Są takie sfery funkcjonowania polskiej szkoły, w których zaniedbania należy expressis verbis określić mianem grzechów wołających o pomstę do nieba.
Choć wszystkie kalendarze bezlitośnie pokazują, że znajdujemy się w roku 2020, to jednak polska szkoła nadal nie znalazła się w XXI wieku. Choć wszyscy jej uczniowie, a także pewna część nauczycieli, jak najbardziej w XXI wieku dobrze są już osadzeni, to jednak szkoła nadal tkwi głęboko w wieku XX, a niektórzy powiedzieliby wręcz, że w XIX. Uwspółcześnienie polskiej szkoły jest już od kilkudziesięciu lat tematem debat, jednakże przede wszystkim debaty te toczą się między specjalistami od edukacji, w zaciszach uniwersyteckich gabinetów bądź na łamach wydawanych przez organizacje pozarządowe pism, rzadziej zaś między politykami i samorządowcami. Uwspółcześnienie polskiej szkoły to wyzwanie, ale przede wszystkim to konieczność.
Wymiary uwspółcześnienia
Problemy polskiej szkoły można by wymieniać bardzo długo. Długo też można by mówić o tych sferach jej funkcjonowania, które wymagają uwspółcześnienia, czyli po prostu dostosowania działalności instytucji edukacyjnych do wyzwań dnia dzisiejszego. Nie chodzi jednakże o to, żeby kolejny już raz toczyć krokodyle łzy nad polskim systemem edukacyjnym, ani tym bardziej jeszcze jeden raz znęcać się nad tym czy tamtym ministrem edukacji narodowej. Są jednakże takie sfery funkcjonowania polskiej szkoły, w których zaniedbania należy expressis verbis określić mianem grzechów wołających o pomstę do nieba. Trzy są takie obszary, których przebudowanie wydaje się z perspektywy dnia dzisiejszego koniecznością, a zamykanie oczu na te problemy stanowi dowód totalnej ignorancji kolejnych ekip rządzących Polską. Te trzy obszary to: anachroniczna podstawa programowa, brak edukacji seksualnej i iluzja pomocy psychologiczno-pedagogicznej.
Anachroniczna podstawa programowa
W pierwszej kolejności należałoby w sposób poważny, merytoryczny i metodyczny zastanowić się, czego w ogóle polski uczeń powinien się w szkole uczyć, jakie umiejętności powinna w nim kształtować szkoła oraz jakie kompetencje społeczne powinien posiąść po jej opuszczeniu. Pamiętać trzeba, że szkoła odgrywa ogromną rolę w życiu dzieci i młodzieży. Bardzo często życie szkolne stanowi dla młodych ludzi rekompensatę braku rodziców w domu oraz ich ograniczonych kompetencji wychowawczych i społecznych. Szkoła ponadto jest ostatnim bastionem, który wymusza na dzieciach i młodzieży odrywanie – choćby na jakiś czas – oczu i uwagi od smartfonów, tabletów i komputerów. Szkoła jest więc środowiskiem, w którym młodzi żyją i uczą się żyć. Nie można unikać odpowiedzi na pytanie o to, czego uczyć się powinni, a wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie powinniśmy szukać w świecie współczesnym, nie zaś w starych, zakurzonych książkach.
Pytania tego nie stawiają sobie polskie władze oświatowe i pytania tego nie stawiają sobie również przedstawiciele elit politycznych. Ostatnie reformy edukacji – w szczególności zaś ostatnia z reform – niestety nie znajdowały odpowiedzi na to pytanie. Obawiam się również, że pytania tego w ogóle sobie nie stawiano. Oczywiście oficjalnie wszyscy kolejni ministrowie edukacji narodowej wskazywali na konieczność budowy szkoły nowoczesnej, szkoły XXI wieku, szkoły cyfrowej i elektronicznej, szkoły naszych marzeń. W rzeczywistości jednak podstawy programowe nie nadążają za współczesnością. Szczególnie zaś podstawy programowe aktualnie obowiązujące w polskiej szkole zdają się być przynajmniej krokiem wstecz w stosunku do poprzednio obowiązujących. Zupełnie pomijam zamieszanie związane z całym procesem przygotowywania tych podstaw programowych, ukrywania nazwisk jej autorów, braku konsultacji społecznych i transparentności całych przygotowań. Kluczowe jednakże jest to, że aktualna podstawa programowa jest anachronizmem, który bylibyśmy w stanie zaakceptować w latach 50. czy 60. XX wieku.
Pierwszym krokiem w kierunku uwspółcześnienia polskiej szkoły musiałoby być sformułowanie szerokiego zespołu specjalistów, ekspertów, społeczników, działaczy społecznych, przedstawicieli organizacji pozarządowych, samorządowców i obywateli, którym leży na sercu los polskiej edukacji. Zadaniem takiego zespołu powinno być wyznaczenie, czego szkoła powinna uczyć młodych ludzi, jakie kształtować w nich umiejętności i jaki promować system wartości. W dalszym etapie poszczególne zespoły specjalistów powinny przełożyć to na konkretne przedmiotowe pakiety składające się na podstawę programową. Gremia te powinny przede wszystkim kierować się dążeniem do skrócenia podstawy programowej – w stosunku do dzisiejszej – oraz uogólnienia jej zapisów, aby dać większe możliwości autorom podręczników i programów nauczania, a także samym nauczycielom, szersze możliwości w kształtowaniu procesu edukacyjnego. Ponadto uwspółcześniona podstawa programowa powinna stawiać nacisk na sferę umiejętności ważnych dla funkcjonowania we współczesnym świecie, zaś ograniczać do minimum zakres akademickiej wiedzy wymaganej od ucznia. Ważne też, aby dać szkołom możliwość utrwalenia zdobytej wiedzy i umiejętności, wypróbowania ich w praktyce, a tym samym uczynienia ich operatywnymi.
Brak edukacji seksualnej
W polskiej szkole nie istnieje coś takiego, jak edukacja seksualna. Opowieści niektórych środowisk fundamentalistyczno-konserwatywnych o biegających po szkołach edukatorów, którzy wyłapują rozchwianych emocjonalnie młodych ludzi, aby podstępem podać im tabletkę na zmianę płci, należy włożyć między bajki. I bynajmniej nie są to bajki dla grzecznych dzieci. Dyskurs prawicowych fundamentalistów dotyczący edukacji seksualnej stanowi namacalny dowód, iż taki rodzaj edukacji jest w Polsce potrzebny, a ludzie ci najwidoczniej sami wykazują się brakami w rzetelnej wiedzy w zakresie ludzkiej seksualności. Biegający po osiedlach potwór dżender został zastąpiony ideologią LGBT czy też – mówiąc językiem profesora nauk teologicznych – tęczową zarazą. Natomiast pewni dorośli i podobno wykształceni panowie całkiem serio i oficjalnie zachęcają osoby nieheteronormatywne do podjęcia się terapii, w wyniku której osoby te miałyby powrócić do swojej rzekomo utraconej heteronormalności. A wszystko to dzieje się w drugim dwudziestoleciu XXI wieku, kiedy to wszelkie organy i instytucje medyczne – zdawałoby się – rozumieją, czym jest tożsamość seksualna i orientacja seksualna, a lekarzy uczy się w oparciu o rzetelną wiedzę naukową.
Czy prawica, czy lewica – żadna z sił politycznych rządzących Polską po 1989 r. nie podjęła się dzieła, jakim powinna być rzetelna edukacja seksualna, dzięki której polskie dzieci zostałyby ochronione przed psychicznymi problemami związanymi z tożsamością czy orientacją seksualną, molestowaniem seksualnym i innymi formami przemocy seksualnej, przedwczesnymi i nieplanowanymi ciążami, ryzykowanym współżyciem seksualnym i bezmyślną inicjacją seksualną. Polska prawica usiłuje sprowadzić edukację seksualną wyłącznie do tematów związanych z legalizacją związków partnerskich oraz równością małżeńską bądź z problemem aborcji. Tymczasem wiedza o seksualności dotyczy szeregu innych spraw, z którymi borykają się młodzi Polacy i młode Polki. Uruchomiony z politycznych pobudek „straszak LGBT” zupełnie usuwa z wyobraźni zbiorowej przekonanie o konieczności uczenia młodych ludzi wrażliwości w sprawach intymnych, umiejętności radzenia sobie z kompleksami, tolerancji względem inności, właściwego postrzegania pornografii i ochrony przed jej skutkami, a także przygotowania do odpowiedzialnego współżycia seksualnego.
Polska prawica w toku wdrażania gimnazjalnej reformy edukacyjnej usunęła ze szkół wychowanie seksualne. Wprowadzono wówczas przedmiot o nazwie wychowanie do życia w rodzinie, w ramach którego powinno się również realizować treści dotyczące seksualności człowieka. Tymczasem przedmiot ten nie uzyskał rangi przedmiotu obowiązkowego, wobec czego rodzice mogą podjąć decyzję o nieuczęszczaniu na niego przez młodego człowieka. Ponadto swoistą formą zakłamania określić trzeba samą nazwę tego przedmiotu, która cechuje się wybitnie konserwatywnym osadzeniem. Bo przecież nie wszyscy ludzie decydują się na założenie rodziny. Bo przecież nie dla wszystkich rodzina jest najważniejszym punktem odniesienia. No i przecież stosunkowo rzadko pierwsze doświadczenia seksualne młodych ludzi prowadzą ich do założenia rodziny. Sama formuła wychowania do życia w rodzinie stanowi typowe dla polskiej prawicy przeświadczenie, że najdoskonalszą formą walki z problemami społecznymi, jest ich przemilczanie. Trzeba jednak wreszcie z tym skończyć! Uwspółcześnienie polskiej szkoły wymaga, aby został wprowadzony przedmiot o nazwie edukacja seksualna, który byłby obowiązkowy dla wszystkich uczniów, a prowadzący go nauczyciele byliby solidnie wykształceni na bazie nauk medycznych, psychologii i biologii, nie zaś na wydziałach kształcących teologów.
Iluzja pomocy psychologiczno-pedagogicznej
Okazuje się, że także pomoc psychologiczno-pedagogiczna, stanowiąca element działania polskiego systemu edukacji i wychowania, domaga się uwspółcześnienia. W tym przypadku jednakże brakowi wyobraźni polskich decydentów towarzyszy nieustannie chroniczny brak środków finansowych. Ów brak wyobraźni ponownie – jak w przypadku edukacji seksualnej – wynika z totalnie nieracjonalnego przeświadczenia o tym, że omijanie problemów psychologicznych młodzieży szerokim łukiem, sprawi, że problemy te albo same znikną, albo same się zaleczą. Brak w polskich szkołach prawdziwej pomocy psychologicznej. Wciąż w większości polskich szkół w ogóle nie ma etatu psychologa, zaś tam, gdzie taki etat stworzono, jeden psycholog ma za zadanie otoczyć opieką psychologiczną kilkuset uczniów. W większości polskich szkół pomoc psychologiczno-pedagogiczna jest zadaniem szkolnych pedagogów, którzy obarczeni zostali tak szerokim katalogiem zadań i obowiązków, że istotną część ich czasu pracy zajmuje obsługa biurokratyczno-administracyjna, czyli po prostu wytwarzanie dokumentacji, która zazwyczaj ma służyć jako swoiste zabezpieczenie dla szkoły, że dokonano wszelkich możliwych czynności, mających na celu zapewnienie odpowiedniej pomocy młodzieży z problemami.
Młodzież we współczesnej szkole boryka się z szeregiem problemów, które są charakterystyczne dla czasów, w których żyjemy. Nie zawsze rodzice czy dziadkowie będą w stanie udzielić właściwej pomocy, również nie zawsze pomocy tej będzie potrafił udzielić nauczyciel czy wychowawca. Biorąc zaś pod uwagę postępujące starzenie się przeciętnego nauczyciela, należy spodziewać się, że za jakiś czas typowy belfer nie będzie już równolatkiem rodzica, ale okaże się raczej rówieśnikiem dziadka czy babci. Szkolni psychologowie powinni stanowić zatem rezerwuar profesjonalnej pomocy, jaka zostałaby udzielona młodemu człowiekowi, który będzie miał problem w uzyskaniu takiej pomocy w swoim najbliższym środowisku. Psychologowie stanowić powinni również pierwszych doradców starzejących się nauczycieli i wychowawców. Ponadto pamiętać trzeba, że pewne czynności w sposób zupełnie profesjonalny będzie w stanie przeprowadzić wyłącznie psycholog i nie powinno się nawet oczekiwać ich wykonania od szkolnego pedagoga.
Wobec narastającej skali problemów, z jakimi borykają się młodzi ludzie, a które to problemy w większości przypadków mają związek z zachodzącymi procesami cywilizacyjnymi, żadnego społeczeństwa zwyczajnie nie stać na to, aby kwestie związane ze świadczeniem rzetelnej i profesjonalnej pomocy psychologiczno-pedagogicznej były ignorowane. Pomoc pedagogiczno-psychologiczna w każdej polskiej szkole to forma prewencji – powinniśmy próbować w ten sposób zapobiegać pogłębianiu się problemów młodych ludzi, uczyć ich radzenia sobie z nimi, a w razie potrzeby również kierować do odpowiedniego specjalisty. Dalsze ignorowanie tej sfery funkcjonowania środowiska szkolnego stanowi gigantyczny koszt dla państwa, a także dla całego naszego społeczeństwa, w przyszłości. To bowiem nie tylko wzrastająca skala samobójstw wśród młodzieży, ale również nieustannie powiększająca się liczba zachorowań na depresje, nerwice i różnego rodzaju fobie, które w coraz większym stopniu paraliżują aktywne uczestnictwo jednostki w życiu społecznym. Uwspółcześnienie pomocy psychologiczno-pedagogicznej wymaga więc i więcej wyobraźni, i zwiększenia środków.
Widmo uwspółcześnienia
Jak widzimy więc, polska szkoła jest ślepa na problemy polskich dzieci i młodzieży. Polska szkoła w coraz mniejszym stopniu przygotowuje młodych ludzi do efektywnego funkcjonowania w realiach społeczno-gospodarczych: nie przekazuje najnowszej i jednocześnie rzeczywiście przydatnej wiedzy; nie kształci umiejętności, z których absolwenci systemu szkolnictwa robiliby odpowiedni użytek; nie do końca wywiązuje się również z zadań związanych z kształtowaniem odpowiednich kompetencji i wychowania do wartości. Polska szkoła tkwi głęboko w XX wieku, dlatego nie widzi problemów młodych Polek i Polaków, a kiedy już problemy te dostrzeże, wówczas stara się nazwać je przy pomocy tworzących pozór bezpieczeństwa eufemizmów. Takim sposobem mamy w Polsce zamiast powszechnych i obowiązkowych zajęć wychowania seksualnego – nieobowiązkowe wychowanie do życia w rodzinie. Zamiast rozmowy o problemach, z którymi rzeczywiście borykają się młodzi ludzie, zarówno w sieci, jak i w realu – mamy przeludnione klasy, przeładowaną podstawę programową, przepracowanych pedagogów szkolnych, podstarzałych wychowawców i biurokratyczny przesyt, który każdej kolejnej ekipie rządzącej poprawia humor i utwierdza ją w przekonaniu, że jest dobrze, więc jutro na pewno będzie jeszcze lepiej. Widma uwspółcześnienia polskiej szkoły wyglądać powinniśmy wszyscy, jednakże – nie miejmy złudzeń – tego widma nadal nie widać.