Ten rząd jest mi wrogiem osobiście, bo jest wrogiem mojej firmy, mojej rodziny i próbuje mnie od tych 7 lat systematycznie ograbić i po prostu zabić, zniszczyć i doprowadzić do bankructwa. To jest wojna. Ja kontra oni.
Preludium
Prześladowanie przedsiębiorczości i własności prywatnej w PRL-u było faktem, z którym się nie dyskutuje. Nic więc dziwnego, że partia sprawująca aktualnie w naszym kraju władzę, partia, której lider pozostał mentalnie w latach PRL-u, powiela te działania. Według niego i jego ekipy dobry przedsiębiorca to państwowy przedsiębiorca. Dowodów na poparcie tej tezy jest mnóstwo. Historia repolonizacji kolejki górskiej na Kasprowy Wierch, Gubałówkę, gdzie najpierw Polskie Koleje Liniowe sprzedały w 2013 roku kolej funduszowi Mid Europa Partners za 215 milionów złotych, aby potem przy udziale PFR-u ją odkupić od tego samego podmiotu po sześciu latach za prawie dwa razy tyle, czyli 417 milionów złotych, jest jej chyba najbardziej absurdalnym przykładem. Chociaż ostatnie słowa Prezesa, o chęci odkupienia znowu przez PFR sklepów Żabka, z rąk tym razem funduszu CVC Capital Partners, sprawiają, że do życia w oparach absurdu już musimy, chcąc nie chcąc, po prostu przy tej ekipie przywyknąć.
Ja tu jednak nie chcę dziś pisać o sprawach dotyczących mnie może i osobiście, bo to jednak z moich podatków przecież też ten absurd jest finansowany, a o sprawach dotyczących mnie bardzo, ale to bardzo bezpośrednio. Otóż nie od dziś, nie od tego roku uważam, że tak jak też nie byłem zachwycony rządami PO, które uważam do dziś za populistyczne i anty-przedsiębiorcze, to jednak to, co się dzieje od 2015 roku, sprawia, że Polska jest dziś jednym z najgorszych miejsc na świecie do prowadzenia działalności gospodarczej. Powiem wprost. Ten rząd jest mi wrogiem osobiście, bo jest wrogiem mojej firmy, mojej rodziny i próbuje mnie od tych 7 lat systematycznie ograbić i po prostu zabić, zniszczyć i doprowadzić do bankructwa. To jest wojna. Ja kontra oni.
Dzisiaj, kiedy piszę te słowa, jest 18 października 2022 roku. Roku dla mojej firmy, którą założyłem w 2015 z moim ojcem, a od 3 lat prowadzę samodzielnie z żoną, bardzo owocnym, ale też potwornie trudnym. Zajmujemy się hurtowym handlem, głównie owoców mrożonych. W tak zwanych ,,mrożonkach” siedzę już ponad 18 lat. Wiem naprawdę coś o tym i potrafię co nieco. Mam zawsze plan A, plan B, plan C i staram się na nich nie kończyć. Jednak kiedy w październiku, listopadzie zeszłego roku podpisywałem z moim kontrahentem z krajów arabskich, od którego kupuję owoce, kontrakt na barterowe rozliczenie w kukurydzy, którą skupowaliśmy i produkowaliśmy dla niego w Ukrainie i pod którą specjalnie kupiliśmy maszyny, naprawdę nie mogliśmy przewidzieć tego co się stanie 24 lutego 2022 roku. Tak samo jak Covidu w 2020 roku. Tego nikt nie przewidział, a jeśli twierdzi, że przewidział, to po prostu kłamie.
Jednak wojna, które mnie, moją firmę, osobiście dotknęła i która w normalnym świecie wystarczyłaby mi za kilka lat problemów i sprawiłaby, że moim wrogiem byłby tylko i wyłącznie Pan P. spod Moskwy, okazała się tylko namiastką problemów, które inny Pan M. z Wiejskiej postarał się na mnie zesłać.
Akt 1. Podtapianie
Zaczęło się wszystko pod koniec zeszłego roku. Dokładnie 24 grudnia, w Wigilię. Odebrałem telefon podczas wigilijnej wieczerzy. Mój rozmówca dał mi cynk, że na skutek wprowadzonych kilka dni wcześniej zmian w polskim prawie podatkowym, w związku z podpisaniem przez Pana DługoPiSa ustaw dotyczących Nowego Ładu, moja spółka uzyskała możliwość ominięcia podwójnego opodatkowania, które rok wcześniej rząd dla nas przygotował niezgodnie z prawem i logiką. Spółka osobowa, jaką jest spółka komandytowa pamiętająca czasy Wenecjan, nie może bowiem płacić CIT-u i PIT-u jednoczenie. Tego się nie da wytłumaczyć, a jednak tak się w 2021 roku stało w kraju nad Wisłą.
W drugi dzień świąt do notariusza i prawnika zadzwoniliśmy i przygotowaliśmy odpowiednie zmiany w umowie spółki. Żeby to poskutkowało, zmiany musiały wejść do końca roku 2021. Problemem więc był czas, a właściwie jego brak. Jak można, do cholery jasnej, zmieniać prawo podatkowe w listopadzie czy grudniu ze skutkiem obowiązywania od stycznia następnego roku? Okazuje się, że można. Skoro oni mogą, my też musimy się sprężyć i to zrobiliśmy. Ostatniego dnia roku, już w strojach sylwestrowych, odwiedziliśmy notariusza i kilka godzin przed północą pozmienialiśmy co trzeba.
Zmiany najlepsza z żon jak zawsze wpisała elektronicznie do KRS-u i przez pół roku płaciliśmy do Urzędu Skarbowego według nowych zasad. Urząd nie protestował. Wydawało się, że wszystko było ok. Po pół roku okazało się jednak, przy robieniu bilansu, że myliliśmy się grubo. Nie wiedzieliśmy bowiem, że wraz z ustawami około Nowo-Ładowymi zmiana dotknęła procedury zgłaszania zmian w KRS, czego na początku stycznia nikt nie zauważył. Otóż do tej pory, gdy się zgłaszało zmianę w KRS-ie i coś było nie tak, KRS kontaktował się mailowo lub listownie i prosił o uzupełnienie braku, wyjaśnienie nieścisłości, itd. To się uzupełniało się to i było dobrze. Teraz to już tak nie działa. KRS nie informuje. Ty, obywatelu, musisz sam wejść na swój/ich profil i sprawdzić, czy w prawym górnym rogu coś do Ciebie nie napisali. Niestety Najlepsza z Żon, która tą procedurę wielokrotnie wcześniej przechodziła, o tym nie wiedziała, bo skąd miała wiedzieć? Napisali, że proszą, aby wyjaśnić, dlaczego w dokumentach u notariusza siedzibą spółki jest ulica Koperkowa 64C/2, a w dokumentach spółki ulica Koperkowa 64C m.2. Nie odpowiedzieliśmy w terminie, zmiana się nie zarejestrowała. Efekt: dopłata podatkowa na kilkadziesiąt tysięcy złotych i odsetki do zapłacenia za pół roku plus kolejna wizyta i koszty u notariusza.
Akt 2. Kamieniowanie
Kiedy zaczęła się wojna, sporo towaru i część maszyn do produkcji miałem po stronie ukraińskiej. Przez pierwszy miesiąc przed wojną i pierwszy miesiąc wojny byłem cały czas na standby. Co pół godziny, nawet jak zasnąłem, się za chwilę budziłem i sprawdzałem telefon. Zaczęło się już, czy jeszcze nie? Kiedy się zaczęło, to sprawdzałem co chwilę, co się dzieje. W międzyczasie ja, pacyfista, stałem się ekspertem od spraw wojny. Dziś wiem czym różni się brygada zmotoryzowana od brygady zmechanizowanej. Jednak nie o tym dziś.
Przez pierwszy miesiąc, dwa miesiące wojny non stop jeździliśmy w tą i w tamtą stronę, organizując pomoc humanitarną i wojskową. Towaru nie dało się z Ukrainy w początkowej fazie wywieźć. Kiedy zaś w końcu strona ukraińska odblokowała tą możliwość na naszej drodze jak zwykle stanął Pan M. i jego ekipa.
Otóż doszło do reformy przejść granicznych dotyczących eksportu/importu towarów spożywczych. W skrócie kiedyś było tak, że tir z towarem z Ukrainy do Polski przejeżdżał przez granicę i aby towar można było sprzedać na terenie Unii, na granicy otwierało się kontrolę celną, robiło kontrolę Sanepidu i potem jechało do Lublina czy Chełma i robiło WIJHRS, po czym się zamykało odprawę celną. Było tak, bo WIJHRS nie można było zrobić na granicy, bo nie przebywali tam zwykle ich inspektorzy. Kulało się to jakoś-takoś przez wiele lat, ale PiS postanowił to ulepszyć, bo ich elektorat w Lublinie, Chełmie czy Przemyślu skarżył się, że setki tirów stoją im pod domami i to ani estetyczne, ani im do niczego nie potrzebne.
Wymyślono więc, żeby WIJHRS robić na granicy. Efekt: powstały kolejki na kilka, kilkanaście dni, gdyż Sanepid działa na granicy 24 godziny na dobę, Urząd Ceny – 24 godziny na dobę, ale WIJHRS przez dużą część wakacji pracował na głównym przejściu w Hrebenne na jedną zmianę i zamiast trzech osób na zmianie była jedna. Pewnego razu, jak spytałem kierowcę, który dojechał do stacji kontroli WIJHRS, który jest w kolejce, to odpowiedział mi, że jest dwieście trzynasty. Gdy udało mi się dodzwonić do mojej agencji celnej i zapytać, ile WiJHRS odprawia tirów dziennie, to odpowiedzieli mi, że piętnaście. Kurtyna. Rachunek in minus to około kilkadziesiąt tysięcy złotych przez dodatkowo poniesione koszty.
Akt 3. Rzucenie lwom na pożarcie
Gdy w końcu ogarnąłem jakoś w miarę temat Ukrainy, ponosząc oczywiście duże koszty, bo trzymanie przez tydzień tira na granicy z włączonym agregatem przy tegorocznych cenach paliwa, uwierzcie mi, jest naprawdę kosztowne, to Pan M wymyślił kolejny sposób jak mnie dopaść.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Pan M zorganizował bodajże w marcu konferencję i oznajmił, że żeby ulżyć społeczeństwu, zostanie wprowadzony zerowy VAT na żywność. Jednocześnie na tej samej konferencji, odpowiadając na pytania dziennikarzy, obiecał przedsiębiorcom tak zwaną szybką ścieżkę zwrotu tego VAT-u. Jak zwykle kłamał. W moim przypadku przez ten zerowy VAT uzbierało mi się tylko przez trzy pierwsze miesiące, czyli kwiecień, maj, czerwiec do zwrotu 253 tysiące złotych. W lipcu wystąpiliśmy o zwrot. Efekt: oczywiście kontrola. Kontrola zakończyła się z pozytywnym skutkiem 5 października. Mimo to do dziś nie odzyskałem tych pieniędzy. Mają mi oddać w ten piątek. Oczywiście bez odsetek. Przy 17% inflacji policzyłem sobie, że oddadzą mi minimum 15 tysięcy mniej. Dodatkowo przez to, że wyjęli mi z firmy około 400 tysięcy z kapitału obrotowego (bo czekam też na zwrot za lipiec, sierpień i wrzesień), to nie byłem w stanie spłacić jednego kredytu. Musiałem go przedłużyć, co przy obecnych stopach procentowych, ufundowanych mi przez kolegę Pana M, Pana G, kosztowało mnie drugie tyle. Efekt. Jestem znowu w plecy przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Akt 4. Ukrzyżowanie
W zeszły poniedziałek Pan M znowu postanowił nam uprzykrzyć życie. Tym razem ogłosił, że będzie dla przedsiębiorstw zamrożona stawka za kilowatogodziny za prąd na poziomie poniżej 800 złotych. Do tej chwili firmy płaciły około 200-300 złotych, ale stawki proponowane od nowego roku miały wynieść około 2200-2400 złotych. Różnica znaczna, więc choć będzie drożej, to jednak nie tak drogo, jak mogłoby być. Niestety okazało się, że nie dotyczy to wszystkich, bo tylko małych i średnich przedsiębiorców i że na ten cel przeznaczonych będzie około 17 miliardów złotych, podczas gdy Niemcy na ten sam cel zamierzają przeznaczyć 200 miliardów, ale euro. Nawet licząc po Kaczyńskiemu, czyli 3 euro za złotówkę, jest to jakieś 35-36 razy więcej. Na moją wysoce energochłonną branżę padł po tej zapowiedzi blady strach.
Jeżeli ta ustawa wejdzie w tym kształcie w życie, to cała moja branża zostanie zniszczona. Nic nie będzie się opłacało produkować w Polsce. Ani lodów, ani dżemów, ani pierogów. Nic. Nie będzie niczego. Produkcja się przeniesie poza nasz kraj. Upadnie większość dużych produkcyjnych, magazynowych firm, a po nich upadną ci mali, średni, którym rząd plus lewica populistycznie chce niby pomóc.
Zobaczymy, jak będzie. Na razie tylko zapowiedź tej ustawy sprawiła, że duże sieci handlowe przestały podpisywać umowy na nowy rok. Zaczynają zastanawiać się, ile sprzętu chłodniczego, mroźniczego będą musiały wycofać ze swoich sklepów. Przez to producenci nie chcą odbierać zamówionego towaru, bo nie wiedzą, gdzie go sprzedadzą i komu. Próbują opróżniać rozpaczliwie magazyny. Sprzedać swoje firmy, zaczynać procedury restrukturyzacyjne, no i przestają płacić faktury.
Jest źle. Nauczka z Polskim Ładem nic Pana M nie nauczyła. Jest jeszcze czas, aby napisać epilog, a nie nekrolog do tej historii, ale tego czasu już jest naprawdę bardzo mało.
