Wszystkie przewidywania, wszystkie strategie wzięły w łeb. Wszystko co wiedzieliśmy i czego się nauczyliśmy przy poprzednich kryzysach gospodarczych, można wyrzucić do kosza.
,,Droga była różowa, a kałuże były białe…”
Gdy piszę te słowa, ze światowych gospodarek spływają dane statystyczne za pierwsze dwa kwartały. Dane, których żadne modele makroekonomiczne nie mogły przewidzieć. Dane, które zaskakują. Wszystkie przewidywania, wszystkie strategie wzięły w łeb. Wszystko co wiedzieliśmy i czego się nauczyliśmy przy poprzednich kryzysach gospodarczych, można wyrzucić do kosza. Gospodarka znalazła się, jak tytułowa Księżniczka powołana do życia w 1967 roku przez Ronalda Topora, w krainie czarów. Nie wiemy bowiem, co się stanie jesienią. Wirus zmutuje tak jak hiszpanka? Co się stanie, gdy otworzymy na całym świecie szkoły? Czy globalna branża transportowa, eventowa, turystyczna jest w stanie jeszcze pół roku przetrwać bez kolejnej pomocy państwa? Jak przy modelu życia na kredyt, który sobie niemal w każdym zakątku świata zafundowaliśmy, mają banki wycenić prawidłowo ryzyko i nie zakręcić kurka z fałszywymi banknotami?
Wiemy już na pewno, że z takim kryzysem nasze pokolenie nie miało jeszcze okazji się zmierzyć. Wczoraj opublikowano dane z Wielkiej Brytanii, która ma przed sobą kosztowny Brexit. Brytyjski PKB spadł w drugim kwartale tego roku o 20,4%. To największy spadek PKB w Wielkiej Brytanii od kiedy zaczęto w 1955 roku prowadzić kwartalne statystyki. Bardzo zły kwartał ma za sobą gospodarka hiszpańska, która zaliczyła spadek PKB o 18,5%. Tak samo o 13,8% spadł PKB Francji, o 12,2% Belgii. Ponad 10% skurczyły się gospodarki Niemiec i Austrii. Już o 9,5% spadło PKB Stanów Zjednoczonych w II kwartale, a pogorszająca się sytuacja pandemiczna nie wskazuje na to, że w III kwartale może być lepiej. W Szwecji, która poszła inną drogą niż większość z wyżej wymienionych państw i nie zastosowała ani przez chwilę pełnego lockdownu, sytuacja jest niewiele lepsza. W drugim kwartale tego roku Szwedzi zanotowali największy od 40 lat spadek PKB w historii. Skurczył się on o 8,6% w porównaniu z poprzednim kwartałem oraz zmalał o 8,2% względem drugiego kwartału 2019 roku.
Przykład Szwecji pokazuje, że międzynarodowe powiązania gospodarcze i globalizacja sprawiają, że nikt nie jest w stanie dziś ochronić swojej gospodarki przed skutkami pandemii. Jeżeli jedna nastawiona głównie na eksport grupa Ikea tylko w roku 2019 zainwestowała ponad 175 mln euro w rozwój oferty produktowej, innowacje materiałowe i nowe rozwiązania w zakresie sprzedaży detalicznej, a teraz prosi o państwową pomoc, bo dane sprzedażowo-eksportowe z I i II kwartału już dziś wskazują, że w roku 2020 może być pod kreską, to żadne państwo nie może czuć się bezpieczne. Chyba że jest Norwegią. Spośród już 730 tysięcy miejsc pracy, które wyparowały z rynku Wielkiej Brytanii od marca, za 100 tysięcy odpowiadają brytyjscy giganci, czyli w dużej mierze British Airways i BP.
To nie jest prawda (przynajmniej w Europie), że duże korporacje wyjdą z tego kryzysu bogatsze, a mniejsi i średni przedsiębiorcy biedniejsi. Nie. To tak nie działa. Świat się tak skomplikował w ostatnich kilku dziesięcioleciach, że te przełożenia są zupełnie inne niż chcieliby redaktor Woś z redaktorem Sroczyńskim. To jest wszystko dużo bardziej złożone. Dotyczy to zarówno skali przedsiębiorstw, jak i skali państw. Zarówno makro, jak i mikro.
Jeśli do Niemiec eksportujemy ponad 27% naszych towarów, to kryzys gospodarki niemieckiej pociągnie naszą gospodarkę też w dół. Może nie od razu, bo drukarki NBP pracują na razie pełną parą, ale za chwilę papier im do drukowania się skończy i zobaczymy, kto na tym kilkuletnim drukowaniu lepiej wyjdzie. Czy Niemcy, które przez kilka lat przygotowywały się na kryzys i notowały nadwyżki budżetowe, czy Polska, która się ciągle zadłużała, by liczne plusy, 13-tki i 14-tki pomogły utrzymać się władzy przez kolejne 5 lat usteru? Czy w związku z tym LOT przejmie Lufthansę, czy jednak Lufthansa za 10 lat LOT? A może zamiast produkcji elektrycznych samochodów, polscy politycy zdecydują finalnie o produkcji na masową skalę latających dywanów i tak oto doposażony LOT przejmie, dzięki niskim kosztom, nie tylko Luftwaffe, ale również i Ryanaira, bo aneksję Wizzaira przyjaciołom Węgrom chyba w związku z tym oszczędzimy?
Jest taki piękny wiersz Juliana Tuwima ,,Mieszkańcy”, gdzie Tuwim opisując tamtych mieszkańców zrobił to na tyle uniwersalnie, że trafił i dziś w sedno demaskując przy okazji strasznych mieszkańców jak i reprezentujących ich strasznych polityków.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
Możemy się obrażać na świat, że chcielibyśmy, żeby był prostszy, żeby ,,a” oznaczało, że za chwilę będzie ,,b”, ale ten świat już niepowrotnie przeminął. Nie da się zamknąć przed koronawirusem. Nawet jak liczba zarażonych w naszym kraju będzie wynosiła zero, a gospodarka będzie działała bez ograniczeń to wiedzcie, że problem w jednej fabryce w Luton, która – czy z powodu Brexitu, czy z powodu koronawirusa – popadnie w kłopoty, może sprawić, że to właśnie ty, szeregowy pracowniku stoczniowy w Gdyni, stracisz pracę, bo twoja firma w której pracujesz, nie dostanie zapłaty za zespawane elementy, które dla tej fabryki w dalekiej Anglii lutowałeś.
Jedną z największych dla mnie zagadek i niewiadomych równania covidowego jest to, czy coś się w polskim życiu, polityce i mediach w związku z tym zmieni. Czy dalej będziemy się pasjonować tym, co na Wiejskiej powie pan poseł z partii ,,x” o pani poseł z partii ,,z” i jaka będzie jej riposta? Czy nastąpi odwrót od naszości na rzecz bardziej skomplikowanej, droższej w produkcji, ale jednak też ciekawszej opowieści. Że zrozumiemy, że moja kochana Gdynia to w sumie zadupie. Że dopiero z Sopotem i Gdańskiem RAZEM coś znaczy. Że dla pomorskiego, że dla Polski, że dla Unii, że też i na końcu dla Kowalskiego (nie mylić z Kowalskym) ma znaczenie, czy Trump poradzi sobie z kryzysem w Stanach, czy też kryzys poradzi sobie z nim. Że przestaniemy wszystko widzieć oddzielnie.
Koronawirus może wiele zmienić w tej narracji. Może też oczywiście skłonić nas do jeszcze większego zamknięcia się w swojej bańce. Wtedy kryzys nas wszystkich pochłonie. Może trochę później zawita pod twoimi drzwiami. Ale wtedy nie będzie już pukał. Wywarzy drzwi razem z framugą.
Kryzys covidowy pokazał, jak nieskuteczne są nieskoordynowane działania państwa. Jak jesteśmy bezbronni. Jak kolejny raz bezowocna, niesprawiedliwa jest polityka gospodarcza nieuwzględniająca globalizacji, która zaszła w ostatnich latach.
12 lat temu, podczas ostatniego globalnego kryzysu ekonomicznego, zadłużenie Unii średnio wzrosło o 30 punktów procentowych. Teraz będzie znacznie gorzej. Dług publiczny oczywiście najsilniej wzrośnie w krajach, w których już obecnie jest on najwyższy. Zgodnie z matematyczną zasadą, że duże liczby mają to do siebie, że robią się coraz większe. Według szacunków, w całej grupie krajów o rozwiniętych gospodarkach dług publiczny zwiększy się ze 105,2% PKB w 2019 roku do 122,4% PKB w 2020 roku. Wśród krajów tych do rekordzistów należy m.in. Japonia, gdzie dług publiczny ma się powiększyć się w tym roku o ponad 14,5%, ze 237,4% PKB do 251,9%.
Kryzys spowodowany koronawirusem naruszył też kolejny paradygmat kryzysowej ekonomii. Do tej pory bowiem, gdy nadchodziło załamanie na światowym rynku, inwestorzy uciekali w dolara kosztem euro. Tymczasem tym razem, mimo osłabiającego Europę brexitu, który właśnie się na naszych oczach dzieje, pomimo że w dobie pandemii o nim zapomnieliśmy, dolar w ciągu 3 miesięcy stracił w stosunku do euro ponad 10%. Przyczyn tej anomalii jest oczywiście wiele, w tym niepotrzebna wojna handlowa z Chinami, kryzys na rynku ropy, kryzys w łupkach (które okazały się chyba kolejną przeszacowaną bańką), nadchodzące wybory. Ale prawdziwy gamechanger jest chyba gdzie indziej. Inwestorzy przestali wierzyć w dolara, widząc jak nieudolna administracja Trumpa postanowiła pomóc swojej gospodarce. W efekcie jej działania biliony dolarów wyparowały z budżetu, a ich beneficjentami zostały najbogatsze koncerny. Odwrotnie niż w Europie, w Polsce, czy Niemczech, pomoc w pierwszej kolejności dostali giganci, a dla mikro, małych i średnich zostały ochłapy. W efekcie nowojorska giełda świeci się na zielono i notuje ciągłe wzrosty, bogacze się bogacą, a wśród maluczkich bezrobocie i upadłości gospodarcze biją rekordy. Rząd USA na ochronę ludzi i gospodarki przed pandemią przeznaczył dotąd prawie 3 bilony dolarów, a drugie tyle w gospodarkę postanowił wpompować amerykański bank centralny Fed. Wszystko na nic. Joe Biden prawdopodobnie zastąpi Donald Trumpa.
Polska, która przeszła suchą stopą poprzedni kryzys, tym razem będąc już w stanie recesji po 2 kwartałach tego roku ogłosiła właśnie, że zadłużymy się tylko budżetowo w ciągu dwóch lat na około 200 mld złotych, a to prognozowanie nie uwzględnia długów poupychanych w różnych pozabudżetowych fundacjach, jak np. pomagająca polskim przedsiębiorcom Fundacja Polskiego Rozwoju. Jeżeli stanie się tak, jak rząd obiecuje, to licznik długu publicznego, który w 2017 roku przekroczył 1 bilion złotych za dwa-trzy lata przekroczy 1,5 biliona złotego, a ukryty dług publiczny ponad 5 bilionów złotych. Te liczby, jak podzielimy na jednego mieszkańca naszego kraju, oznaczają, że każdy rodzic na swoje nowonarodzone dziecko w 2021 roku może i otrzyma 500plus, ale w pakiecie również mały Jaś czy mała Małgosia dostaną od państwa na dzień dobry 40 tysięcy długu do spłacenia. Co gorsze jednak, jak go kiedyś w pocie czoła spłacą, to okaże się, że jeszcze jednak stówka została do spłacenia, bo małym druczkiem co nieco bocian dopisał tacie i mamie na umowie.
Nie tylko nad Wisłą tak będzie. Tylko w tym roku z powodu pandemii koronawirusa zadłużenie netto 900 największych firm świata wzrośnie o rekordowe 12%, czyli o bilion dolarów, jak szacuje firma inwestycyjna Janus Henderson. Ile w stanie są się jeszcze zadłużyć Włosi, których dług publiczny wynosił jeszcze przed kryzysem 135% PKB?
Politycy nie chcą dać nam przestać żyć na kredyt. Wiedzą, że powiedzenie ludziom prawdy sprawi, że za chwilę ich już nie będzie, że zostaną ścięci. Nikt nie chce być posłańcem złych wieści. Dlatego drukują ile wlezie coraz mniej warte banknoty i przesuwają wstecz wskazówki na zegarze, gdy nikt nie patrzy. To nam się już w sumie opatrzyło i nikogo to już nie dziwi. Jednak wiara w to, że pani Emilewicz, czy pan Morawiecki jest w stanie w cudowny sposób pomóc jednej branży i nie zaszkodzić innej, to wiara w gusła i czary. Wiara w to, że nakarmiony tymi łakociami przedsiębiorca będzie potrafił, jak ksiądz w ,,Stu latach samotności”, lewitować po zjedzeniu czekolady. To coś nowego. Nawet staremu baronowi Keynesowi się to nie śniło.