Dwa dni temu w lesie niedaleko białoruskiej granicy zaginęła 4 letnia Eileen. Zagubiła się podczas obławy Straży Granicznej, jej rodzice zostali wypchnięci na stronę białoruską, mimo próśb i błagań, aby strażnicy pomogli im ją odnaleźć. W odpowiedzi usłyszeli od polskich funkcjonariuszy, że to „nie jest ich problem”, po czym zniszczono ich telefony komórkowe, na których znajdowały się zdjęcia dziewczynki.
O całym zajściu polscy aktywiści dowiedzieli się od zrozpaczonych rodziców, którzy z Białorusi wysłali im pinezkę z miejscem, w którym ostatni raz widzieli swoje dziecko. Eileen niósł mężczyzna, który był z nimi w grupie, oni byli zbyt słabi. Podczas obławy on i dziewczynka nie zostali złapani.
Do akcji poszukiwawczej służby przystąpiły dopiero po interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich. W komunikacie opublikowanym na twitterze Straż Graniczna sama przyznała, że „ po informacji przekazanej przez aktywistów do biura RPO, przez kilka godzin przeszukiwano teren z lądu i z powierza.” Pod twittem, większość komentujących ubolewała, że odciągnięto funkcjonariuszy od ich głównego zadania, czyli obrony granicy, a aktywiści powinni zostać obarczeni kosztami akcji. Ktoś sugerował także zamknięcie wszystkich udzielających pomocy w Orzyszu na poligonie.
Obecna sytuacja jest niczym kalka z przeszłości: obławy, łapanki, szczucie psami, dehumanizacja ofiar, wykonywanie rozkazów, które bezpośrednio prowadzą do śmierci… I ta czerwona kurteczka malutkiej Eileen, niczym kadr wyjęty z „Listy Schindlera”, bo my Polacy jesteśmy skazani na wieczną powtórkę z historii. To czyściec za kaźń, której doświadczają na naszej ziemi kolejne pokolenia niewinnych ofiar.