Politolodzy są zgodni, że politycy, a zwłaszcza ci, którzy są u władzy, muszą podlegać kulturowym wymogom zawartym we wzorcu osoby zaufania publicznego. Taką osobą jest ktoś, kto rozumie, że esencją polityki nie jest walka o władzę i wpływy, ani dysponowanie środkami przymusu, przydzielanie lub odbieranie dóbr czy określanie i ograniczanie czyichś praw i obowiązków, ale kluczowe potrzeby społeczne wymagające zaspokojenia i problemy społeczne wymagające rozwiązania. Polityk, który ma tego świadomość łatwo zaakceptuje wzory kulturowe, które są nieodłącznym elementem politycznego profesjonalizmu. Bez przyswojenia sobie tego kodu kulturowego w postaci określonych norm moralnych, obyczajowych i prakseologicznych, mamy do czynienia nie z polityką, ale z politykierstwem uprawianym nie w ramach służby społecznej tylko w celu zaspokojenia osobistych ambicji, interesu swojego środowiska lub realizacji swojego ideologicznego projektu. Jakie zatem są owe, najczęściej w tradycji anglosaskiego parlamentaryzmu przytaczane, kanony profesjonalnego polityka?
Jeśli chodzi o normy moralne, to na plan pierwszy wysuwany jest obiektywizm w ocenie postaw ludzi i zjawisk społecznych. Nie wolno w tych ocenach stosować podwójnych miar, w zależności od tego czy ocena dotyczy własnego środowiska, czy przeciwników politycznych. Polityk powinien kierować się zasadami etyki uniwersalnej, a nie partykularnej, w której dobre jest to, co służy mojej partii. Drugą normą moralną jest zasada, aby nie atakować ludzi tylko ich poglądy. Chodzi też o to, aby nigdy nie odmawiać swoim przeciwnikom dobrych intencji. Hunter Biden – syn obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych – wspomina w swojej autobiografii, jak jego ojciec w początkowym okresie swojej pracy w Senacie, po tym jak zbyt ostro skrytykował wystąpienie zatwardziałego konserwatysty, został pouczony przez Mike’a Mansfielda, lidera większości Senatu, że można kwestionować sądy innych senatorów, ale nigdy nie powinno się kwestionować ich motywacji. Wreszcie trzecią normą moralną jest unikanie manipulacji, która zawsze polega na przedmiotowym traktowaniu ludzi i fałszowaniu rzeczywistości. Makiawelizm rozumiany jako umiejętność walki o własną pozycję w dworskich intrygach i prowokacjach medialnych nie jest cechą profesjonalnego polityka, ale zwykłego cynika, który bezceremonialnie nadużywa zaufania zarówno swoich zwolenników, jak i społecznego zaufania do określonych idei.
Do norm obyczajowych profesjonalnego polityka należy zaliczyć pokorę w samoocenie, która pozwala na właściwy stosunek do krytyki i własnych błędów. Taka postawa otwartości na zdanie innych znacznie poszerza możliwości współpracy i znajdowania lepszych rozwiązań aniżeli uparte obstawanie przy własnym stanowisku. W szczególności unikać należy jednoznacznego dezawuowania pomysłów i inicjatyw ustawodawczych politycznej konkurencji, które ucina dyskusję. Elastyczność jest w polityce ważniejsza niż konsekwencja, którą Oskar Wilde nazwał ostatnią deską ratunku dla ludzi pozbawionych wyobraźni. Otóż czego jak czego, ale wyobraźni polityk z pewnością potrzebuje. Norma ta wiąże się także z poczuciem odpowiedzialności i gotowością poddawania się społecznej kontroli i ocenie, zaś w przypadku postawionych zarzutów – z honorowym zawieszeniem swojej funkcji do czasu rozstrzygnięcia sprawy. Drugą typową dla profesjonalistów normą obyczajową jest zachowanie chłodnego dystansu wobec fałszywych oskarżeń, prowokacji i niesprawiedliwych brutalnych ataków. Polityk powinien umieć trzymać emocje na wodzy i nie dawać się wyprowadzić z równowagi. Twierdzenie, że polityk powinien być odporny na ataki i mieć grubą skórę jest bardzo trafne pod warunkiem, że jest jednocześnie człowiekiem otwartym i odpowiedzialnym.
Normy prakseologiczne, czyli podstawowe „reguły sztuki”, odnoszą się wprost do politycznego profesjonalizmu. Jest ich niewątpliwie dużo, ale warto zwrócić uwagę przynajmniej na trzy. Pierwszą jest zasada, aby korzystać z prawa do milczenia, czyli nie wypowiadać się w sprawach, których się nie zna. Polityk powinien pamiętać, że chociaż mowa jest srebrem, to milczenie jest złotem. Nie powinien zatem udawać, że zna się na wszystkim i w każdej sprawie ma wyrobiony pogląd. Lekceważenie tej zasady może się okazać dla polityka kompromitujące albo zmusić go do przyjęcia zobowiązań, z których nie będzie w stanie się wywiązać. Drugą normą jest niekwestionowanie układu politycznego, w którym się uczestniczy. Można oczywiście krytykować jego niektóre cechy i dążyć do ich zmiany, ale jego podstawowych zasad trzeba przestrzegać. Nie można przyjmować postawy „jestem za, a zarazem przeciw”. Kiedy dany układ politykowi nie odpowiada, powinien z niego wystąpić i – ewentualnie – podjąć otwartą walkę o jego zmianę wraz z innymi siłami, które są temu układowi niechętne. Wreszcie trzecią normą prakseologiczną jest ścisłe przestrzeganie wymagań danej roli, funkcji czy zajmowanego stanowiska. Każda wypowiedź, decyzja czy reakcja na cudze działanie, która jest niezgodna, a niekiedy sprzeczna z pełnioną rolą w systemie politycznym, świadczy nie tylko o braku profesjonalizmu, ale podważa zaufanie do całego systemu, w którym można działać niezgodnie z przyjętymi zasadami.
Jeśli dzisiaj te normy moralne, obyczajowe i prakseologiczne wydają się naiwne i przestarzałe, to świadczy to wyłącznie o demoralizacji społecznej, jaka się dokonała w sprawie stosunku do polityki. Powszechnie się bowiem przyjmuje, że polityka jest walką o władzę, natomiast nie bierze się pod uwagę, co ma być celem tej władzy. Dlatego za dobrych polityków uważa się tych, którzy są w tej walce skuteczni, niezależnie od metod, które w niej stosują. Tak dochodzą do władzy socjopaci i psychopaci, cynicy i narcyzy, ideologiczni maniacy i manipulanci, jeśli uda im się uwieść wyborców swoim wyglądem bądź emocjonalną narracją. Aby się przed nimi bronić, warto pozostać wiernym etyce deontologicznej, skupionej na moralnej ocenie środków użytych w walce o władzę, a nie epatować się ich skutecznością.
W ocenie polityków rządzących Polską od uzyskania pełnej niepodległości w 1989 roku, pomińmy kwestię ich merytorycznego przygotowania do pełnionych funkcji, ocenę ich programów i trafności podejmowanych decyzji. Pomińmy także łamanie prawa i delikty konstytucyjne, będące specjalnością obecnie rządzącej ekipy Zjednoczonej Prawicy. Wielokrotnie była już o tym mowa. Skupmy się tylko na kulturowym aspekcie politycznego profesjonalizmu. Z tego punktu widzenia najmniej zastrzeżeń, moim zdaniem, można mieć do pierwszego w wolnej Polsce rządu Tadeusza Mazowieckiego. Później było tylko gorzej, ale nigdy tak źle, jak za rządów Zjednoczonej Prawicy po 2015 roku. Nacjonalistyczno-klerykalna prawica pod przywództwem Prawa i Sprawiedliwości wprowadziła formę uprawiania polityki, którą można określić mianem ostentacyjnej arogancji. Jest to forma wymierzona w tradycyjną kulturę polityczną, której jest przeciwieństwem. Politycy Zjednoczonej Prawicy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, hołdują etyce teleologicznej, w której cel, jakim jest zaściankowość Polski w opozycji do cywilizacji zachodniej, usprawiedliwiać ma stosowane metody postępowania. Arogancja ostentacyjna polega na jawnym, wręcz nachalnym prezentowaniu pewności siebie w połączeniu z lekceważeniem innych. Taką właśnie strategię opartą na bezczelności, bezwzględności i zadufaniu, PiS i jego koalicjanci bezwstydnie stosują wobec swoich przeciwników politycznych. Celem tej strategii jest z jednej strony chełpliwa demonstracja władzy („wszystko możemy i co nam kto zrobi”), a z drugiej – dojmująca chęć upokorzenia przeciwników, odegrania się za wszystkie rzeczywiste czy wyimaginowane oznaki lekceważenia z ich strony w przeszłości.
Przyczyną arogancji jest najczęściej poczucie wyższości wynikające z przewagi wiedzy, możliwości wpływu lub statusu materialnego, czemu towarzyszy brak kultury osobistej. Kiedy jednak arogancja staje się ostentacyjna, wówczas jej przyczyną jest kompleks niższości, który w ten sposób chce się ukryć i unieważnić. Długotrwałe przebywanie w opozycji, szybka utrata władzy po jej uzyskaniu w 2005 roku, przegrana walka o prezydenturę w 2010 roku – wszystko to było frustrujące dla Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów. Narastał żal z powodu niedocenienia i konieczności godzenia się z porażką, a jednocześnie nienawiść do elity ówczesnej władzy i chęć jej pognębienia. Jeśli do tego dodać czynniki charakterologiczne, jak upór, zaślepienie i uprzedzenia, to łatwo zrozumieć dlaczego konkurent polityczny zaczyna być traktowany jak wróg, którego nie wystarczy pokonać, ale trzeba jeszcze upokorzyć, aby sycić się poczuciem tryumfu. To motyw wynikający z zawiści, że elity intelektualne, profesjonaliści i przedsiębiorcy są w większości zwolennikami ugrupowań liberalnych i lewicowych.
Kiedy więc wreszcie zdobyło się władzę, trzeba pokazać wykształciuchom, kto jest naprawdę lepszy. Obsesyjne próby Kaczyńskiego dzielenia Polaków na pierwszy i drugi sort, na patriotów i zdrajców, na panów i chamstwo, mają na celu zasadniczą zmianę hierarchii autorytetów ukształtowanej w poprzednich latach. Na czoło tej hierarchii PiS lansuje ludzi pokroju Edka z Mrożkowego „Tanga”. Edkami są nie tylko patriotyczni kibole z Marszu Niepodległości i zwołani przez Kaczyńskiego obrońcy Kościoła. Twarz Edka ma poseł Dominik Tarczyński, który ma ochotę pobić w Sejmie posła opozycji i który w pociągu znęca się nad Adamem Michnikiem, usiłując go bezskutecznie wyprowadzić z równowagi. Twarz Edka ma Krystyna Pawłowicz, która na każdym kroku obraża przeciwników politycznych, a flagę unijną nazywa szmatą. Twarz Edka ma sam Kaczyński, kiedy posłów opozycji nazywa „zdradzieckimi mordami”. Twarz Edka mają wszyscy posłowie Zjednoczonej Prawicy, którzy przyczyniają się do zastąpienia w Polsce demokracji autorytaryzmem.
Zjednoczona Prawica ostentacyjnie łamie zasadę obiektywizmu, stosując bezczelnie podwójne standardy. Z wielu takich przypadków wystarczy podać tylko kilka przykładów. Szczególnie aktywny jest w tym wypadku Zbigniew Ziobro i podlegli mu prokuratorzy. Są oni nadzwyczaj gorliwi w wszczynaniu dochodzeń, gdy zachodzi obawa obrażenia uczuć religijnych lub obrazy majestatu członków rządu, a zarazem nadzwyczaj opieszali, gdy chodzi o ekscesy narodowców, których ofiarą padają ludzie LGBT lub przeciwnicy władzy. Ziobro do końca walczył o uniewinnienie drukarza z Łodzi, który odmówił drukowania banneru dla organizacji LGBT, a jednocześnie jego prokuratura nie dostrzegła znamion przestępstwa w zorganizowaniu happeningu, na którym symbolicznie wieszano europosłów opozycji. Prokurator Generalny nie ma żadnych hamulców, gdy trzeba bronić tych ze swojego obozu, którzy dopuścili się przestępstw. Robi to otwarcie i nie widzi powodu, aby się z tego tłumaczyć. W sporze Kaczyńskiego z austriackim biznesmenem, w którym oskarżonym był Kaczyński, na wielokrotne grillowanie przesłuchaniami naraził się składający skargę biznesmen, podczas gdy Kaczyńskiego zostawiono w spokoju. Zjednoczona Prawica zmieniła w parlamencie przepisy, by śledczy w 2016 roku pod pretekstem uzupełnienia materiału dowodowego mogli wycofać z sądu akt oskarżenia wobec Obajtka, który wkradł się w łaski prezesa PiS-u. W tym samym czasie nie ustawano w próbach powiązania Donalda Tuska z aferą Amber Gold, do czego powołano nawet komisję śledczą. Tymczasem afery SKOK-ów i Getbacku, w których uczestniczyli prominentni politycy PiS-u umiejętnie wyciszono. Oskarżenie subsydiarne fundacji Watchdog Polska pod adresem Tadeusza Rydzyka o ukrywanie sposobu wydatkowania publicznych pieniędzy, spotkało się z zakrojoną na szeroką skalę akcją obronną, w której uczestniczyli: prokurator generalny i jego podwładni, pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska, która skierowała do Trybunału Konstytucyjnego zapytanie o konstytucyjność obowiązku tłumaczenia się redemptorystów z wydatkowania pieniędzy, wreszcie prezes TK Julia Przyłębska, która stanęła na wysokości zadania, wydając oświadczenie, że oczywiście jest to niekonstytucyjne. W tej sytuacji w stan oskarżenia mogą być postawieni Watchdog i sędzina, która zadecydowała o kontynuowaniu procesu. Przesłanie władzy jest oczywiste: nie próbujcie atakować naszych ludzi. Wyroki sądów powszechnych mogą nie być wykonywane, jeśli godzą w interes władzy i jej ludzi. Beata Szydło, jako premier, nie skierowała do publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, a prezes Nawacki nie przywrócił do pracy sędziego Juszczyszyna, mimo wyroku Sądu Okręgowego w Bydgoszczy.
Również policja wykazuje wielką aktywność w ściganiu wszystkiego, co niemiłe władzy, choć w pełni zgodne z konstytucyjnymi prawami. Zatrzymuje więc kobietę stojącą samotnie przed budynkiem radiowej Trójki z napisem niechętnym PiS-owi, czy brutalnie atakuje strajkujące kobiety pod pozorem przestrzegania obostrzeń epidemicznych, podczas gdy trzyma się z daleka, gdy kibice Legii protestują pod zamkniętym dla nich stadionem. Ściga się ludzi nie noszących maseczek w miejscu publicznym, ale dla Kaczyńskiego i jego świty robi się wyjątek. Zamyka się cmentarze, ale dla Kaczyńskiego jest on otwarty.
W Sejmie, korzystając z większości, Zjednoczona Prawica bezwstydnie ucieka się do reasumpcji głosowań, jeśli są dla niej niepomyślne, a jest szansa ściągnięcia nieobecnych posłów. Równie bezwstydnie koalicja ta wynagradza swoich zwolenników, przeznaczając dziesięciokrotnie więcej pieniędzy dla samorządów, w których władzę pełnią jej przedstawiciele. Kryterium „naszości” jest jedyne przy dokonywaniu tego niesprawiedliwego podziału publicznych środków, z czym rząd się nie kryje i podobnie jak Rydzyk, nie zamierza się z tego tłumaczyć.
Co się tyczy norm obyczajowych, to Jarosław Kaczyński znalazł prosty sposób na odegranie się na intelektualnych elitach. Otóż przed 2015 rokiem przywiązywano duże znaczenie do roli instytucji demokratycznych, takich jak Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy czy Naczelny Sąd Administracyjny. Dlatego zawsze delegowano do tych instytucji uznane autorytety naukowe. Nie wyobrażano sobie, aby ich członkiem mógł zostać ktoś bez bogatego dorobku zawodowego czy naukowego. Kaczyński, przejmując te instytucje z pogwałceniem prawa, nie odmówił sobie przyjemności upokorzenia przy okazji zwolenników liberalnej demokracji, którzy do tych instytucji przywiązują ogromne znaczenie. Delegując do Trybunału Konstytucyjnego znaną z wulgarności i braku kultury Krystynę Pawłowicz oraz znienawidzonego przez opozycję za arogancki i ignorancki zarazem stosunek do konstytucji Stanisława Piotrowicza, spektakularnie zdezawuował znaczenie tej instytucji. Aby jeszcze bardziej zagrać elitom na nosie, na czele Trybunału postawił mgr Julię Przyłębską, sędzinę o słabym dorobku zawodowym. Po raz pierwszy w historii III RP prezesem TK nie został profesor prawa. W podobny sposób zdezawuowano znaczenie Krajowej Rady Sądownictwa, w której skład, także z pogwałceniem konstytucji, weszli wyłącznie ludzie posłuszni politycznym interesom Zjednoczonej Prawicy. Ostatnim wyczynem tej neo-KRS było mianowanie Łukasza Piebiaka, usuniętego z Ministerstwa Sprawiedliwości za kompromitujący udział w grupie hejterskiej, na sędziego Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jakby tego wszystkiego było mało, na ministra Nauki, Edukacji i Szkolnictwa Wyższego powołano Przemysława Czarnka z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, naukowca o słabym dorobku, ale znanego ze swoich obskuranckich, homofobicznych i mizoginicznych poglądów. Zrobiono to zapewne tylko po to, aby rozjuszyć środowiska liberalne i czerpać z tego satysfakcję.
W sprawach obyczajowych Kaczyński zasłynął również z tego, że nie zwykł za cokolwiek przepraszać i przyznawać się do błędu. Skorzystał z tej zasady Ryszard Terlecki, było nie było wicemarszałek Sejmu, który po napisaniu obraźliwego postu na Twitterze o liderce białoruskiej opozycji Cichanouskiej za to, że przyjęła zaproszenie Trzaskowskiego, nie tylko nie przeprosił, ale twardo podtrzymał swoje stanowisko, które podważa czystość intencji polskiego rządu w sprawie Białorusi. Oczywiście partyjni koledzy solidarnie stanęli w jego obronie.
Ostentacyjna arogancja obecnej władzy widoczna jest również w podejściu do podstawowych zasad rządzenia państwem. Zjednoczona Prawica nie potrafi wkomponować się w system polityczny zarówno w kraju, jak i w relacjach międzynarodowych. Jej politycy uparcie twierdzą, że bronią demokracji, nie przestrzegając zarazem jej podstawowych zasad. Twierdzą oni także, iż są zwolennikami uczestnictwa w Unii Europejskiej, a jednocześnie nie respektują wyroków TSUE i ETPC. Polska pod ich rządami jest państwem, które najczęściej stwarza problemy na unijnym forum. Jak pogodzić chęć uczestnictwa w europejskiej wspólnocie z obraźliwymi epitetami na jej temat ze strony najważniejszych polskich polityków? Prezydent Duda nazywa publicznie UE wyimaginowaną wspólnotą, premier Morawiecki deprecjonuje korzyści z przynależności do Unii, minister Czarnek zarzuca jej niepraworządność, a minister Ziobro – wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Polski. Zjednoczona Prawica jest więc za UE, a zarazem przeciw niej. Przy takiej postawie trudno liczyć na sukcesy w polityce międzynarodowej.
Ważna w polityce prakseologiczna zasada nie wychodzenia z roli i postępowania zgodnie z organicznymi funkcjami zajmowanego stanowiska często jest łamana przez aroganckich polityków Zjednoczonej Prawicy. Zaraz na początku urzędowania prezydent Duda znacznie sobie poszerzył prawo łaski, ułaskawiając Mariusza Kamińskiego skazanego nieprawomocnym wyrokiem, a więc zgodnie z polskim prawem jeszcze niewinnego. Przerywając proces karny, prezydent nie tylko przekroczył swoje uprawnienia, ale stworzył niebezpieczny precedens przyznawania niektórym osobom klauzuli bezkarności. Przyznając się publicznie do osobistej decyzji w sprawie wyborów kopertowych, Jarosław Kaczyński nie tylko zdradził fikcję rządowego systemu władzy, ale broniąc w ten sposób premiera Morawieckiego, wyrządził mu niedźwiedzią przysługę obnażając jego rzeczywistą rolę wykonawcy poleceń partyjnego lidera. Wreszcie Zbigniew Ziobro zapewniając, że skierowane do prokuratury przez prezesa NIK-u zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez premiera i trzech ministrów jest niesłuszne, sprzeniewierzył się podstawowej zasadzie prawnej, aby nie ferować wyroków przed rozpoznaniem sprawy. Takie oświadczenie w ustach Ministra Sprawiedliwości-Prokuratora Generalnego nie może być inaczej odebrane jak sugestia dla prokuratury, aby wniosek prezesa NIK-u oddaliła. W państwie prawa takie postępowanie jest nie do przyjęcia. Dla aroganckiego ministra, który na podstawie własnej woli politycznej często kogoś z góry obwinia, jak mecenasa Giertycha czy sędzinę Morawiec, albo z góry uniewinnia, jak wspomnianego drukarza z Łodzi czy Obajtka, nie ma to żadnego znaczenia.
Ostentacyjna arogancja polityków to nie tylko świadectwo braku kultury politycznej, które może razić zwolenników koncyliacyjnego sposobu rządzenia. Jest to przede wszystkim zjawisko groźne dla życia społecznego i państwa jako podmiotu polityki zagranicznej. Zagrożenie dla życia społecznego polega na tym, że taka postawa ludzi władzy sprzyja konfliktom społecznym, powstawaniu podziałów i rozbudzaniu negatywnych emocji. Jest to przykład zachęcający do brutalizacji życia społecznego, przesuwania granic dopuszczalnych zachowań i braku szacunku dla prawa i zasad przyzwoitości. W rezultacie utrwala się przekonanie, że w polityce najważniejsza jest skuteczność i wszystko musi być jej podporządkowane. W tych warunkach demokracja liberalna jawi się jako naiwny fantazmat. Jeśli zaś chodzi o politykę zagraniczną, to ten konfrontacyjny sposób jej uprawiania wyklucza jakąkolwiek sensowną współpracę międzynarodową, mnoży niepotrzebne konflikty i w efekcie skazuje kraj na polityczną i gospodarczą izolację.
___________________________________________________________________________________
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.