Poseł Platformy Obywatelskiej przypomina jak wyglądała pierwotnie ustawa o związkach partnerskich i obiecuje, że ten temat powróci w kampanii wyborczej.
BL: Dlaczego w roku 2013 postanowił Pan forsować projekt ustawy dotyczącej związków partnerskich. Skąd ten pomysł, skąd ta motywacja? Wewnątrz Platformy Obywatelskiej wówczas nie była to kwestia oczywista i do tej pory budzi w partii liczne kontrowersje.
AD: Zaczęło się jeszcze kadencję wcześniej. W mojej pierwszej, czyli w szóstej kadencji sejmowej, przyszła do mnie zapłakana dziewczyna z czteroletnią córką. Mówiła, że nie może się dowiedzieć niczego o stanie zdrowia swojego partnera, który uległ wypadkowi. Był nieprzytomny, kiedy przywieziono go do szpitala, więc nie miał możliwości powiedzenia „proszę udostępnić informacje tej czy tamtej osobie”. Rozmawiałem z paroma osobami u siebie w klubie i poproszono mnie, żeby już przed wyborami zacząć pracować nad projektem ustawy, bo na pewno będę miał zielone światło w przyszłej kadencji. Spotkałem się z prawnikami, którzy pomogli mi przygotować tę ustawę. Została uzgodniona z Donaldem Tuskiem i omówiona w klubie. Następnie został złożony projekt ustawy. Od tego się wszystko zaczęło, czyli od spotkania bezpośredniego z osobą, która nie mogła dowiedzieć się o stanie zdrowia swojego partnera, swojego najbliższej osoby. Niestety do dzisiaj zgodnie z prawem mamy do czynienia z takimi sytuacjami.
BL: Czyli zwykła, ludzka historia skłoniła Pana do działania.
AD: Tak. Prawo powinno nadążać za tym, co się dzieje w Polsce, wśród obywateli. Stąd moja determinacja do tego, żeby to prawo zmienić.
BL: Gdyby miał Pan dziś wrócić do swojego postulatu, czy w jakiś sposób zmieniłby Pan zapisy tej ustawy? Które z zapisów uważa Pan za najistotniejsze i które dzisiaj powinno się Pana zdaniem szczególnie forsować?
AD: Trzeba zacząć od tego, że jeżeli mamy żyć w wolnym kraju, to ludzie zgodnie z prawem powinni żyć po swojemu. To są zapisy Konstytucji, gwarantujące że nikt nie może być dyskryminowany przez swoje poglądy polityczne, światopoglądowe, religijne itd. Parlament jest od tego, żeby tworzyć zgodne z Konstytucją prawo tak, aby ludzie żyjący w Polsce mogli to prawo wykorzystywać do codziennego życia. To jest główny cel przyświecający tworzeniu tej ustawy wtedy i dzisiaj.
O tamtej ustawie dyskutowałem też ze środowiskami LGBT– jedne przyjęły ją w miarę ciepło, drugie odebrały ją jako zbyt konserwatywną.
Ale od tego jest dyskusja, której dzisiaj brakuje. Udało się zatem stworzyć ustawę o związkach partnerskich. Ona faktycznie była dość konserwatywna, ale na tamten czas wydawało się, że w takim kształcie ma szansę przejść. W tamtej ustawie nie było tak jak w ustawach Ruchu Palikota czy SLD-owskich, że wszędzie padało sformułowanie: „małżeństwo”. My dopisywaliśmy „związki partnerskie” z uwagi na to, żeby nie było zarzutu dotyczącego artykułu 18. Konstytucji (Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej – przy.red). Musiałem stworzyć ustawę, która dawała szansę przejścia przez Sejm i Senat, a do tego uzyskać podpis prezydenta. Stąd takie, a nie inne zapisy.
Wielokrotnie rozmawiałem też z prawnikami, którzy zwracali też uwagę na zagrożenia nadużyć, np. że dwie osoby mogą podpisać dokument związku partnerskiego, zrobić sobie jakąś olbrzymią darowiznę, która jest po prostu nadużyciem finansowym, i na drugi dzień po tej umowie rozwiązać związek partnerski.
Ja najchętniej stworzyłbym ustawę, która zezwala na związki małżeńskie, tylko że parlament jest niestety emanacją polskiego społeczeństwa, czy nam się to podoba, czy nie. Stąd wtedy był przygotowany taki, a nie inny projekt ustawy. Zakładałem, że ma realistyczny kształt. Ostatecznie mój projekt został przez Sejm odrzucony, podkreślam – nie tylko głosami prawicy, nie tylko głosami niektórych posłów Platformy, ale też przedstawicieli SLD i Ruchu Palikota. Potem przygotowaliśmy jeszcze jeden projekt, który w założeniu miał być do zaakceptowania przez szerszą grupę posłów. Również omawiałem go ze środowiskami LBGT. Wówczas zgodziliśmy się na uczynienie kroku do tyłu odnośnie tego, żeby to nie był związek partnerski, a umowa partnersko-notarialna. I to w środowiskach prawicowych okazało również nie do zaakceptowania. Ustawa leży w szufladzie – i ta pierwotna, i ta druga.
BK: Druga ustawa zawierała propozycję zawierania umów notarialnych w dowolnym kształcie?
AD: Tak, w dowolnym kształcie, w różnych kombinacjach. Zainteresowana osoba mogła podpisać wszystko w ramach pakietu, albo partnerzy mogliby sobie dobierać to, co by im pasowało. Natomiast ważną rzeczą jest co dla kogo znaczy rodzina. Jeżdżę na wiele spotkań, na których rozmawiamy o tych tematach i zadaję to pytanie. Oczywiście w prawicowych kręgach rodzina to mężczyzna i kobieta, po akcie małżeństwa kościelnego, z przynajmniej z dwójką dzieci. Dla mnie to dwójka osób, która chce ze sobą żyć, dzielić dobre i złe chwile, wspomagać się. To jest właśnie to, że parlamentarzyści i posłowie nie mogą być sumieniem narodu. Z tym próbuję walczyć w Sejmie, ale również i na wielu spotkaniach, które odbywam.
Ważnym elementem całej układanki była też sprawa alimentacyjna dla osób, które ewentualnie rozwiązują czy to związek partnerski, czy też umowę partnerską. W jednym i w drugim przypadku był to dla mnie bardzo ważny zapis. Nikt na to nie zwrócił uwagi, poza konserwatystami, którzy mówili, że przecież jak są alimenty po rozwiązaniu, to nasz związek działa jak małżeństwo. No i jak nie kijem, to pałą, za każdym razem wracał artykuł 18. Konstytucji. Ale ja tej sprawy nie odpuszczę, bo to jest dla mnie bardzo istotna rzecz. Jeżeli ktoś podejmuje decyzję, że chce być z kimś, to muszą być prawa, ale też obowiązki, w tym obowiązki alimentacyjne. Nie można dopuścić, żeby ustawa dotyczyła tylko środowisk LGBT, bo to by była znowu dyskryminacja. Ona musi dotyczyć wszystkich obywateli Rzeczpospolitej Polskiej. I stąd taka moja dbałość o różne zapisy, które nie wszystkim się podobają.
BL: Co zrobić, żeby Platforma czy też koalicja PO i Nowoczesnej wzięła idee związków partnerskich jako jeden ze swoich flagowych postulatów w 2019 roku? Czy to jest kwestia dużej presji społecznej, czy to raczej jest to kwestia wyborów stricte politycznych? Co obywatele powinni robić, żeby pomóc w promocji tej idei?
AD: Oczywiście ta presja społeczna jest najważniejsza. Ale nie tylko presja środowisk LGBT, bo to dotyczy wszystkich ludzi w naszym kraju. Grzegorz Schetyna kiedyś powiedział, że Platforma będzie nowoczesną chadecją, a media podchwyciły tylko te dwa słowa bez odczytania kontekstu. Z Grzegorzem miałem dosyć mocną dyskusję zaraz po tym wywiadzie. Nowoczesna chadecja – czy nowoczesna partia konserwatywna – w nowoczesnej Europie to nie kto inny, jak konserwatyści w Wielkiej Brytanii, chadecja w Niemczech, konserwatyści we Francji. To oni wprowadzili najpierw związki partnerskie, a w konserwatywnej Anglii związki małżeńskie homoseksualne. W tym znaczeniu nie ma sprzeczności miedzy progresywnymi postulatami, a ideą nowoczesnej chadecji Grzegorza. Ja mam nadzieję, że ten temat powróci do Sejmu. Myślę, że niestety już nie w tej kadencji, nie przy tej sytuacji politycznej, tej niechęci obecnie sprawujących władzę.
BL: Dziś nie, ale jako postulat kampanii wyborczej przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi myślę, że może wpłynąć na mobilizację waszego własnego elektoratu.
AD: Będę pilnował, żeby to był jeden z elementów kampanii. Ale przede wszystkim ten postulat powinien być podnoszony stale. Nie możemy ważnymi sprawami zajmować się tylko w kampanii wyborczej. W PO staramy się to konsekwentnie realizować. Niech Pan spojrzy na działalność samorządów z ramienia Platformy w innej ważkiej światopoglądowo sprawie czyli temacie dofinansowania zabiegów in vitro.
Związki partnerskie to dla wszystkich istotna rzecz w codziennym życiu. Oznaczają bezpieczeństwo, które jest podstawową wartością w codziennym życiu. Dziś ogromna część dzieciaków, które się rodzą w Polsce, jest spoza związków małżeńskich. Badania pokazują, że w 2016 roku było to 25% dzieci. Zatem to nie jest ustawa pisana pod środowiska LGBT.
Pomóżcie, mówcie o tym, ale nie w sposób agresywny, bo agresja nie jest nikomu potrzebna. Moim zdaniem wiele pozytywnych rzeczy można było zrobić nie na zasadzie awantury, a rozmów. Byłem jedną z pierwszych osób, które spotkały się z matkami pierwszego kwartału i powiedziałem, że będę mediatorem, który nie będzie wywoływał awantury, krzyczał: „idziemy na Warszawę!”. Wytłumaczymy panu premierowi, dlaczego też powinny być wzięte pod uwagę. Wówczas po spokojnej rozmowie premier Donald Tusk powiedział, że mamy rację. Nie trzeba było robić awantury. Więcej pozytywnego przekazu. Wszystkich naprawdę namawiam do tej pozytywnej presji na każdy rząd.