Przestałem się ekscytować Gazetą Wyborczą lata temu. Najpierw – bo coraz mniej pisał Michnik, potem Pacewicz, do Polityki odeszła Ewa Siedlecka, a do Onetu Bartosz Węglarczyk. Z czasem coraz bardziej denerwowało mnie przeświadczenie redaktorów GW o własnej nieomylności i monopolu na rozumienie świata. Gdy Dominika Wielowieyska przekonywała, że nie można doszukiwać się w samobójstwie Piotra Szczęsnego polityki stukałem się w czoło. A gdy grzmiała, że lekarzom rezydentom nie wolno głodować, bo głodówka jest „zarezerwowana” dla spraw ważnych, to już tylko uśmiechałem się z politowaniem.
Dziś sięgam po Wyborczą wybiórczo (nomen omen), dla tekstów Wielińskiego, Blumsztajna i zawsze niezawodnego Pawła Wrońskiego. Przyznam – z lekkim poczuciem wstydu, że dołożyłem swą cegiełkę do spadku sprzedaży najważniejszego dziennika postkomunistycznej Polski. Aż tu nagle pojawia się Estera Flieger z Łódzkiej „Gazety”, ubrana na biało, by skutecznie przekonać mnie, że za cholerę inaczej zachować się nie było można.
Poszło o twitterowy wpis wiceministra Kalety, który w odpowiedzi na zarzut, że PiS chroni pedofilów w sutannach, wyjaśniał, dlaczego księży nie ma w ogólnodostępnym rejestrze pedofilów.
Flieger dowodzi w komentarzu do wpisu, że PiS uczynił z sutanny kryterium. Rejestr istnieje, ale Ministerstwo Sprawiedliwości, łamiąc prawo, nie umieszcza tam duchownych. Takie wyjaśnienie sprawy to droga na skróty, ale dla Flieger to wystarczy, bo szukanie głębiej jest męczące i nikomu nie na rękę. Jest diagnoza postawiona w słusznej sprawie i potok komentarzy poniżej. A sprawa jest przecież o wiele bardziej skomplikowana.
Zacznijmy od początku – rejestr księży pedofilów, moim zdaniem, powinien powstać bezwarunkowo i być odrębną całością. Bez klasyfikowania pod względem ciężaru przestępstwa. Począwszy od dotykania na plebanii, a skończywszy na okrutnych gwałtach, nazwisko każdego zwyrodnialca w sutannie powinno być tam zapisane wielkimi literami, obok aktualnego miejsca przebywania. Problem pedofilii wśród duchownych pęcznieje jak wrzód i nikt, przez lata, na czele z papieżem Polakiem, nie chciał się nim zająć na poważnie.
Takiego rejestru jednak nie ma, jest za to rejestr stworzony ustawą przegłosowaną przez Sejm 31 marca 2016. Przegłosowany bez głosów PRZECIW, jeśli nie liczyć dwóch posłów PiS, którzy pomylili się naciskając przycisk. Większość posłów PO, Nowoczesnej i PSL wstrzymało się od głosu.
Projekt faktycznie mocno zawęża grupę przestępców, których dane są publikowane w rejestrze jawnym (tego rejestru w głównym stopniu dotyczy kontrowersja). Pisała o tym Gazeta Prawna w styczniu tego roku. Po pierwsze rejestr obejmuje tylko skazanych za gwałt ze szczególnym okrucieństwem, gwałcicieli dzieci poniżej 15 roku życia i tych którzy co prawda nie zgwałcili (lecz np. molestowali), ale popełnili recydywę. A po drugie – sprawcy takich czynów popełnionych przed 1 października 2017 mogli wystąpić do sądu z wnioskiem o wyłączenie ich z rejestru.
Więc w czym rzecz? Ano w tym, że to, iż w rejestrze pedofilów, jak się potocznie mówi, nie ma duchownych, najprawdopodobniej jest zupełnie zgodne z prawem. I nie ma ich faktycznie, na co wskazuje Kaleta, dlatego, że „nie spełniają kryterium ustawowego”, a nie dlatego, ze to księża.
Ogromna większość przestępstw popełnianych przez duchownych to nie gwałty ze szczególnym okrucieństwem. A ci, którym taki wyrok został zasądzony, ale czyn popełnili przed 1 października 2017, mogli skutecznie zawnioskować o usunięcie z rejestru. Łatwo mi sobie wyobrazić, że zwyrodnialcy czujący pokusę po 1 października 2017 powstrzymują się przed tymi najohydniejszymi czynami, bo wiedzą, czym to grozi.
Owszem – całkiem możliwe (a nawet wielce prawdopodobne) że ustawa specjalnie została tak napisana, aby dać duchownym furtkę. Aby władza, której z klerem jest po drodze, nie musiała iść na wojnę z Kościołem Katolickim, a przy tym mogła pokazać się jako obrońca tych najbardziej bezbronnych. Ale skoro tak, to diagnoza powinna być bardziej precyzyjna niż ta, którą stawia Flieger – Kaleta, czy Ziobro nie muszą łamać prawa, aby roztoczyć nad zboczonym duchowieństwem parasol ochronny. Wszystko się dzieje legalnie. Być może właśnie dlatego napisali taką ustawę, aby można było ich pozostawić niejawnych w prawa majestacie.
Niestety, w trakcie procesu legislacyjnego opozycja nie zgłaszała tych zastrzeżeń – zabrakło wyobraźni, aby przewidzieć, że tak napisana ustawa nie obejmie pedofilów w sutannach. Poprawki PO dotyczyły całkowitej rezygnacji z jawnej części rejestru. Argumentowano, że podanie do publicznej wiadomości nazwiska sprawcy umożliwi identyfikację ofiar, bo duża część tych przestępstw dokonuje się wśród osób bliskich. Nowoczesna z kolei obawiała się retorsji wobec sprawców. Projekt, jak wiemy, przeszedł przy 166 głosach wstrzymujących się, a w jego efekcie, zupełnie zgodnie z prawem, można w nim nie ujmować przestępców – duchownych.
Podsumowując – to, że w rejestrze nie ma księży jest legalne, choć oczywiście niesłuszne. Nazwisko każdego duchownego, popełniającego przestępstwo takiej natury na dziecku, nawet jeśli nie jest gwałtem, powinno moim zdaniem być NATYCHMIAST publikowane w osobnym rejestrze, choćby miał zawierać jedynie osoby duchowne. Takie przestępstwa są szczególnie ohydne, bo księża wykorzystują swoją szczególną pozycję w społeczeństwie, nadużywają zaufania, korzystają z instytucjonalnej zmowy milczenia. Ale przyczyną tego stanu rzeczy nie jest to, co nam wmawia Flieger – że o fakcie czy ksiądz znajdzie się w rejestrze decyduje Kaleta. Umożliwia to ustawa, która przeszła przy milczącej aprobacie opozycji. Wyborcza powinna to opisać szczegółowo, a nawet, ustami takiego czy innego prawnika, zaproponować zmianę prawa, która to ukróci.
Wracając do Flieger – wystarczyło wskazać, że jest w swojej diagnozie nieprecyzyjna, aby usłyszeć „pan nic z tego nie rozumie”. Nic tak nie irytuje dziś w „Gazecie” jak tego typu zarzuty – nie rozumiesz, nie znasz się, niedokładnie przeczytałeś. Jeśli nie krytykujesz przeciwników w taki sposób, jak my, to de facto bronisz ich, lub wręcz popierasz. To język nader często używany przez prawicę, a wytknięcie tego Flieger było dla niej obelgą nie do przełknięcia. Tupnęła nóżką, obruszyła się, zażądała przeprosin, a w końcu zablokowała. Co bez żalu wziąłem męsko na klatę.