W „Konkluzjach” – pierwszym z dwóch zakończeń Nieludzkiego ustroju – Marek Migalski ogłasza, że dominujący do niedawna optymistyczny paradygmat przestał działać, i że swoją książką nie zamierza głosić peanów na cześć człowieka: „coraz częściej mówimy o tym, że naszym dzieciom pozostawimy świat gorszy od tego, w którym nam było dane żyć; że będą prowadzić egzystencję mniej przyjemną od naszej; że – mówiąc krótko – nasze dzieci będą miały przechlapane. Nie są to jedynie niejasne przeczucia – coraz więcej naukowców przynosi złe, czyli potwierdzające owe czarne scenariusze, wieści.” W zakończeniu drugim – „Remediach” – wyznaje, że nie wierzy w determinizm historii: „Jesteśmy kowalami swojego losu – oczywiście w ramach zdeterminowanej przyrody, bezmyślnych przypadków, zasad fizyki, chemii, biologii. A to znaczy, że nikt i nic nie może przewidzieć przyszłości ludzkości, jeśli nie weźmie pod uwagę bardzo często nieprzewidywalnych zachowań grup oraz poszczególnych nawet jednostek.” Sam nie będąc przekonany, czy zaproponowane przezeń recepty okażą się pomocne, zauważa wszak, że „jeśli się nie spróbuje, jeśli nie podejmie się choć próby walki, to jest się pozbawionym szans na zwycięstwo”.
To ta właśnie postawa sprawia, że książkę Migalskiego można – i warto – czytać szerzej, niż wskazywałaby na to sama główna jej teza, iż „natura ludzka, taka jaką poznaliśmy w ciągu ostatnich kilku dekad w wyniku rewolucji w neuronaukach, stoi w sprzeczności z wymogami i zasadami liberalnej demokracji”. Swoim ujęciem problematyki Nieludzkiego ustroju Migalski włącza się w wielkie debaty, jak ta odwieczna o znaczeniu bycia człowiekiem, i ta współczesna o motywowaniu koniecznych działań na wielu frontach boju toczonego przez cywilizację z piętrzącymi się wyzwaniami, na czele z kryzysem klimatyczno-ekologicznym. W tej pierwszej opowiada się za istnieniem natury ludzkiej jako systemu wyewoluowanych cech gatunku, w tej drugiej zaś staje po stronie tych, którzy utrzymują, że optymizm nie jest jedyną, czy nawet najlepszą postawą w obliczu zagrożeń. Czym gorzej jest wokół nas – oraz z nami samymi – i czym boleśniej jesteśmy tego świadomi, tym aktywniej trzeba działać, tym zacieklej trzeba walczyć. Oto credo pragmatycznego (czy też konstruktywnego) pesymizmu.
Skoro wedle odkryć neuronauki ostatnich dziesięcioleci najlepszy ustrój – demokracja liberalna – okazuje się ustrojem nieludzkim, bo idącym w poprzek cech naszego gatunku, a wręcz im wbrew, to czy powinniśmy się temu dziwić? Homo sapiens jest przecież produktem ewolucji biologicznej w określonych warunkach i z określonymi tego konsekwencjami dla zachowań indywidualnych, społecznych, politycznych. Migalski dokonuje przeglądu historii gatunku i cywilizacji by wykazać, że demokracji i liberalizmowi nie od zawsze było po drodze, a także – co ważniejsze – że cechy, jakich od ludzi wymaga demokracja liberalna, są im obce. Jakie to cechy? W czterech kolejnych rozdziałach Migalski omawia zdolność do racjonalnej oceny rzeczywistości, akceptację dla indywidualizmu, równe traktowanie obcych, oraz posiadanie i właściwe stosowanie wiedzy. I konstatuje, że skoro w istocie rządzą nami emocje, chcemy być częścią grupy, dzielimy świat na swoich i wrogów, oraz dajemy się uwieść ignorancji, to demokracja liberalna, jako sprzeczna z naszą naturą, odchodzi już w przeszłość.
A jednak demokracja liberalna nam się przydarzyła i przez pewien (krótki) czas wydawała się nawet być ukoronowaniem postępu ludzkości. Jak to możliwe? Migalski wymienia kilka elementów, które złożyły się na zaistnienie tego „cudu”, od wojennej traumy po 1945 roku i wolnościowych eksperymentów w cieniu zimnej wojny, przez dobrobyt gospodarczy i jednokierunkowość przekazu medialnego, po spisek elit (czyli „coś na kształt niezadekretowanego porozumienia elit intelektualnych, artystycznych i politycznych na rzecz budowy świata innego, niż ten, który znany był z przeszłości”). Ta konstelacja warunków odeszła już w niebyt, skazując demokrację liberalną – owo mgnienie oka na przestrzeni ludzkich dziejów – na rychły kres.
Co powstanie w jej miejsce? Według Migalskiego, demokracja antyliberalna: „Odbywać się będą w takich państwach cykliczne wybory, a pochodząca z nich większość będzie miała mandat społeczny i – dlaczegóż by nie? – stałe poparcie większości demos.” Żadna z innych cech demokracji współczesnych nie będzie już jednak obecna: od debaty publicznej, przez trójpodział władzy i prawa obywatelskie, po wolne media, i wszystko pomiędzy… A może jednak stanie się inaczej? Bo przecież sam „fakt, że ów najpiękniejszy z ustrojów jest sprzeczny z naturą ludzką, nie musi oznaczać, iż nie warto go bronić i o niego walczyć.” W końcu to, co dobre, nie musi być naturalne, to zaś, co naturalne, niekoniecznie zawsze jest dobre.
Migalski, jako się rzekło, tanim optymizmem nie szafuje i łatwych rozwiązań nam nie serwuje, ale skoro „nic nie jest zapisane w gwiazdach”, to od naszych motywacji, działań i przekonań zależy – przynajmniej częściowo – jaka będzie nasza przyszłość. Stąd w „Remediach” formułuje kilka recept. Są tu rzeczy oczywiste (lepsza edukacja społeczeństwa), niespodziewane (zwiększenie dzietności liberalnych demokratów), takie, które mogą wywołać pomruki oburzenia (zapożyczenie polityk socjalnych od lewicy – Migalski nie posługuje się tu wszelako słowami na „s” ani „l” – przyjęcie retoryki emocjonalnej i narodowej, bezkompromisowe szerzenie swojej ideologii w szkolnictwie i kulturze) i kilka innych.
Czy taki zestaw działań odniesie sukces i ocali demokrację liberalną? Być może nie o to ostatecznie chodzi. Pod sam koniec książki Migalski zadaje bowiem trzy kluczowe pytania: „Może jednak warto zatem – nie do końca wierząc w ostateczne powodzenie – walczyć o to, co człowiek potrafił wydobyć z siebie najpiękniejszego? Może warto się starać, aby zachować jak najdłużej przy życiu najlepszy z ustrojów? Może warto działać na rzecz jego, jeśli nawet nie zwycięstwa, to jak najdłuższej obrony?” Pod „najlepszy z ustrojów” można by tu podstawić niejedno (ja podstawiłbym „świat klimatycznie i ekologicznie nam sprzyjający”); ważne, by rozpoznać, że wiara w sukces nie jest konieczna, by działać tak, jak należy. I jak warto.
Zatrzymajmy się tu na chwilę i zastanówmy nad biologicznymi podstawami naszego życia – także tego umysłowego i duchowego – oraz naszym osadzeniem w ekologicznej tkance planety Ziemia. Pomedytujmy nad faktem, że gatunek, którego liczebność spadła niegdyś do zaledwie kilku tysięcy osobników, dziś panoszy się niemal wszędzie, przemeblowując planetę na swoje potrzeby i zachcianki jak żaden inny w tym bioróżnorodnym (jeszcze) świecie. „Liberałowie się mylili – ludzie nie są indywidualistami”, rzecze Migalski, obszernie omawiając naszą predyspozycję do funkcjonowania w grupie i związaną z tym zdolność do empatii, poświecenia dla innych, współpracy. Gdyby osobniki Homo sapiens nie potrafiły pomagać sobie i uczyć się od siebie, gdzie nasz gatunek byłby dzisiaj? I co oznaczałoby to dla nas samych i dla planety? Kluczową cechą tych zdolności jest to, że mogą być wykorzystane zarówno w dobrych, jak i złych celach – to kwestia m.in. kultury. W obliczu katastrofy kategoria „my”, jeśli zostanie skontrastowana z kategorią „oni”, może być katalizatorem tragedii i zbrodni – jeśli jednak zostanie wystarczająco poszerzona zgodnie z koncepcją „kręgu altruizmu” Petera Singera (do której Migalski bezpośrednio nie nawiązuje), może dać impuls do wzajemnego wsparcia i współpracy na bezprecedensową skalę. Którą drogą pójdziemy?
Chciałoby się, żeby Migalski, poza kilkoma słowami we „Wprowadzeniu”, więcej miejsca poświęcił słabościom i pułapkom biologicznego i neuronaukowego analizowania ludzkich zachowań. Są to kwestie ważne i nieoczywiste, co w zakresie choćby błędów poznawczych dobrze pokazuje tzw. fenomen WEIRD. Otóż większość eksperymentów je opisujących dokonana została przy udziale osób ze społeczeństw zachodnich, wykształconych, uprzemysłowionych, zamożnych i demokratycznych (Western, Educated, Industrialized, Rich, Democratic, stąd WEIRD, czyli poręczne tu słowo „dziwaczne”, „nietypowe”), co miałoby podważać wartość przekładania rezultatów tych badań na całą ludzkość. A jednak w pewnym konkretnym wymiarze, jakim jest katastrofa klimatyczna, za którą historycznie rzecz ujmując odpowiedzialne są właśnie społeczeństwa WEIRD, oraz wobec upowszechniania się na świecie zachodniego stylu życia, uprzemysłowienia etc., owe rezultaty są mimo wszystko ważnym elementem analizy zjawisk takich jak negacjonizm klimatyczny czy marazm antropocenu. Migalski niestety nie idzie w tę stronę, zadowalając się jednym zdaniem przestrzegającym przed bezkrytycznym stosowaniem odkryć nauk biologicznych, oraz jednym przypisem cytującym autorów przywołujących minione mody na naukowe narracje objaśniające świat. Pozostawia w ten sposób niedosyt i traci szansę na dodatkowe obwarowanie swojej tezy w obliczu nieuchronnej krytyki ze strony tych czytelników, którzy wbrew odżegnywaniu się Migalskiego od determinizmu, wytkną jego wywodom generalizującą jednostronność wizji.
Migalski sporo miejsca poświęca memom, przestrzegając przed zdolnością informacji fałszywych do skuteczniejszego kuszenia odbiorcy, niż informacje prawdziwe. I nieumyślnie sam ilustruje ich potęgę. Dwukrotnie przywołuje przykład bąka (trzmiela), który rzekomo wedle praw nauki (raz określonej tu mianem aerodynamiki, raz termodynamiki) nie ma prawa latać, w kontekście „cudu”, jakim miałoby być zaistnienie demokracji liberalnej pomimo jej nieprzystawalności do natury ludzkiej. Popularna i atrakcyjna anegdotka, jakoby naukowcy zaprzeczali zdolności trzmiela do latania, źródło ma prawdopodobnie w pracy francuskiego entomologa sprzed II wojny światowej, który opierając się na wyliczeniach swojego asystenta, orzekł, że lot owada jest niemożliwy. Tamte niekompetentne wyliczenia zostały już dawno obalone, tajniki owadziego lotu (niezwykle złożone) naświetlone i żaden naukowiec nie twierdzi, że wyczyny trzmiela przeczą nauce. A jednak mit – czy też mem – wciąż w najlepsze się szerzy. I to nawet w publikacjach, które z taką przenikliwością ukazują, jak bardzo powinniśmy strzec się samych siebie. Czy trzeba bardziej wymownego dowodu tej prawdy o człowieku?
Marek Migalski. Nieludzki ustrój. Jak nauki biologiczne wyjaśniają kryzys demokracji liberalnej oraz wskazują sposoby jej obrony. Fundacja Liberté! 2020.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Markus Spiske
