskiej więcej niż dwukrotnie, ale wciąż pozostaje spora. Wreszcie kryteria doboru „veepa” – takie jak to, z którego jest stanu albo jaka chemia łączy go z samym kandydatem na prezydenta USA – zawsze były dość idiosynkratyczne i mocno osobiste.
W tym roku wybór wiceprezydenta wydaje się kluczowy. Sędziwy wiek kandydata, który obejmując urząd będzie miał 78 wiosen na karku, w połączniu z postępującą epidemią, sprawia, że wszystkim przed oczami staje scenariusz opuszczenia urzędu z powodu śmierci lub złego stanu zdrowia, który jak dotąd nie powtórzył się od zabójstwa Johna Kennedy’ego w 1963 roku. Jeszcze bardzie prawdopodobne wydaje się, że w przypadku zwycięstwa Biden nie wystartuje już w następnych wyborach i tym samym osoba pełniąca urząd „veepa” znajdzie się na najlepszej pozycji wyjściowej w walce o sukcesję.
Jak wspomniałem, wachlarz kandydatek jest całkiem spory, ale nie łapią się do niego (ze względu na wiek i ideologię) dwie najbardziej wpływowe damy amerykańskiej lewicy, czyli przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i lewicowa gwiazda Alexandria Occasio-Cortez. Inne lewicowe osobistości też nie bardzo pasują Bidenowi. Nie po to wygrywał prawybory z kandydatką radykałów Elizabeth Warren, żeby teraz dzielić się z nią władzą. Jeśli zaś chodzi o Stacy Abrams, bardziej centrową, czarną kandydatkę z Georgii, jest ona najbardziej znana z bycia kandydatką i nie pełniła nigdy funkcji poza stanowym sejmikiem. Te dwie ostatnie postacie uosabiają zresztą dylemat lewicowych radykałów zwanych Woke Left, czyli Lewicą Przebudzonych (z mainstreamowych przekonań, które przez dekady definiowały amerykańską politykę). Chcemy osobę bliską obozowi Berniego Sandersa czy osobę nie-białą? Jako że radykalizm gospodarczo-społeczny nie znajduje mocnego odzewu wśród nie-białych społeczności i elit politycznych, a już szczególnie w wieku prezydenckim, to te dwie opcje pokrywają się w zasadzie tylko w osobie Karen Bass, znanej wąskiej grupie specjalistów od polityki, kongresmenki i przewodniczącej Kongresowego Stowarzyszenia Czarnych.
No ale tu zabawa w paradoksy identity politics i modnej na radykalnej lewicy teorii intersekcjonalnej dopiero się zaczyna. Teoria ta głosi, że czarne kobiety są ofiarami przeszkód typowych dla kobiet, typowych dla czarnych i dodatkowo specjalnego zbioru przeszkód unikalnych dla czarnych kobiet.Jeżeli tak jest to na stanowiskach tradycyjnie budujących kompetencje do prezydentury – senator, gubernator, minister czegoś ważnego, burmistrz wielkiego miasta – ze względu na te właśnie systemowe przeszkody i małą liczebność wyjściową grupy nie znajdziemy obecnie wielu czarnych kobiet.– Co więcej, te z nich, które takie stanowiska piastują, ideologicznie powinny przechylać się w stronę centrum (kompensując tym samym opór społeczny wobec swojej tożsamości). I tak to właśnie wychodzi. Mamy więc w tej grupie Kamalę Harris, byłą prokurator generalną Kalifornii; Val Demmings, kongresmenkę i byłą szefową policji z Orlando; Keishę Lance Bottom, burmistrz Atlanty (a więc też i nadzorcę tamtejszej policji); i, najbliższą obecnie wiceprezydenckiej nominacji Susan Rice, byłą ambasador przy ONZ i co ważniejsze Doradcę ds. Bezpieczeństwa Narodowego w rządzie Obamy (tak a propos kwalifikacji i istniejącej relacji z kandydatem).
Wszystkie one wpisują się doskonale w promowane przez radykałów kryteria identity politics, udowadniając jednocześnie, że kolor skóry nie definiuje osoby ani jej wyborów czy wrażliwości politycznych: Kamala Harris jest w połowie czarna, tyle że, jako córka Jamajskiego profesora i tamilskiej naukowczyni, w dodatku była prokurator, ma doświadczenia życiowe zupełnie inne, niż większość czarnych obywateli, a poglądy mocno inne, niż aktywiści Black Lives Matter. Podobnie jest z Susan Rice, także córką profesorów najlepszych uczelni i od zawsze członkiem waszyngtońskich elit.
Paradoks przywiązania radykalnej lewicy do programu windowania coraz węziej pojmowanych mniejszości na polityczne urzędy polega więc na tym, że ogranicza sobie ona możliwość krytyki centrolewicowych rywali, jeśli tylko przynależą oni lub one do którejś ze wskazywanych przez teorię intersekcjonalną szczególnie wykluczonych grup. Na Rice i Harris problem się zresztą nie kończy. Kto, zdaniem teorii intersekcjonalnej, bardziej zasługuje na reprezentację niż nie-białe kobiety? Nie-białe kobiety na wózkach. No i czarnym koniem tegorocznych veepstakes jest właśnie nie-biała kobieta na wózku, podpułkownik Tammy Duckworth, wychowana w Indochinach córka chińskiej imigrantki i żołnierza piechoty morskiej, która straciła nogi w Iraku za sterami Apache’a, po czym zrobiła doktorat i została senatorem, regularnie jadąc Trumpa za tchórzostwo i unikanie służby wojskowej. Duckworth do radykałów ma daleko, za to wszyscy zgadzają się, że na wyborczym szlaku, ze swoją historią życia, zdolnością przemawiania i ujmującą postawą zrobi furorę.
Przegrane w prawyborach stronnictwo radykalne Partii Demokratycznej zdawało się oczekiwać od Bidena, że przeprosi za swoją wygraną, startując z ich programem i wybierając na de facto współrządcę jego reprezentantkę. Wybór czy to Elizabeth Warren, czy Karren Bass, a w mniejszym stopniu także Kamali Harris świadczyłby o podporządkowaniu się tym żądaniom przynajmniej na czas kampanii, połączonym z poważnym osłabieniem własnej prezydentury i wpływu na dalsze losy Partii Demokratycznej. Zwyżkujące na politycznej giełdzie akcje Susan Rice i Tammy Duckworth wskazują jednak, że Biden zmierza ku zagwarantowaniu sobie niezależności, przy okazji ekspercko ogrywając partyjną lewicę na jej własnym boisku. Nazwisko kandydatki poznamy ostatecznie w pierwszym tygodniu sierpnia – a wraz z nim bardzo wiele z charakteru ewentualnej prezydentury.